Jak pracuje dyspozytor pogotowia?

Redakcja
- My ponosimy odpowiedzialność za wysłanie karetki - mówi dyspozytor Paweł Orzechowski.
- My ponosimy odpowiedzialność za wysłanie karetki - mówi dyspozytor Paweł Orzechowski. fot. Krzysztof Świderski
Zanim zdecyduje, czy wysłać do chorego karetkę, musi zadać wiele pytań, bo takie są procedury.

Cała Polska zastanawia się, dlaczego dyspozytorka pogotowia z Nowego Sącza zwlekała z wysłaniem karetki do ciężko rannego 12-latka. Czy Kamil by żył, gdyby kobieta nie dyskutowała aż 12 minut z wzywającym pomocy lekarzem ze szpitala w Krynicy?

Pracownicy Opolskiego Centrum Ratownictwa Medycznego uważają, że dyspozytorka postąpiła zgodnie z procedurami, których i oni muszą na co dzień przestrzegać.

- Przepisy wyraźnie mówią, że zadaniem zespołu ratowniczego jest podtrzymanie funkcji życiowych, zabezpieczenie pacjenta i dowiezienie go do szpitala - tłumaczy Halina Żyła, dyrektor OCRM. - Pogotowie wyjeżdża do przypadków zagrożenia zdrowia i życia. Dlatego kiedy dyspozytor odbiera telefon, musi dowiedzieć się, co się stało i gdzie, jakie objawy ma pacjent, ile ma lat...
- I to wcale nie jest łatwa rozmowa - dodaje Paweł Orzechowski, dyspozytor z OCRM. - Dzwoni na przykład zdenerwowana matka, mówi, że dziecko ma wysoką gorączkę, powtarza "proszę przyjechać", a nie podaje adresu. Muszę ją uspokoić i wydobyć jak najwięcej informacji.
Dyspozytorzy wiedzą, że człowieka po drugiej stronie słuchawki takie przesłuchanie irytuje, on jest przekonany, że to tylko strata czasu, a tu pomoc potrzebna natychmiast.

- A ja przecież muszę ocenić, czy wysłać karetkę. Jeśli tak, to z lekarzem czy tylko z zespołem ratowników. Z każdego wyjazdu pogotowie jest przecież rozliczane - mówi dyspozytor Orzechowski. - Oczywiście, bardzo często mamy wątpliwości, ale działają one na korzyść pacjenta. I karetka jedzie. Bywa, że niepotrzebnie.

Szefowie centrów ratownictwa medycznego przyznają, że największą bolączką systemu jest brak wyraźnych wytycznych: do jakiego przypadku karetka bezwzględnie musi jechać. Na Opolszczyźnie miało to regulować porozumienie, które zawarły ośrodki zdrowia, władze województwa, NFZ i pogotowie. Zapisano w nim, że karetki należy wysyłać do: wypadków, zawałów serca, nagłych zasłabnięć. W innych przypadkach chory powinien się zgłosić do dyżurujących w nocy i w święta przychodni. Albo wezwać lekarza rodzinnego.

- Ale to rozwiązanie nie do końca się sprawdza, bo lekarze rodzinni niechętnie jeżdżą w nocy na wizyty - przyznaje Mirosław Janik, lekarz koordynator ratownictwa medycznego w regionie. - A pacjenci nie rozumieją, że pogotowie nie jest już "przychodnią na kółkach" i wydzwaniają.

Problemem ciągle jest też brak pieniędzy na sprzęt i karetki, choć na Opolszczyźnie pod tym względem jest lepiej niż w innych rejonach kraju.

- W województwie mamy 40 ambulansów, a powiaty ze sobą współpracują - mówi dr Janik. - Dzięki temu u nas nie było jeszcze sytuacji, że trzeba jechać, a karetki nie ma.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska