Jak ukradli las pod Wołczynem, czyli wołanie na puszczy

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Pola w Rożnowie z lotu ptaka: 1 - to był półhektarowy las, który zniknął bez śladu. 2 - to są według urzędników gminy zakrzaczenia, które pozwolili wyciąć...
Pola w Rożnowie z lotu ptaka: 1 - to był półhektarowy las, który zniknął bez śladu. 2 - to są według urzędników gminy zakrzaczenia, które pozwolili wyciąć... Fot. Geoportal.gov.pl
Afera dębowa powoli zmierza ku końcowi. Drzewa powycinali, świadków podpalili, winnych policja nie znalazła. Policjanci, którzy mieli rozpracować tę aferę, są już dawno na ciepłej emeryturze.

Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki, kiedy obejmował urząd, zapowiedział na Facebooku: „Wezmę się za mafię z Wołczyna”. Ale w aferze dębowej nie ma żadnej mafii. Są bezczelni lokalni obwiesie, podpalający świadków koktajlem Mołotowa zrobionym w butelce od piwa. Rozzuchwaleni swoją bezkarnością, bezczynnością urzędników, opieszałością policji oraz pobłażliwością prokuratury i sądów.

To nie żaden mafijny Don Corleone trzęsie Opolszczyzną, tylko cwani geszefciarze, którzy powycinali dęby i wywieźli je tirami, żeby na nich zarobić. Ani jeden urzędnik czy policjant nawet nie próbował im w tym przeszkodzić…

Ziemie w gminie Wołczyn sprzedała Agencja Nieruchomości Rolnych. W Opolu zorganizowano przetarg w kwietniu 2013 roku. Wygrał go 71-letni dzisiaj Stanisław Jarząb, schorowany rolnik spod Kępna. Ponad 89 hektarów w Komorznie i Rożnowie zostało sprzedane przez opolską agencję za 3,972 mln zł, płatne częściowo w ratach.

Agencja Nieruchomości Rolnych przetarg rozstrzygnęła w kwietniu, ale akt notarialny podpisała dopiero 30 grudnia 2013 r. Świadkowie twierdzą, że w grudniu wycinano już pierwsze dęby w Rożnowie. Alarmowali o tym gminę Wołczyn. Jeden ze świadków zapytał nawet, dlaczego usuwane są drzewa. Usłyszał w odpowiedzi, że na wycinkę jest pozwolenie.

Pozwolenie wiceburmistrz Wołczyna Bogusław Adaszyński podpisał jednak dopiero 22 stycznia 2014 roku. To pozwolenie jest zresztą teraz źródłem kłopotów z ukaraniem sprawców dzikich wycinek. Wiceburmistrz pozwolił bowiem wyciąć wszystko, co chciał właściciel pola. Potem wycięto dużo więcej, ale korzenie zakopano, ziemię wyrównano koparkami, a gmina nie potrafi się teraz doliczyć, ile drzew wycięto na dziko i nałożyć kary.

Bogusław Adaszyński i burmistrz Jan Leszek Wiącek tłumaczą, że nie traktują rolników jak przestępców

Tylko że rolnika spod Kępna nie widzieli ani razu na oczy. Stanisław Jarząb podkreśla, że ani razu nie był na swoich polach pod Wołczynem.

- Ja tam nawet nie byłem i niczego nie widziałem - skarży się Stanisław Jarząb. - Nie wiem, kto wyciął te drzewa i las. Musiałbym mieć tam łóżko i spać na tym polu. Nie było żadnych dowodów, ludzie tam bardzo mocno kradną.

Dowodów nie ma, bo kiedy w pierwszej połowie 2014 roku trwały wycinki, sprawą nie zainteresował się pies z kulawą nogą, a bezsilni świadkowie nadaremno interweniowali w urzędzie miejskim i na posterunku policji w Wołczynie. Za te interwencje zostali zresztą potem srogo ukarani. Po serii podpaleń dzisiaj siedzą już cicho, jeden z nich publicznie przeprosił zresztą bandytów i poprosił w zamian o zaprzestanie podpaleń.

Afera dębowa pozostanie bezkarna

Jedynymi osobami, które poniosły srogą karę, są świadkowie - zastraszeni i zaszczuci. W wyniku podpaleń stracili majątek o wartości ponad miliona zł. Dziś żałują, że się wtedy odzywali.

Władze Wołczyna bez problemu zgodziły się na wycinkę stu kilkudziesięciu drzew, w tym 300-letnich dębów, mimo iż wniosek o wycinkę był niechlujny, wręcz kuriozalny. Na wniosku nie ma żadnej pieczątki gminnej z datą wpływu wniosku do urzędu. Wnioskodawca nie potrafił doliczyć się drzew, które chciał ściąć. Najpierw napisał, że chce wyciąć 350 sztuk , ale skreślił i poprawił na 131. Skreśleń we wniosku jest więcej. Autor wniosku o pozwolenie nie napisał też, co stanie się ze ściętymi pniami. To ważne, ponieważ wnioskodawca został zwolniony z opłat, w związku z tym nie mógł sprzedać tego drewna. Skoro zaś nie ma żadnej informacji o przeznaczeniu pni, to gmina nie miała prawa zwolnić go od opłaty za usunięcie drzew.

Mimo to wiceburmistrz Adaszyński pozwolił na wycinkę wszystkich 131 drzew, w tym 8 dębów (po pół roku sprostował, że drzew było jednak 128). Zezwolił także na usunięcie 80 arów zakrzaczeń.

Co to za krzaki, których jest prawie hektar? Na zdjęciach lotniczych na rządowym portalu Geoportal.gov.pl w miejscach rzekomych zakrzaczeń widać po prostu korony pokaźnych drzew!

W marcu i kwietniu 2014 roku na polach w Rożnowie wycinano dziesiątki 300-letnich, wyrąbano też cały las. Alarmowali o tym szefowie spółki rolniczej Promex, interweniowali też myśliwi. W gminie odpowiadano im, że na wycinkę jest zgoda.

W maju myśliwi z koła myśliwskiego Ponowa (jednym z nich jest kierownik posterunku w Wołczynie asp. sztab. Wiesław Misiak) zorganizowali spotkanie w sprawie wycinki. Poprosili też o pomoc ekologa Adama Ulbrycha. To właśnie ekolog z Komorzna złożył wtedy pierwsze zawiadomienie w prokuraturze. 14 maja 2014 roku na polach w Rożnowie zjawili się policjanci i urzędnicy.

- Pamiętam, że jeden z policjantów powiedział zaskoczony: „Przecież tutaj był las!” - wspominał wtedy Adam Ulbrych.

Na miejscu widoczne były jeszcze dwa korzenie po ściętych drzewach, koparki wyrównywały teren, a prace nadzorował mężczyzna, który pracuje na co dzień jako zaopatrzeniowiec w fabryce mebli…

- W drodze powrotnej urzędnicy zatrzymali się przy jakimś mężczyźnie, nie znałem go. Słyszałem, jak powiedzieli: „Ulbrych nas wezwał”. Tego mężczyznę zobaczyłem ponownie po roku, na ławie oskarżonych. Prokuratura twierdzi, że to on jest autorem SMS-ów, w których grożono mi śmiercią - mówi Ulbrych.

Jak badano wycinki dębów

Dopiero w lipcu 2014 roku Prokuratura Rejonowa w Kluczborku wszczęła śledztwo w sprawie wycinek drzew, które i tak było skazane na umorzenie, ponieważ prowadzono je pod kątem zniszczenia terenu prawnie chronionego. A przecież pola w Rożnowie i Komorznie, na których rosły drzewa, nie leżą na obszarze Natura 2000, co wiadomo nawet bez śledztwa.

Gmina Wołczyn nie rozpoczęła wtedy żadnego postępowania, zasłaniając się tym, że robi to prokuratura, mimo iż są to dwie różne procedury. Burmistrz Jan Leszek Wiącek 16 września 2014 r. wydał za to kolejną zgodę na wycinkę kolejnych 11 dębów, w tym trzech drzew należących do spółki rolnej Promex! Prokuratura nadal prowadzi dochodzenie w tej sprawie i sprawdza, czy burmistrz Wołczyna nie przekroczył uprawnień.

Burmistrz w pozwoleniu powołał się m.in. na raport dra Michała Śliwki, uzasadniając zgodę na wycinkę. Tymczasem biegły naprawdę nazywa się Śliwiński, a w swoim raporcie zaznaczył, że jeden z olbrzymich dębów oraz jedna ze starych dzikich grusz polnych powinny być objęte ochroną jako pomniki przyrody. Zamiast tego burmistrz Wołczyna w pozwoleniu zaznaczył, że gruszę można wyciąć bez pozwolenia, bo to... drzewko owocowe...

Gmina Wołczyn wszczęła postępowanie administracyjne w sprawie nielegalnej wycinki drzew dopiero 31 października 2014 roku, czyli właściwie już po zakończeniu masowych wycinek. Dwa dni wcześniej ekolog Adam Ulbrych przyszedł na sesję rady miejskiej i oficjalnie poinformował radnych o nielegalnej wycince, o niszczeniu korzeni i zacieraniu śladów.Postępowanie trwa do dzisiaj. Gmina nałożyła na właściciela pola dwie kary, ale Stanisław Jarząb złożył odwołanie i Samorządowe Kolegium Odwoławcze uchyliło karę i nakazało jeszcze raz zbadać sprawę. Postępowanie się ślimaczy.

Za wycinkę drzew w Rożnowie kary w ogóle nie było. Sąd Okręgowy w Opolu umorzył sprawę wycięcia lasu ze względu na przedawnienie (minęły już bowiem dwa lata od wyrżnięcia drzew).

Komisja z Opolskiego Urzędu Wojewódzkiego stwierdziła po oględzinach, że na polach w Rożnowie oprócz lasu wycięto około 90 drzew. Gmina jednak w ogóle się tą sprawą nie zajęła.

- Gmina nie wszczęła postępowania z powodu braku dowodów w tej sprawie - wyjaśnia Marcin Dłubak, naczelnik wydziału rolnictwa w Wołczynie.

Karę ponieśli tylko świadkowie

Gmina, policja i prokuratura zajęły się aferą dębową dopiero po pisemnych zgłoszeniach świadków: ekologa Adama Ulbrycha i szefów spółki rolnej Promex. Sprawcy wycinek do dzisiaj nie zostali ustaleni ani ukarani. Surową nauczkę ponieśli za to świadkowie. Ekologowi spalono doszczętnie dom. Właścicielom spółki Promex kilkakrotnie podpalano majątek firmy: drogie maszyny rolnicze, oborę, magazyn. Straty po podpaleniach wyniosły w sumie ponad milion złotych. Adam Ulbrych mieszka teraz w barakowozie. Promex był bliski bankructwa.

W ubiegłym roku zapytaliśmy o aferę dębową ówczesną premier Ewę Kopacz. Obiecała, że zajmie się sprawą. Zorganizowała spotkanie, w którym uczestniczyli: minister środowiska Maciej Grabowski, wiceminister spraw wewnętrznych Grzegorz Karpiński, wojewoda opolski Ryszard Wilczyński, szef kancelarii premiera Jacek Cichocki, zastępca komendanta głównego nadinspektor Mirosław Schlosser oraz opolski komendant wojewódzki policji nadinspektor Irena Doroszkiewicz. Dzisiaj żadna z tych osób nie pełni już tych funkcji... Po tym spotkaniu śledztwo gwałtownie przyspieszyło. Policjanci ze specjalnej grupy śledczej z Komendy Wojewódzkiej Policji w Opolu zatrzymali 7 osób, które - jak poinformowano- „mogą mieć związek z aferą dębową”. Jaki mieli związek, do dzisiaj nie wiadomo.

- Zatrzymani usłyszeli zarzuty związane z posiadaniem i handlem narkotykami, wymuszeniami, rozbojem z użyciem broni palnej, nielegalnego posiadania broni oraz podpalenia bmw. Nad sprawą podpaleń nadal pracują policjanci ze specjalnej grupy. Do wyjaśnienia wciąż pozostaje wiele wątków - informuje kom. Hubert Adamek z zespołu prasowego KWP.

Policja idzie po całości, ale powoli

W sierpniu 2015 roku po tym, jak wiceprezes Promexu publicznie przeprosił bandytów i poprosił ich o litość, wiceszef opolskiej policji insp. Jacek Tomczak zapowiadał, że policja lada dzień złapie sprawców.

-Idziemy po całości, zatrzymani zostaną nie tylko wykonawcy, ale i zleceniodawcy. Sprawę tę bada również nasz wydział do spraw walki z przestępczością gospodarczą - zapewniał insp. Jacek Tomczak.

Minęło 10 miesięcy i nic. Na ciepłą emeryturę zdążyło odejść już kilku oficerów, którzy mieli rozwiązać aferę dębową: szefowie wydziałów kryminalnych w Opolu mł. insp. Bogdan Rybczyński i w Kluczborku asp. sztab. Roman Woźniak, a także dwóch kolejnych komendantów powiatowych z Kluczborka: podinsp. Wojciech Augustynek i mł. insp. Zbigniew Kmieć.

Jedynym sukcesem w śledztwie dotyczącym afery dębowej może pochwalić się tylko ten ostatni. Udało mu się zatrzymać podejrzanego o podpalenie domu w Smardach Dolnych. Okazał się nim 36-letni Daniel R., rolnik z Rożnowa, który pomagał w wycince drzew. Od stycznia siedzi w areszcie w Strzelcach Opolskich.

Daniel R. nie przyznaje się do podpalenia. Potwierdza, że wycinał dęby pożyczoną piłą motorową, ale jak dodaje, były to tylko te drzewa, na które pozwolenie dał burmistrz Wołczyna. Wyciął je, ponieważ w zamian za to mógł wziąć pozyskane drewno. Współpracuje z Michałem Albertem, zięciem Stanisława Jarząba, właścicielem fabryki mebli w Łące Mroczeńskiej pod Kępnem.

Pola pod Wołczynem kupił w 2013 roku Stanisław Jarząb, ale dzisiaj właścicielem gruntów jest już właśnie Michał Albert. Daniel R. doglądał mu pół, w zamian za to Michał Albert za darmo wydzierżawił mu 100 hektarów łąk pod Wołczynem.

- Ci , którzy mówili przez te lata, że mafia wycięła las, powinni teraz przeprosić - mówi Michał Albert.

Zastraszeni i zaszczuci świadkowie mają dość całej sprawy. Żałują, że dwa lata temu alarmowali w gminie i na policji o wycinkach starych dębów.

- Gdyby urzędnicy i policjanci reagowali prawidłowo po pierwszych zgłoszeniach, nie byłoby masowych wycinek ani podpaleń - uważa Adam Ulbrych. - Mieszkańcy Rożnowa dzwonili do mnie z prośbą o pomoc, więc składałem zawiadomienia. Podczas spotkania z myśliwymi i ekologami w maju 2014 roku kierownik posterunku w Wołczynie uspokajał nas słowami: „Na czas naszej policyjnej interwencji wszystko było w porządku”. Potem okazało się, że w tym czasie wycięto cały las i nic nie było w porządku.

Pod lupą

Gmina Wołczyn twierdzi, że nie może nałożyć kary za wycinkę drzew w Rożnowie, ponieważ nie ma dowodów w tej sprawie. Oznaczałoby to, że jest to gotowy przepis na bezkarną wycinkę drzew: ściąć, wywieźć, zakopać korzenie i przysypać je ziemią. Monika Jakubiak-Rososzczuk z Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska przypomina jednak, że usunięcie śladów oznacza wyższą karę!

- W przypadku nielegalnego usunięcia drzew gmina określa obwód i gatunek wyciętych drzew na podstawie dostępnych informacji. Na przykład na podstawie zdjęć lotniczych lub innych fotografii, zeznań świadków, czy inwentaryzacji przyrodniczych. Ustalona w ten sposób kara jest powiększana o 50 procent zgodnie z art. 89 ust. 2 ustawy o ochronie przyrody - mówi Monika Jakubiak-Rososzczuk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska