Jak wyślizgano brzeską Kamę

Jarosław Staśkiewicz
Jarosław Staśkiewicz
Akta sprawy byłych szefów Kamy liczą blisko 300 tomów.
Akta sprawy byłych szefów Kamy liczą blisko 300 tomów. Sławomir Mielnik
20 lat temu brzeska Olejarnia została sprzedana Amerykanom. Po kolejnych ośmiu latach była bankrutem.

- Tu się wtedy bawili i patrz pan, co z tego zostało - działacz związkowy z Brzegu znany z niewyparzonego języka pokazuje na okna wielkiej sali stropowej ratusza.

8 listopada 1994 roku do Brzegu przyjechał Wiesław Kaczmarek, minister przekształceń własnościowych w rządzie premiera Grzegorza Kołodki, a także Amerykanie ze Schooner Capital Corporation (SCC), inwestora finansowego, który zdecydował się kupić Nadodrzańskie Zakłady Przemysłu Tłuszczowego. Rząd podpisał umowę, zgodnie z którą 55 procent akcji państwowego przedsiębiorstwa trafiło w ręce spółki zza oceanu. Cena: 18,8 mln dolarów.

NZPT, powszechne zwane w Brzegu Olejarnią, było wówczas świetnie prosperującym, największym zakładem w mieście i potentatem na rynku margaryn w Polsce. W działalności nie przeszkodziły mu przemiany gospodarcze, a na czele przedsiębiorstwa stał Wiesław B., który przez lata sprawnie kierował firmą. Państwo potrzebowało jednak pieniędzy, a Olejarnia - kapitału do dalszego rozwoju. Amerykanie zobowiązali się do zainwestowania kolejnych 38 mln dolarów w ciągu czterech lat, oferując jednocześnie pakiet socjalny gwarantujący liczącej około ośmiuset osób załodze m.in. utrzymanie zatrudnienia.

Zmiany w firmie było widać gołym okiem: rozbudowa, inwestycje w technologie, podwyżki płac, a przede wszystkim efektowna promocja sztandarowego produktu - margaryny Kama, z udziałem aktorów z Janosika: Bogusza Bilewskiego i Witolda Pyrkosza. Nie związanym z Olejarnią mieszkańcom Brzegu wydawało się, że pracownicy NZPT złapali Pana Boga za nogi.

O innych działaniach, opisanych w akcie oskarżenia, który w 2009 roku skierowała do Sądu Okręgowego w Opolu prokuratura, wiedziało wtedy niewiele osób.

Już 2 grudnia 1994 roku, a więc zaledwie miesiąc po zmianie właściciela, NZPT zawiera umowę z warszawską spółką White Eagle Industries Poland (WEIP). Biały Orzeł jest spółką córką amerykańskich właścicieli Olejarni, a w jej zarządzie zasiada biznesmen i lobbysta Robert M., który jedno- cześnie jest wiceprzewodniczącym rady nadzorczej NZPT. Według prokuratury i sądu to on nakłaniał prezesa Wiesława B. do podpisywania serii niekorzystnych umów z WEIP.

Do końca grudnia NZPT płaci warszawskiej spółce pierwsze pół miliona złotych.

NPZT płaci i płaci

Olejarnia kwitnie, Amerykanie inwestują, a jednocześnie NZPT płaci i płaci. W ciągu kolejnego, 1995 roku na konto WEIP trafia 5,5 mln zł, w 1996 roku kolejne 7,9 mln zł. Nie są to jednak dywidendy z akcji, ale zapłaty za faktury.

"Działając w obliczu konfliktu interesów obu reprezentowanych spółek, w celu powzięcia korzyści majątkowych przez spółkę WEIP oraz w krótkich odstępach czasu i z góry powziętym zamiarem polecił i nakłonił prezesa NZPT Wiesława B. do nadużycia przysługujących mu uprawnień w zakresie dotyczącym ochrony interesów majątkowych ww. spółki" - opisał postępowanie Roberta M. sędzia Dariusz Kita z opolskiego sądu okręgowego.

Tłumacząc to na język potoczny: Olejarnia nie miała wyjścia i zamawiała w warszawskiej spółce swojego właściciela szkolenia, analizy, konsultacje, raporty czy systemy budżetowania. Jak podkreślał sędzia, ceny były zawyżone, usługi były w interesie inwestora, a nie NZPT, w dodatku na niektóre z usług nie ma potwierdzenia w dokumentach, że w ogóle zostały zrealizowane,

Sędzia określił te umowy jako zawierane "wbrew aktualnym potrzebom gospodarczym spółki i możliwościom finansowym".

Jakby tego było mało, NZPT płaciło też za wynajem biur w warszawskim FIM Tower w Alejach Jerozolimskich. Sędzia: - Ponoszenia kosztów dzierżawy tych pomieszczeń nie miało ekonomicznego uzasadnienia, gdyż nie służyły spółce NZPT w Brzegu, lecz służyły WEIP.

Ale Olejarnia dorzuca się do rachunków, wydając na nie w ciągu 2,5 roku blisko milion złotych.

Doradzanie i konsultowanie za pośrednictwem WEIP widocznie nie wystarcza i latem 1997 roku Robert M. postanawia osobiście wspomóc zarządzających Olejarnią. Prezes Wiesław B. tworzy więc dla niego nowe stanowisko głównego specjalisty do spraw współpracy krajowej i zagranicznej. W ciągu kolejnych sześciu lat Olejarnia wydaje na wynagrodzenie specjalisty 1,16 mln zł (ponad 15 tys. zł miesięcznie).

W tym czasie spółka, działająca już pod nową nazwą Kama Foods, przynosi już straty. Jak później wielokrotnie podkreśla Wiesław B., przyczyniają się do tego urzędnicy skarbowi, którzy kwestionują usługi doradcze wykonywane przez WEIP na zlecenie brzeskiej Kamy i wymierzają dotkliwe kary.

Zaczyna się równia pochyła: Wiesław B. zostaje zwolniony i zastąpiony przez amerykańskie kierownictwo, karana przez skarbówkę spółka traci dostęp do kredytów bankowych, zaczynają się problemy ze skupem, trwają zwolnienia: z ponad 800 osób zatrudnionych w połowie lat 90. w firmie zostaje tylko niewiele ponad 400. Ludzie najpierw dostają pieniądze co dwa miesiące, potem spółka w ogóle przestaje wypłacać pensje, a produkcja praktycznie staje.

Ludzie są zdesperowani

Wtedy do akcji wchodzą pracownicy i związki zawodowe. Zaczynają się protesty, potem strajki i głodówki. Ludzie są już zdesperowani, bo od wielu miesięcy nie dostają pieniędzy. 15-dniowy strajk okupacyjny na początku 2002 roku kończy się porozumieniem, ale radość jest chwilowa, bo pracownicy nadal nie dostają obiecanych wypłat. Dlatego żądają ogłoszenia upadłości.

Ale prezes Wiesław B. (w 2001 roku wrócił na stanowisko) i Robert M. za wszelką cenę próbują uratować Kamę, szukając banku, który da pożyczkę. - Mamy jeden z najnowocześniejszych zakładów w Eu- ropie, bardzo dobrą załogę, a wokół - na Opolszczyźnie, Dolnym Śląsku i Podkarpaciu - jest 5 tysięcy producentów doskonałego rzepaku. Uważam, że mając takie warunki i takiego inwestora, który jest zainteresowany stworzeniem silnego, przynoszącego zyski zakładu, można to zrealizować - przekonywał w połowie 2002 roku w rozmowie z nto Robert M.

Pracownicy szukają ratunku w mieście, ale burmistrz i radni mogą tylko wystosowywać apel do kierownictwa firmy, bo Kama zalega miastu Brzeg ponad 4,5 mln zł, czyli 10 procent rocznego budżetu. Najbardziej radykalni związkowcy próbują kolejnych protestów i wtedy są dyscyplinarnie wyrzucani z pracy.

W czerwcu 2003 roku, 8,5 roku po prywatyzacji, sąd ogłasza upadłość spółki.

- Gdyby w odpowiednim czasie złożono wniosek o upadłość, straty byłyby mniejsze - uważa Eugeniusz Zwierzchowski, jeden z przywódców strajków w Kamie, a potem przewodniczący Komitetu Obrony Praw Pracowniczych. - Ustawa wyraźnie określa, w jakich warunkach trzeba ogłosić upadłość, a zarząd firmy tego nie zrobił. Dlatego zgłosiliśmy sprawę do warszawskiego sądu gospodarczego.

To jedna z wielu sądowych batalii, które od czasu upadku Kamy toczyły się przed wieloma instancjami. Najszybciej, bo już w 2006 roku, skończył się proces przeciwko Wiesławowi B. i dwóm innym pracownikom, na których donieśli działacze związkowi.

Dawni pracownicy Kamy byli wściekli, bo wyszło na jaw, że gdy prezes wrócił do firmy, załatwił sobie zmianę poprzedniego świadectwa pracy. W kadrach przedstawił dokument datowany na listopad 1998 roku, zgodnie z którym do rozwiązania umowy miało dojść za porozumieniem stron i według którego pracował w firmie ponad trzy miesiące dłużej, niż to miało faktycznie miejsce. Dzięki temu okazało się, że należała mu się nagroda jubileuszowa za przepracowanie 30 lat w wysokości około 60 tys. zł.

- Załatwił to sobie w momencie, gdy firma już się staczała, a nam zalegano z wypłatami! - oburzali się szeregowi pracownicy.

W sierpniu 2006 roku sąd skazał za to Wiesława B. na więzienie w zawieszeniu, grzywnę i nakazał zwrócić pieniądze. To dotąd jedyny prawomocny wyrok w sprawie Kamy. Ale Temida nie dała byłemu prezesowi spokoju.

Cztery miesiące później do domu Wiesława B. w Brzegu wkroczyli funkcjonariusze niedawno powołanego Centralnego Biura Antykorupcyjnego. To zatrzymanie obrosło legendą, bo było pierwszą spektakularną akcją CBA: ubrani w kominiarki i wyposażeni w długą broń funkcjonariusze zachowywali się tak, jakby zatrzymywali terrorystę. Przebieg akcji nagrali też na taśmach i udostępnili materiały mediom. Tymczasem po mieście krążyły już opowieści o tym, jak antykorupcyjna policja kręciła "duble", żeby zatrzymanie wyszło efektowniej, czy o forsowaniu płotu, podczas gdy brama na posesję była otwarta na oścież.

Rzecznik CBA zaprzeczał, ale Wiesław B. poskarżył się na bezprawne zatrzymanie do prokuratury i sądu. Gdy wyczerpał drogę sądową w Polsce, sprawa trafiła do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Strasburg nie zdążył jej rozpatrzyć: w kwietniu 2014 roku Wiesław B. zmarł.

Były prezes Kamy nie doczekał też zakończenia najważniejszej sprawy, w której prokuratura oskarżyła go o działanie na szkodę firmy.

Nierychliwa sprawiedliwość

Wyrok usłyszał za to Robert M.: 2 lata więzienia (w zawieszeniu na 3 lata) oraz ogromna grzywna w wysokości 3 mln zł.

- Sąd wziął pod uwagę między innymi opinię biegłego z zakresu rachunkowości i gospodarki finansowej. Tezy zawarte w tej opinii są logiczne i korespondują z innymi dowodami - uzasadniał sędzia Dariusz Kita.

- Satysfakcja? Satysfakcję to można odczuwać po przebiegnięciu maratonu - komentuje Eugeniusz Zwierzchowski. - Ale oczywiście ważne jest, że usłyszeliśmy wyrok, bo to oznacza, że składając już od 2002 roku doniesienia o nieprawidłowościach w zarządzaniu Kamą, mieliśmy rację. Już wtedy mieliśmy informacje, że firma jest źle prowadzona, ale początkowo te nasze doniesienia prokuratura odrzucała. Teraz jednak biegli potwierdzają, że dochodziło do narażenia spółki na straty. Podobnie oceniła to biegła w procesie, który toczy się przed sądem gospodarczym w Warszawie.

Od prywatyzacji mija 20 lat, od strajków i upadłości kilkanaście, od sprzedaży majątku Kamy - dokładnie 10. W czerwcu 2004 roku zakład za ponad 80 mln zł trafił w ręce właścicieli innych potentatów na rynku tłuszczów - Kruszwicy i Olvitu - dostając drugie życie.

Wielu bohaterów tamtych wydarzeń pracuje w innych firmach, część jest na emeryturze, tylko nieliczni wciąż szukają sprawiedliwości.

- Dzisiaj Olejarnia działa, przynosi zyski, zatrudnia setki osób - podkreśla Zwierzchowski. - Więc jakby tamci prezesi chcieli normalnie prowadzić zakład, to Kama jeszcze dzisiaj funkcjonowałaby bez żadnych wstrząsów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska