Jak zespół muzyczny Blue Art zmieniał wesela w koszmar

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
Godzinę przed uroczystością młoda para musiała zacząć gorączkowo szukać nowego zespołu muzycznego.
Godzinę przed uroczystością młoda para musiała zacząć gorączkowo szukać nowego zespołu muzycznego. sxc
Z naszych ustaleń wynika, że na jeden dzień muzykanci z grupy Blue Art mieli podpisane umowy z co najmniej trzema parami. Nie pojawili się na żadnej z imprez, nie oddali też pieniędzy. Telefon menadżerki od wielu dni nie odpowiada.

Dla Natalii i Rafała Stawisińskich z Nysy miał to być najpiękniejszy dzień ich w życiu. Za zorganizowanie wesela zabrali się z wielomiesięcznym wyprzedzeniem, aby mieć pewność, że wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik.

- Dobry zespół to jedna z ważniejszych rzeczy do załatwienia, bo od niego zależy, czy goście będą się dobrze bawili - mówi pani Natalia. - Zdecydowaliśmy się na zespół Blue Art, ponieważ grali u dwóch moich koleżanek i było naprawdę świetnie. Zapłaciliśmy tysiąc złotych zaliczki i z 1,5-rocznym wyprzedzeniem zarezerwowaliśmy termin.

Młodzi byli zapobiegliwi i zanim podpisali umowę przejrzeli opinie na temat muzyków w internecie. Nie było zastrzeżeń. - Sprawdziliśmy je jeszcze raz, na krótko przed weselem, i dopiero wtedy okazało się, że pojawiają się również negatywne wpisy. Spotkaliśmy się z menedżerką, ale zapewniła nas, że wypisuje je konkurencja - relacjonuje pani Natalia.

Wesele mieli 6 września. Gdy już szykowali się do błogosławieństwa dostali telefon z hotelu, w którym miało odbyć się wesele, że zespół nie dojdzie, ponieważ miał w drodze wypadek i cały sprzęt muzyczny został zniszczony.

- Wpadliśmy w popłoch, ponieważ zorganizowanie zespołu na dwie godziny przed wejściem na salę graniczy z cudem - relacjonuje pan Rafał. - Zaczęło się gorączkowe szukanie kogoś, kto ich zastąpi. Zamiast skupić się na błogosławieństwie nerwowo wydzwanialiśmy do wszystkich muzyków, jacy przychodzili nam do głowy. Narzeczona płakała. Baliśmy się, że ten dzień skończy się jedną wielką klapą, bo jak się bawić, gdy nie ma muzyki?

Sytuację uratował właściciel hotelu, który w mig zorganizował didżeja. Młodzi nie mieli jeszcze świadomości, że oszukanych par jest więcej.

Państwo Stawisińscy, gdy emocje opadły, zaczęli się zastanawiać jak odzyskać zaliczkę. Pogratulowali sobie w duchu, że nie dali się naciągnąć na większe pieniądze, choć niewiele brakowało. - Miesiąc przed weselem menedżerka zespołu wysłała do nas maila z pytaniem, czy oprócz tego tysiąca złotych zaliczki, nie dalibyśmy im jeszcze 250-300 złotych, bo popsuła im się skrzynia biegów w samochodzie i muszą ją naprawić - wspomina pan Rafał.

Odmówili. Gdy zespół nie pojawił się na weselu próbowali odzyskać zaliczkę, ale telefon menedżerki nie odpowiadał. Wtedy mieli już pewność, że zostali oszukani.
Stawisińscy zgłosili sprawę policji, ale usłyszeli, że mogą walczyć o swoje jedynie na drodze cywilnej. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że oszukanych par jest więcej. Zaczęli jednak przeszukiwać internet...

- Okazało się, że ten zespół zobowiązał się w umowach, że tego samego dnia zagra u nas i na jeszcze dwóch innych weselach, co jest fizycznie niemożliwe - opowiada naciągnięty pan młody. - Jedna para dopiero na sali zorientowała się, że nie ma muzyków.

Więcej szczęścia mieli państwo Królowie, którzy w dniu wesele dostali telefon od nieznajomego zespołu, który poinformował, że dla nich zagra. - Początkowo myśleliśmy, że to żart - mówi Adrian Król. - Było sporo nerwów, ale na szczęście wszystko się udało. Zaliczki (oprócz tysiąca złotych dali menedżerce dodatkowe 500 zł, których rzekomo potrzebowała na leki - przyp. red.) oczywiście Blue Art nam nie oddał.

Sprawę doskonale zna Mariusz Trzebniak z zespołu Rich. On także padł ofiarą menedżerki. - Znałem ją z targów ślubnych - wspomina. - Któregoś dnia zadzwoniła do mnie z płaczem, żebyśmy zagrali za nich w Głuchołazach, bo jej mama jest ciężko chora i ona nie ma głowy do występów. Pomogliśmy wtedy i kilka dni później, gdy łkała do słuchawki, że mama umarła i ona nie czuje się na siłach, żeby grać. Później kontakt się urwał, a my zostaliśmy bez części pieniędzy, bo zaliczki dostała przecież ona. Sprawą zajmuje się policja.

Trzebniak zostawił na jednym z forów wpis dotyczący nieuczciwej menadżerki oraz kontakt do siebie. Od tego czasu dzwonią do niego pary, które dały się oszukać. Niektóre nawet z zagranicy.

Dotarliśmy do byłego członka zespołu Blue Art, który dziś gra w innej formacji. - Tamten zespół przestał istnieć. Trzy tygodnie temu menedżerka zagrała z nami ostatni raz i zniknęła z naszymi pieniędzmi - mówi Marcin Puślednik. - Kontakty z parami miała tylko ona. Teraz docierają do nas informacje, że podpisywała w naszym imieniu umowy, choć my wygaszaliśmy już działalność. Wiem, że 27 września mamy zagrać ostatnie wesele, ale nie wiemy nawet gdzie, bo ona zniknęła i nie zostawiła informacji.

- Jeśli zespół od początku nie zamierzał wywiązać się z umowy, to możemy mieć do czynienia z oszustwem - mówi Jarosław Dryszcz z KWP w Opolu. - Osoby, które mogły paść jego ofiarami powinny zgłosić sprawę policji lub prokuraturze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska