Jaka Polska przyjmuje dziś księdza idącego po kolędzie

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Wizyta księdza to dobra okazja nie tylko do modlitwy, ale i szczerej rozmowy.
Wizyta księdza to dobra okazja nie tylko do modlitwy, ale i szczerej rozmowy. Fot. Dariusz Gdesz
Inna niż 10-15 lat temu. Raczej mniej pobożna, bo wiernych w naszych kościołach w tym czasie ubyło. Zróżnicowana politycznie, materialnie i światopoglądowo. Ale wciąż czekająca na duszpasterzy.

Z perspektywy kolędy Polskę i Polaków widać dobrze. Kto chce patrzeć optymistycznie, zobaczy materialną stabilizację wielu domów (choć ciągle nie brak u nas biedy i samotności) i mobilność młodzieży wyjeżdżającej nie tylko w poszukiwaniu pracy, ale też wiedzy i zawodu.

Duszpasterze mają też powody do pesymizmu. Przybywa rozbitych rodzin i parafian żyjących w wolnych związkach - bez ślubu. Jakąś pociechą jest przy tym, że jesteśmy bardziej szczerzy. Ksiądz rzadziej niż kiedyś jest „czarowany”. Ludzie nie ukrywają przekonań ani problemów, które ich nurtują. Nie udają praktyk religijnych, od których odeszli. A to jest dobry punkt wyjścia do rozmowy o Bogu, Kościele, ale też o życiu i polityce.

Może dlatego pytani przez nas proboszczowie zgodnie deklarują, że lubią kolędę, nawet jeśli nie jest łatwa.

Duszpasterz - czy tego chce, czy nie - wchodząc w okresie poświątecznym do dziesiątek lub setek domów i mieszkań, widzi najpierw to, co najbardziej zewnętrzne, czyli materialny poziom życia swoich parafian. To pierwsze wrażenie najłatwiej byłoby opisać słowem stabilizacja.

- Największy jakościowy skok, kiedy domy, przynajmniej na wioskach, zmieniały się w oczach, przypadł na lata 90. XX wieku - mówi ks. Arnold Nowak, kapłan z 20-letnim stażem, od 2010 roku proboszcz w Kamieniu Śląskim. - Dzisiaj coś tam się przy budynkach poprawia, zwłaszcza w rodzinach, gdzie wszyscy pracują, ale w wielu domach już nie nowy płot czy dach jest przedmiotem największej troski. Przestał to być także temat drażliwy. Kiedy jeszcze jako wikary 20 lat temu powiedziałem, że w naszych domach nie jest tak biednie jak gdzie indziej na świecie - a jeździłem i widziałem - to ludzie wysyłali anonimy z pretensjami do proboszcza: Jak ksiądz wikary śmie wypowiadać się na temat sytuacji materialnej ludzi. Dziś już takiego ciśnienia nie ma. Częściej w rodzinach, gdzie pieniądze są, wydaje się je na zaspokajanie zainteresowań dzieci lub na realizację własnych pasji.

Stabilizacja nie wyklucza, że ksiądz chodzący po kolędzie spotyka się z biedą i wieloma społecznymi problemami. Ale i one są inne niż przed laty. Kiedyś niedostatek był nieodłącznym towarzyszem rodzin wielodzietnych.

- Nie przypadkiem Pan Jezus mówił: Biednych zawsze macie u siebie - dodaje ks. Nowak. - Różne sytuacje w domach się zdarzają i podczas kolędy je spotykamy, ale przyczyny biedy się zmieniają. Wielodzietność rzadko generuje dziś niedostatek. Przede wszystkim dlatego, że jest bardzo rzadka. Te pojedyncze rodziny z czwórką i większą liczbą dzieci na ogół mogą dziś liczyć na pomoc w szkole, a także na troskę sąsiadów, krewnych czy znajomych. To jest jeszcze jeden efekt pewnej stabilizacji, przynajmniej części społeczeństwa. Zaspokoiliśmy najbardziej pilne potrzeby, więc coraz częściej chcemy i potrafimy się dzielić. Coraz częściej mamy otwarte serca. Wspieramy dobre dzieła daleko od nas, ale ludzie chcą się wywiązać także z chrześcijańskiego obowiązku miłosierdzia i mają z tego wewnętrzną radość.

Ks. Arnold wśród przyczyn niedostatku widzi raczej chorobę w domu - brakuje skutecznego systemu społecznego wsparcia dla takich osób - i niezaradność, wyrażającą się także tym, że nie idziemy po pomoc, nawet wtedy, kiedy bardzo jej potrzebujemy. Trzecim problemem, nienowym, ale ciągle narastającym - jest samotność ludzi starszych.

- Ona zawsze się zdarzała - mówi ks. infułat Edmund Podzielny, ksiądz od 51 lat, od trzynastu proboszcz parafii katedralnej w Opolu - ale problem się nasila. Z jednej strony ludzie żyją dłużej i to oczywiście cieszy. (Podczas kolędy odwiedzamy tylko połowę parafii, a przyjmuje nas ponad 60 osób w wieku plus 85 i ponad 20 z generacji plus dziewięćdziesiąt). Ale wielu jest samotnych w drugim pokoleniu. Na Zachodzie, a rzadziej w większym mieście w Polsce, żyją często nie tylko dzieci, ale i wnuki seniorów. To nie musi oznaczać od razu utraty kontaktu. Zwykle dzwonią, bywa że piszą do ludzi starszych. Natomiast z niepokojem obserwujemy - właśnie rozmawiając podczas kolędy - że rzadziej niż dawniej w okresie świąt przyjeżdżają. Zrobiliśmy się chyba mniej sentymentalni i podatni na klimat świąt, bo czasy, gdy rodzina zbierała się na Boże Narodzenie nawet z połowy Europy, to raczej przeszłość. Kiedyś na ulicach Opola już od czwartej niedzieli adwentu pełno było niemieckich aut na „białych blachach”. Dziś takiego najazdu już nie ma.
Niestety, nienową, a wciąż aktualną przyczyną niedostatku jest w niektórych domach alkohol. Jego następstwem jest zwykle niemożność podjęcia pracy.

- Dzięki temu, że chodzimy po kolędzie, widzimy z bliska ludzkie niedostatki. Nieraz widząc biedę, dawałem ludziom kontakt do parafialnego Caritasu - mówi ks. Podzielny. - Kiedy rozmawia się z wiernymi w ich domu, bardziej się otwierają. Mówią szczerze o kryzysie w małżeństwie, o kłopotach wychowawczych. To jest często pierwszy krok, żeby się potem spotkać w kościele czy kancelarii parafialnej i szukać rozwiązania.

Chodzący po kolędzie mają świadomość, że zmienia się zwłaszcza wśród młodszego pokolenia podejście do małżeństwa. Nie tylko sakramentalnego, często jakiegokolwiek.

- Odwiedzamy te same domy co przed laty, bo liczba drzwi zamkniętych przed księdzem odczuwalnie nie wzrosła. Ale nie są to domy takie same - przyznaje ks. Jan Polok, wyświęcony w 1981, od 20 lat proboszcz w Dobrzeniu Wielkim. - 15 lat temu tradycyjnie były to rodziny. Teraz widzimy, że przybywa zarówno małżeństw, które decydują się na rozwód, jak i - szczególnie wśród młodych par - tych, które mieszkają razem bez ślubu nie tylko kościelnego, ale i cywilnego.

Ks. Jan wiąże ten ostatni fakt m.in. z obniżającym się poziomem wiary i religijności.

- Brakuje poczucia, czym jest sakrament małżeństwa i jaką wartość ze sobą niesie. To się wyraża nawet w języku. Powszechnie mówimy o braniu ślubu kościelnego, nie o sakramencie małżeństwa. A to on ma wymiar religijny. Słowo ślub podświadomie redukuje całe to zdarzenie do wymiaru prawnego.

Kolęda jest okazją, by o wartości sakramentu przypomnieć i do jego przyjęcia zachęcić.

- Staramy się rozmawiać, zachęcamy, zapraszamy - mówi ks. Edmund Podzielny. - I nie spotykamy się z twardą odmową czy nieprzyjazną reakcją typu: Niech nam ksiądz pod kołdrę nie zagląda. Raczej młodzi mówią, że pomyślą, że jeszcze nie mają warunków, a jak się zdecydują, przyjdą. Wielu nie przychodzi nigdy. Statystyka jest nieubłagana. Dziesięć lat temu udzielaliśmy w katedrze ponad 70 ślubów rocznie. Dziś ta liczba nieznacznie przekracza czterdzieści. To jest dla mnie jako dla duszpasterza ból, kiedy udzielam chrztu i widzę, że tylko połowa rodziców dzieci przynoszonych do chrztu to są małżonkowie. To jest kolejna okazja, by przypominać i zapraszać. Nie zawsze skutecznie.
Ks. Zygfryd Waskin jest księdzem od 24 lat. Połowę tego czasu jest proboszczem w Gościęcinie.

- To jest charakterystyczny dla katolicyzmu w Polsce brak konsekwencji - mówi. - Ci sami ludzie doceniają wartość sakramentu chrztu i proszą o chrzest dla dziecka i nie doceniają wartości sakramentalnego małżeństwa i obywają się bez niego. Przyczyny są na pewno złożone, ale jedną z nich bez wątpienia jest zwykłe wygodnictwo. Tak jest prościej. Temu, żeby najpierw się dorobić, a potem myśleć o ślubie, sprzyja też porównywanie się z Zachodem. Starsze pokolenie często z niepokojem mówi o młodych: Oni chcą mieć od razu to, na co myśmy pracowali całe życie.

Ks. Nowak także zauważa, że młodzi później niż kiedyś bywało, proszą o sakrament małżeństwa.

- Cenię sobie ich szczerość - mówi. - A przyczynę widzę także w tym, że wielu z nich bardzo długo nie jest w stanie się ustabilizować. Trzydzieści lat temu, jak ktoś po podstawówce dostał robotę w „Koksach”, to miał pewną przyszłość do emerytury. Teraz bardzo wielu młodych studiuje. Pierwsza praca rzadko daje stabilizację. Przed trzydziestką trudno ją osiągnąć. Ludzie boją się wziąć odpowiedzialność za drugą osobę, nie mając pewności co do swojej przyszłości. Boją się ciągania po sądach i innych kłopotów, jeśli małżeństwo się rozpadnie. Zjawisko istnieje i jest niepokojące. Ale z negatywną oceną młodzieży jako takiej byłbym bardzo ostrożny. Widzę młodych z mojej parafii, którzy pracują w Bawarii. Tam spotykają innych ludzi, z pewnością mniej się Panem Bogiem i Kościołem przejmujących, a przecież ja ich u siebie na mszy św. spotykam, jak na weekend wracają. Oni z księdzem rozmawiają i bałbym się powiedzieć, że wartości ich nie interesują. Kiedy się nam zdawało, że młodzi w kościołach są, to też mieliśmy tylko ich część. Większą niż dzisiaj, bo młodzieży w ogóle było więcej. Dziś jest ich mniej, ale się angażują, chyba że ktoś sobie tego nie życzy. Ja nie narzekam.

Mobilność młodych ma też - widoczne na kolędzie - dobre strony.

- Z pozytywnym zdziwieniem zobaczyłem, ilu moich parafian studiuje w Krakowie, Łodzi czy Poznaniu - mówi ks. Polok. - Wyjeżdżają nie tylko za pracą, ale i za solidną wiedzą.

- Ale niepokoi, że większość z nich już na nasze wioski nie wraca - dodaje ks. Zygfryd Waskin. - Gołym okiem widać, że parafia się wyludnia.

Więcej niż kiedyś podczas kolędy spotyka się młodych osób z wyboru żyjących samotnie, czyli singli. Ks. Podzielny zauważa, że o ich i swoją przyszłość na starość troszczą się często rodzice. Mówią o tym z lękiem i na kolędzie, i w kancelarii, i w konfesjonale.

- Zjawisko istnieje, ale trzeba do niego podchodzić ostrożnie i unikając stereotypów w rodzaju: młode pokolenie ucieka od stałych związków, bo jest wygodne, niezdolne do ofiarowania komuś siebie - podkreśla ks. Polok. - To, że młodzi mniej chętnie i ostrożniej wiążą się na stałe, to jest prawda. Ale motywacje są bardzo złożone. Wiele osób wybierających życie samotne odstrasza przykład koleżanek i kolegów, którzy są „po przejściach”, bo ślub wzięli, a potem szybko się rozwiedli, ich związek okazał się pomyłką. To nie jest dobra reklama małżeństwa. Nie chcą ryzykować.
Wśród widocznych w społeczeństwie podziałów pogłębiła się w ostatniej dekadzie różnica w religijności między miastem i wsią. Liczby są nieubłagane. W katedralnej parafii w Opolu drzwi przed księdzem chodzącym po kolędzie otwiera nieco ponad połowa parafian. We wszystkich miejscowościach należących do parafii Gościęcin nie przyjęło księdza mniej niż dziesięć rodzin. To się przekłada na inne kościelne statystyki. W katedrze na niedzielną mszę przychodzi trochę ponad 30 procent nominalnych parafian. Na wioskach też jest spadek, ale nie tak wielki.

- W mojej parafii uczestników niedzielnej mszy św. wcale nie ubyło - mówi ks. Arnold Nowak. - To może być specyfika takiego miejsca jak Kamień Śląski, gdzie przyjeżdża sporo wiernych z innych parafii. Bywa jednak, że spadek jest ogromny. Wynika on także z tego, że region się wyludnia. W 1980 roku na jednego księdza w diecezji opolskiej przypadało 2 tysiące wiernych. Dziś jest ich tysiąc. A ławki w kościołach stoją te same. To muszą być bardziej puste.

Ks. Nowak zauważa, że zmieniają się nawyki ludzi, za czym nie zawsze nadąża duszpasterstwo. Wyludniają się, nie tylko w miastach, msze dopołudniowe, zapełniają wieczorne. Nawet odprawiane późno, np. o 21.00.

- Skoro ludzie chcą przyjść do kościoła po tym, jak już się wyśpią, zjedzą obiad, napiją kawy i spotkają z przyjaciółmi, to warto dać im tę szansę - mówi. - To na pewno w tę stronę pójdzie.

Księża podkreślają, że ludzie rozmawiają dziś na kolędzie bardzo szczerze o problemach rodzinnych, społecznych, także o polityce. Znana scenka z Kabaretu Moralnego Niepokoju, w której małżonkowie czarują księdza na kolędzie, że chodzą do kościoła, tylko stoją za filarem, na szczęście coraz rzadziej zdarza się w rzeczywistości. Jak ktoś nie chce się z księdzem spotykać i konfrontować, po prostu go nie wpuszcza.
Parafianie szczerze opowiadają o tym, że się razem z dziećmi modlą albo do jakich ruchów kościelnych poza parafią należą, ale jak do kościoła nie chodzą, ślubu nie mają, to też zwykle powiedzą o tym księdzu prosto w oczy.

- Zauważamy, że dla wielu naszych parafian kolęda, to, że ksiądz przychodzi do domu, modli się z rodziną, udziela błogosławieństwa, to ciągle jest ważne wydarzenie.Nieraz słyszałem: Wziąłem specjalnie wolne w pracy. Co dziś jest trudniejsze niż kiedyś - cieszy się ks. Polok.

- Ludzie zauważają na przykład i mówią o tym z niepokojem - dodaje ksiądz Nowak - że podziały polityczne weszły do Kościoła. - 20 lat temu zarzucano nam, że Kościół miesza się do polityki. Dziś takich pretensji już nie słyszymy. Ale dostajemy sygnały, że w obrębie Kościoła mamy problem z komunikacją, bo ktoś jest z jednej, a ktoś z drugiej strony sporu politycznego. Jeśli to wejdzie do duszpasterstwa, do kaznodziejstwa i będzie wiadomo, które diecezje są za kim i który ksiądz za kim, to będzie bardzo źle. Pamiętam, że mam w parafii ludzi różnych zapatrywań, a moim zadaniem jest stawanie ponad podziałami, żeby oni nie patrzyli na siebie z byka, tylko szukali zgody.

Duszpasterze zauważają, że rzadziej niż dawniej w rozmowach ich wierni podejmują temat bezrobocia. Prawdopodobnie jest to pochodna dwóch zjawisk. Pracy w regionie powoli przybywa, a wyjeżdżających na Zachód nie ubywa. Częściej, zwłaszcza średnie i starsze pokolenie, mówi o lękach przed utratą pracy. Jak mnie teraz, po pięćdziesiątce, wyrzucą, to ja już roboty nie dostanę - martwią się.
Ksiądz Arnold uważa, że w dialogu z parafianami wiele zależy od księdza. Jeśli poczują, że on jest otwarty i naprawdę zainteresowany tym, jak żyją, to podzielą się i radością z tego, że się wnuk urodził, i troską, bo np. choroba jest w domu.

Księża chętnie rozmawiają z wiernymi o tym, co dzieje się w parafii. Czasem łatwiej porozmawiać o remoncie, bo nie bardzo wiedzą, co się dzieje w duszpasterstwie. W innym domu parafianie powiedzą, czy im się kazania podobają i na jakie nabożeństwa chętnie chodzą.

- Mamy wielu takich parafian, którzy opowiadali chętnie o tym, jak chodzą z dziećmi na roraty albo dzielili się wrażeniami z prowadzonych w adwencie rekolekcji - cieszy się ks. Waskin. - Ale ksiądz rozmawia podczas kolędy także z tymi, którzy w ogóle nie zauważyli, że rekolekcje były. Nie możemy nie widzieć, że rekolekcje czy misje nie są już czasem nawracania się całej parafii, a dla części młodzieży bierzmowanie jest, jak gorzko żartujemy, ostatnim namaszczeniem, bo ci ludzie z naszych kościołów znikają. Dawniej mówiło się o przeciętnym polskim katolicyzmie - niezbyt pogłębionym, ale każącym wypełniać podstawowe chrześcijańskie obowiązki. Dziś ten środek jest coraz mniejszy. Nożyce się rozwierają. Mamy więcej chrześcijan autentycznie zaangażowanych, przejętych swoją wiarą i więcej chłodnych, pozostających na obrzeżu Kościoła, praktykujących sporadycznie.

- Jeszcze kilka lat temu nawet pytanie: Gdzie pan pracuje? wywoływało czasem reakcję typu: A co, ksiądz jest ubekiem, że wszystko musi wiedzieć? Dziś takich reakcji praktycznie nie ma - dodaje ks. Nowak. Ludzie są bardziej otwarci. Obserwuję, że nawet modlą się ze mną chętniej. Nie ma już tego, że kapłan mówi „Ojcze nasz”, a rodzina słucha w milczeniu. Ale jak ksiądz się spieszy, chce już koniecznie iść dalej, do następnego domu, ludzie od razu to wyczują i wtedy mówią: Dziękujemy za błogosławieństwo, z Panem Bogiem, do zobaczenia za rok.
Kolęda to dawny zwyczaj

Wyraz „kolęda” do Polski dotarł za pośrednictwem Czechów i oznaczał pierwotnie pieśń noworoczną, śpiewaną podczas odwiedzania z okazji świąt wiejskich gospodarzy.

Odwiedziny duszpasterskie są w Polsce zwyczajem dawnym, pisał o nim już Mikołaj Rej.

Niemiecka i polska tradycja każe z okazji Trzech Króli pisać poświęconą kredą na drzwiach domów „C+M+B”) i datę roczną. Litery są skrótem od tradycyjnych imion mędrców, ale odwołują się także do łacińskiego zwrotu: Christus mansionem benedicat (Chrystus mieszkanie błogosławi).

Synod diecezji o kolędzie

Odwiedziny duszpasterskie rodzin, zwane kolędą, obejmują zasadniczo każdego roku całą parafię.

Należy organizować je po Bożym Narodzeniu. W dużych parafiach można je rozpocząć już w adwencie. Staje się prawem synodalnym zwyczaj nieprzyjmowania ofiar pieniężnych podczas odwiedzin poszczególnych rodzin. Można jednak w niedzielę po zakończeniu kolędy przeprowadzić „kolędową” zbiórkę na tacę podczas wszystkich mszy św.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska