Tutaj można kręcić horrory. Tak wygląda tajemnicza wieś na południu Polski

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Domy wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu.
Domy wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu.
Anachów to jeden z kilkunastu opolskich przysiółków i wsi, które określa się mianem "nieistniejących". Niektóre domy wyglądają jakby opuszczono je w pośpiechu.

Anachów sprawia wrażenie jakby nie chciał nikogo witać, wpuszczać do siebie obcych. Do przysiółka nie tylko nie prowadzą żadne drogowskazy, ale nawet drogi. To znaczy te ostatnie są, ale nie asfaltowe tylko polne. Z głębokimi koleinami, wystającymi kamieniami. Jadąc od wschodniej strony, od powiatu kędzierzyńsko-kozielskiego, nawigacja prowadzi przez okoliczne pola. Osobówką łatwo tam ugrzęznąć albo uszkodzić podwozie. Trochę lepiej wygląda dojazd od strony wsi Kazimierz. Ale autem dojedziemy tylko do dwóch pierwszych domów. Dalej trzeba iść piechotą.

Polna, nieutwardzona droga prowadzi na niewielkie wzniesienie. Tu stoją ruiny domów i stodół. W miarę dobrze zachowane są dwa. Jeden z nich należał do Juliana Dziadosza, który zmarł w 2006 roku. Stary Julian mieszkał tam wraz z chorym synem. Jeszcze za jego życia pojawili się w Anachowie pierwsi złodzieje. Najpierw zaglądali do wsi w nocy, szabrując już opuszczone gospodarstwa.

- Ludzie porzucali swoje domy, a za nimi przychodzili złodzieje. Kradli wszystko, co miało jakąś wartość. Głównie metalowe elementy - opowiada Irena Lesiak, sołtys wsi Kazimierz dla której Anachów formalnie był przysiółkiem.

Domy wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu.
Domy wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu.

Kiedyś szabrownicy postanowili udawać policjantów. Poczekali, aż nieliczni mieszkańcy Anachowa pójdą na mszę do Kazimierza. Choremu synowi Juliana Dziadosza pokazali jakąś legitymację i powiedzieli, że muszą wejść do domu. Potem wynosili wszystko na jego oczach: cenniejsze meble, poniemiecki kredens, krzesła, znaleziony gdzieś okrągły stół. - Ale Anachów zaczął pustoszeć tak naprawdę już z pięćdziesiąt lat temu, albo jeszcze wcześniej - dodaje pani Sołtys.

Do dwóch domów znajdujących się na wspomnianym niewielkim wzniesieniu można wejść. Wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu. W środku można znaleźć jeszcze jakieś stare ubrania, resztki mebli czy zawekowane słoiki. Chodzenie po nich to jednak niezwykle niebezpieczne zajęcie. Ze zniszczonych dachów spadają elementy poszycia, schody sprawiają wrażenie jakby za chwilę miały się zawalić. Jedno z nadproży wisi na poskręcanym drucie zbrojeniowym. Łatwo tu o wypadek.

Domy wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu.
Domy wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu.

Całość robi takie wrażenie, że jeśli ktoś chciałby kręcić na Opolszczyźnie slashera, to Anachów nadawałby się do tego idealnie. Slasher to rodzaj horroru, w którym liczba bohaterów "zmniejsza się" w dziwnych okolicznościach, najczęściej w scenerii starych opuszczonych osad czy upiornych domów. Właśnie z powodu klimatu jaki towarzyszy temu miejscu, opuszczonym przysiółkiem zainteresowali się eksploratorzy uprawiający tzw. urbex, czyli penetrowanie opuszczonych miejsc. Ich relacje z Anachowa są dostępne w sieci. W kategorii "Strach" wystawiają wiosce najwyższą możliwą ocenę - dziesiątkę.

W jednej z takich relacji eksploratorzy zwiedzają wioskę w nocy. Przyznają, że jest to ich drugie podejście do tego miejsca, bo kiedy przyjechali tam po raz pierwszy zwyczajnie spanikowali. Mówili o tym, że mieli coś na kształt halucynacji, a także, że czuli czyjąś obecność.

Tak relacjonował tę wizytę jeden z eksploratorów: "Po zaparkowaniu samochodu zgasiliśmy silnik i czuliśmy się bardzo dziwnie, jakby to co było przed nami zaczęło nam odjeżdżać do tyłu i obojgu nam strasznie zaczęło kręcić się w głowie. Odszedłem dosłownie dwa metry od samochodu w którym zostawiłem otwarte drzwi i zapalone światła. Nie wziąłem nic ze sobą, nagle usłyszałem jak coś idzie w moim kierunku. Na początku pomyślałem, że to zwierzyna, więc szybko wracałem z powrotem do samochodu. Kroki się zbliżały, zatrąbiłem i nic. Nie wiem tylko dlaczego nie odjechałem od razu, tylko coś mnie tknęło żeby stać i patrzeć w to miejsce. Nie potrafię tego wytłumaczyć.

Domy wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu.
Domy wyglądają, jakby zostały opuszczone w pośpiechu.

Za drugim razem wydawało się, że będzie inaczej. Początkowo nie działo się nic, co wzbudziłoby niepokój eksploratorów. W pewnym momencie zauważyli jednak płomień w pewnym oddaleniu od drogi. Mówili, że nie ma mowy o samozapłonie, ponieważ jest temperatura siedmiu stopni Celsujsza, na dodatek przed chwilą padał deszcz.

Znów uciekli, ale to miejsce cały czas nie dawało im spokoju. Jeszcze tej samej nocy, około godziny 4.00, postanowili wrócić, by sprawdzić, skąd wziął się płomień. Tym razem na miejscu zastali duże ilości dymu. Z powrotem wsiedli w samochód. Relację kończą podsumowaniem, że mają dość tego miejsca i nie chcą mieć z nim już nic wspólnego.

- Masa młodych ludzi tam przyjeżdżała, żeby bawić się w jakieś gry fantastyczne - opowiada pan Jan, mieszkaniec leżącego nieopodal Gościęcina. - Niektórzy opowiadali potem, albo pisali w internecie, że to nawiedzone miejsce. Kręcili filmy na youtube. Ale to bzdury. Nie słyszałem, żeby kiedykolwiek coś tam się wydarzyło, jakaś tragedia albo coś. Ludzie lubią się bać i może ich wyobraźnia płata figle w takich miejscach.

Najwięcej o wsi mogłaby opowiedzieć Romualda Błaszko, ostatnia mieszkanka Anachowa. Niestety, zmarła rok temu. Kilkanaście lat temu rozmawiała z dziennikarzem Nowej Trybuny Opolskiej.

Wspominała, że po wojnie osiedliły się tu dwie rodziny spod Krakowa. Pierwsi uciekli, jak tylko władze zaczęły kolektywizację i tworzenie kołchozu. Uznali, że pod Krakowem lepsze będzie choćby pół hektara ziemi, ale własnej. Mieszkała tam też pani Berta, ślązaczka. Nie wysiedlili jej, bo wyszła za Polaka. Zapisała swój dom Jankowi ze wsi obok, w zamian za opiekę do śmierci, bo na starość została sama. Po wojnie mieszkało w Anachowie dziesięć rodzin.

Pani Romualda wprowadziła się tam z mężem w 1953 roku. Mówiła, że dobrze jej się tam żyło. - Radość tu była. Krakowiacy grali wieczorami, a ludzie schodzili się do nas aż z Kazimierza, tańczyć boso na podwórzu przed największym domem - opowiadała jeszcze za życia.

Wieś opustoszała bo starsi ludzie umierali, a młodzi nie chcieli żyć na takim odludziu. Akurat brak asfaltowej drogi to najmniejszy problem. Dużo większym był brak wody. Wodociągu nigdy do Anachowa nie pociągnięto, ludzie czerpali ją ze studni wykopanych przy domach. Studnie, zresztą bardzo głębokie, pozostały do dziś. Problem jest taki, że są one otwarte i niczym nie zabezpieczone. To aż cud, że podczas wielu nocnych eskapadach młodzieży albo wypadach złodziei nikt do żadnej nie wpadł. Bardzo prawdopodobne, że zakończyłoby się to tragicznie.

W Anachowie jest jeden dom, który formalnie jest zamieszkany, chociaż nie zastaliśmy tam nikogo, a na drzwiach była kłódka. Jak mówi sołtys Kazimierza od czasu do czasu przyjeżdża tam syn ostatniej mieszkanki. Dba o dom i jego otoczenie. Zamontował nawet kamerę, żeby złodziejom nie przyszło do głowy szabrować i tutaj.

Artykuł przypominamy w ramach projektu "Największe hity nto" gdzie znajdziecie najbardziej poczytne wiadomości z naszego portalu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska