Jan Repka. Podróżnik i artysta

Redakcja
Jan Repka odwiedził również redakcję nto.
Jan Repka odwiedził również redakcję nto. Paweł Stauffer
Na bagażniku swego niezwykłego roweru wozi napis "O jedno auto mniej". A wewnątrz - wszystko, czego mu potrzeba: śpiwór, parę ciuchów, wzmacniacz i gitarę. Jan Repka, czeski piosenkarz i kompozytor, w ciągu 33 dni postanowił przejechać 1500 kilometrów i dać 25 koncertów. Również w Opolu.

To już czwarta i najdłuższa trasa 28-letniego artysty. - Nawet nie przypuszczałem, że mogę połączyć moje dwie największe miłości - muzykę i podróże - śmieje się Jan.

Nie wymyślił tego sam. Zainspirował go szwajcarski piosenkarz Peter Sarbach. 44-latek po nieudanej próbie zostania rolnikiem najpierw był kelnerem, potem psychoterapeutą, a od 20 lat śpiewa z gitarą.

Od 2003 roku odbył już kilka rowerowych podróży artystycznych po niemieckojęzycznej Szwajcarii, dając w ciągu 30 dni trzydzieści koncertów. Dwa lata temu dołączył do niego Jan Řepka. - To mój wielki mistrz i nauczyciel. Śpiewałem jako jego support. Potem były dwie krótkie trasy po Czechach i Austrii i teraz najdłuższa, wiodąca przez Czechy, Polskę i Słowację.

Jan wyruszył 23 kwietnia z Hradca Kralowe. Do Pragi wróci 25 maja. Miejscem ostatniego koncertu będzie "Divadlo za plotem". W tym teatrze, mieszczącym się w praskim szpitalu psychiatrycznym Bohnice, Jan Řepka pracuje jako technik, odpowiadający za maszynerię, oświetlenie, akustykę.
Nim Jan zaśpiewa, największe zainteresowanie budzi jego niezwykły przedłużony rower. To produkt firmy założonej przez członka amerykańskiej muzycznej grupy Ginger Ninjas. - Dosyć tani, bo kosztował tylko tysiąc dolarów, a są rowery nawet po 4 tysiące - wyjaśnia. Można na nim wozić nawet 90 kg bagażu, ale mnie wystarczy 40 kilo.

Mam ze sobą wszystko, czego potrzebuję

Najważniejszy jest sprzęt i instrumenty (oprócz gitary - także cuatro i harmonijka), trochę płyt. Spodnie na podróż, spodnie na koncert, coś do spania i kurtka przeciwdeszczowa - bo nawet jeśli pada to trzeba jechać dalej.

Amerykańscy Ninjas - którzy samych siebie nazywają "pierwszym w historii rock'n'rolla zespołem niezależnym od motoryzacji" - traktują pedałowanie nie tylko jako sposób transportu, ale też symbol pewnego stylu życia i źródło energii. Mogą koncertować w miejscach, do których nie dotarła cywilizacja.

Wiozą ze sobą instrumenty, nagłośnienie, a nawet scenę. I generatory. Źródłem energii są pedałujący podczas każdego występu członkowie zespołu i... publiczność.

W 2007 roku Ginger Ninjas odbyli liczącą 8 tysięcy kilometrów trasę z Kalifornii do Meksyku. W ubiegłym roku podróżowali po Europie w ramach projektu "Pleasant Revolution". Na takie długie trasy zabierają ze sobą dwóch kucharzy i w pełni wyposażoną kuchnię oraz mechanika, który odpowiada za przewoźny rowerowy sklepik z narzędziami i częściami zamiennymi. Od tego mechanika Jan dostał w prezencie lusterko wsteczne, które mocuje się do kasku. To bardzo pożyteczna rzecz. Wystarczy nieznaczny ruch oka, by zorientować się, co się dzieje z tyłu.

Spotkanie z Gingers Ninjas dało pierwszy impuls do międzynarodowej podróży. Drugim był wspólny koncert z krakowską międzynarodową grupą Vladimirska. W czerwcu ubiegłego roku band gościł w Pradze. Wyróżnia go ciekawe i rzadko spotykane instrumentarium oraz oryginalne brzmienie.

Sam zespół określa swoją muzykę jako "retro-cyrkowo-folkową". Vladimirska grała sporo koncertów. Po wydaniu własnym sumptem EP "Blich Street" w czerwcu 2010 zespół występował w Polsce, Niemczech i właśnie Czechach. - Nasze wspólne występy były bardzo udane i kiedy padło pytanie: "To kiedy przyjedziesz do Krakowa?", zacząłem myśleć o podróży do Polski. Głównym celem był Kraków, potem powstała myśl o dużej trasie - mówi Jan.

Jej przygotowanie zajęło mu pół roku. Patronat nad trasą objął serwis traseo.pl. Dziesiątki godzin przy komputerze, setki maili. - Zaplanowanie podróży, koordynacja koncertów to była największa trudność - mówi. - Teraz gdy jestem już w trasie, pozostaje tylko sama śmietanka.

Jan traktuje to jako przeżycie duchowe, rodzaj oczyszczenia - uważa Ola, która opiekuje się nim podczas pobytu w Opolu.

Jadę, śpiewam, spotykam ludzi, poznają nowe miejsca. Jadąc na rowerze, możesz poznać kraj znacznie lepiej niż z samochodu.
- Śpiewać i być w drodze - jest w tym coś symbolicznego. To moje wyzwanie. Jestem wolny - podkreśla Jan.

Nie boi się, choć ma świadomość, że samotne podróżowanie jest ryzykowne. Niech się coś zepsuje, a on nie ma przecież mechanika, jak Ginger Ninjas. Odpukać - nie dzieje się nic złego. Obawy zostały w Pradze. Przy mamie, która byłaby najszczęśliwsza, gdyby nigdzie nie wyjeżdżał. I przy tacie, który najchętniej towarzyszyłby Janowi w drodze.

Na całej 1500-kilometrowej trasie Jan ma zarezerwowane zaledwie trzy noclegi w hotelach. Reszta - u ludzi. Poleconych, znajomych znajomych. Każdy etap to kilkadziesiąt kilometrów, siedem godzin pedałowania. Potem krótki odpoczynek, koncert, nocleg i rano znowu w trasę. W Opolu - mimo że 98-kilometrowy etap z Wrocławia mocno dał mu w kość - Jan najpierw pognał do pubu "Ostrówek", żeby zobaczyć salę, w której następnego wieczoru miał dać koncert. Miał obawy.

Najlepiej gra się w klubach muzycznych. Tam ludzie przychodzą po to, by posłuchać koncertu. W zwykłym pubie, gdzie wpadają na piwo, jedno drugie, trzecie, gwar bywa tak silny, że pierwsze dźwięki muzyki (a bywa, że i ostatnie) zupełnie w nim giną. Jan to rozumie, choć sam piwa nie pije. Jest abstynentem. To się doskonale komponuje z jego całym stylem życia. - Ale piłem waszego żywca. Wodę - śmieje się.

Więc kiedy ludzie gadają i piją to piwo, on nie domaga się specjalnej uwagi. - Nie podkręcam wzmacniacza, nie śpiewam głośniej - zapewnia. I bywa tak, że nagle przy jednym stoliku ktoś nagle mówi: "Słuchajcie, słuchajcie", przy kolejnym towarzystwo przerywa w pół słowa rozmowę, gwar cichnie. I wtedy robi się fajnie. Jan czuje, że jego muzyka trafiła nie tylko do uszu, ale że otworzyła też ludzkie serca.

Kiedy miał 6 lat, rodzice posłali go do szkoły muzycznej w Pradze. Gamy, ćwiczenia, muzyka klasyków - nawet na gitarze - po latach zaczęła go nudzić. - Dopiero gdy skończyłem szkołę, zacząłem grać więcej i z większą miłością - mówi.

Stare przeboje - Dylana, Lennona - także we własnym tłumaczeniu. Potem zaczął komponować własne piosenki, pisać do nich teksty. W swojej twórczości nawiązuje do czeskiej fali muzyki folkowej lat 70. i 80., do Nohavicy, Merty i wielu innych. W 2001 roku występował w duecie Nestihame. To był - jak sam mówi - "Simon and Garfunkel z Czech". Wraz z Piotrem Ovsenákiem opublikował pod tą nazwą dwa albumy oraz zdobył wiele nagród. W ubiegłym roku wydał własny album "Čistý byl svět". Nagrał go w dwa dni.

- Bo na więcej nie miałem pieniędzy - śmieje się. - A tak poważnie - można nagrywać album przez miesiąc. To będzie na pewno bardzo kosztowne, ale to nie znaczy, że lepsze dla słuchaczy. Przy takim rodzaju muzyki jak mój to na pewno nie jest konieczne. Nagrywałem tak, jak to robiono 40-50 lat temu - szybko, bez cięć, bez dubli.

Oprócz własnych koncertów Jan organizuje też w Pradze cykle wieczorów poezji śpiewanej Open Mic POTRVA. W ciągu trzech lat wystąpiło tam ponad 170 piosenkarzy i poetów. - To otwarta scena, może na niej śpiewać poezję, kto tylko zechce. Nikomu nigdy nie powiedziałem "Ty się nie nadajesz". Dla wielu wykonawców to jest pierwsza możliwość publicznego pokazania się. Pomysł przyszedł z Ameryki lat 60. Każde duże miasto to miało. Solistka Vladimirskiej pięć lat temu zrobiła taką imprezę w Kanadzie i to trwa. Zapraszam polską muzykę i poezję do Pragi. Gwarantuję zawsze pełną widownię - zachęca.
- Znasz "All you need is love" Lennona? - pyta Jan. Kto by nie znał. - To największa, uniwersalna potrzeba człowieka. Coś naturalnego, pierwszego, najbardziej oczywistego.

Jan śpiewa o miłości

O miłości, wolności i drodze. Tę drogę traktuje na szczęście metaforycznie, bo gdyby był dosłowny, to z podróży po Polsce powstałyby na pewno jakieś muzyczne horrory. Gdy pytam go o pierwsze wrażenia z naszego kraju, bez wahania odpowiada: "Okropne drogi, fatalne pobocza i nerwowi kierowcy. Rowerzystów traktują jako intruza i przeszkodę".

Jan, którego ekologiczna postawa znalazła wyraz w umieszczonym na bagażniku napisie "O jedno auto mniej", zupełnie nie rozumie tej chęci zawłaszczania jezdni przez zmotoryzowanych. Na wszelki wypadek woli omijać główne ruchliwe drogi. Z bocznych nawet lepiej widać świat. Jan uczy się polskich słów.

Zachwyciły go Góry Stołowe, więc potrafi powiedzieć "góry zamglone". Po drodze mija żółte połacie pól, czyli "pola rzepakowe". Bardzo mu bliskie, bo Řepka po czesku znaczy właśnie rzepak. I jeszcze "jaki przepiękny rajd". Na niemal wszystkie jego koncerty wstęp jest wolny. Jeśli opłata, to symboliczna. - Bogactwo daje mi podróż - mówi śpiewający Czech.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska