Janusz Radek: Seks jest dziś wszędzie

Fot. Archiwum artysty
Fot. Archiwum artysty
Rozmowa z Januszem Radkiem, wokalistą, aktorem

- "Gdzieś po-między" - to tytuł pana najnowszej płyty. Między czym a czym ona jest?
- Pytam na niej na przykład, czy ci, którzy na co dzień ze sobą rozmawiają, tak naprawdę siebie słuchają i czy chcą się usłyszeć? Czy ludzie, którzy się kochają, potrafią to sobie jeszcze okazać - przez dotyk, spojrzenie, gest? Czy chcą ze sobą być fizycznie, ale nie tylko przez seks. Czy ta fizyczna bliskość sprawia im przyjemność?

- Sporo na tym krążku cielesności i wątków erotycznych.
- Przecież epatowanie cielesnością jest teraz nagminne! Rzuca się w oczy, w uszy, włazi pod skórę. Wykorzystuję je więc na mojej płycie jako środek. Na przykład do tego, by pytać, czy określanie siebie przez seksualność, obwieszczanie jej wszem i wobec, jest dziś najważniejsze w naszym człowieczeństwie? Obserwując to, co dzieje się dookoła, można myśleć, że właśnie tak jest. Czy to, że będę mówił wszystkim: jestem gejem, biseksem, zoofilem, nekrofilem, będzie świadczyło, że jestem wyjątkowy albo wolny? Nie.

- Dlatego na płycie się pan obnażył? Na okładce jest prawie nagi Janusz Radek.
- Prawie! Za 10 lat pokażę się cały… Ale wtedy trzeba już będzie przekleić moją głowę do ciała jakiegoś zgrabnego pływaka (śmiech).

- Prowokuje pan. Wsadza kij w pompowaną w ostatnich latach poprawność polityczną? W czasach, kiedy modne jest - przynajmniej w niektórych środowiskach - obnoszenie się ze swoimi upodobaniami seksualnymi, pan to wyszydza?
- Niewiele już brakuje do tego, by w momencie podania rąk pani mówiła: dzień dobry, jestem lesbijką, a ja bym odpowiadał - dzień dobry, uwielbiam zwierzęta. To przecież absurd! Stąd moje dociekanie na płycie, co jest tak naprawdę ważne? Obnażanie się ze swoją seksualnością, czy to, co mamy sobie do przekazania? Czy potrafimy się w ogóle czymś zainteresować. Tymczasem to zeszło na dalszy plan. Tak samo, jak wielkie wartości - przyjaźń czy miłość.

On, czyli kto?

On, czyli kto?

Jeden z solistów "Tryptyku Świętokrzyskiego" Zbigniewa Książka i Piotra Rubika, gwiazda musicali (m.in. "Jesus Christ Superstar"). W 2007 zajął pierwsze miejsce w TOP Trendy za najlepiej sprzedający się album i Superjedynkę w kategorii płyta pop za "Psałterz wrześniowy". Rok później płytą "Dziękuję za miłość" walczył o kolejną Superjedynkę. Był w finałowej trójce.

- O tej ostatniej śpiewa pan, że szybciej się kończy, niż trwa… Smutne.
- A pamięta pani jakiś tekst w nto o diamentowych godach?

- Oczywiście. Nie ma ich może codziennie, ale się zdarzają. Przynajmniej na Opolszczyźnie.
- To fakt, Śląsk, Opolszczyzna, to rejony tradycyjne. Takie wartości jak rodzina czy właśnie miłość - ta na dobre i złe - jeszcze u was coś znaczą. Ale zapewne też nie dla wszystkich. Tak jak w reszcie kraju więcej jest pewnie rozwodów niż diamentowych rocznic. Ludzie szukają nowych doświadczeń, doznań, emocji. Stąd kolejne pytanie: czy nam chodzi faktycznie o miłość? Czy po prostu - przepraszam za wyrażenie - o pieprzenie, zwykłą fizyczność.

- A dlaczego pana zdaniem jest dziś tak, że ta miłość - jak pan śpiewa - szybciej się kończy, niż trwa?
- Bo skracają się czasookresy. Wydarzenia dzieją się szybciej i początek nowej ery można ogłaszać co 10-15 lat. Tak samo kurczy się nasza duchowość, a nawet międzyludzka komunikacja. Przecież my już ze sobą nie rozmawiamy. Nawet nie mówimy do siebie całymi zdaniami. Porozumiewamy się esemesami, a w nich skrótami, symbolami. Żyjemy szybko, po łebkach. Szybka i niepełna jest też nasza miłość. To tyczy zresztą nie tyko miłości, ale wielu aspektów życia. Utwór "Stopa" na nowej płycie jest o tym, że ciągle gdzieś pędzimy. Pytanie, czy nadąża za tym głowa i serce? Śmieję się, że to piosenka dla Roberta Korzeniowskiego. Choć on ostatnio tańczył w znanym show i odrywał stopy, co jest w chodzie niedozwolone…

- Mówi pan, że muzyka nie jest banalna, jeśli jest szczera. Czy muzyka z czasów pana współpracy z Rubikiem, patrząc z dzisiejszej perspektywy, była banalna?
- Realizowałem się wtedy jako melodyk. Lubię długie frazy, potrafię je robić. Z banalnym czasem, ale wcale nieprostackim tekstem, łączyło się to pięknie. Całość, niestety, wpisała się w coś, co nazywam ludyczną duchowością, bardzo blichtrową, złotomarynarkową.

- Spore grono słuchaczy pozyskał pan właśnie wtedy, dzięki tej muzyce ludycznej duchowości.
- Nie sądzę. Przed "Tryptykiem" wydałem już dwie płyty. Koncertowałem tak dużo, że w pewnym momencie musiałem odpoczywać. "Serwus Madonna" zagrałem do tamtego czasu bodaj dwieście razy. Pracowałem jak książkowy doktor Judym czy Siłaczka - Stasia Bozowska - u podstaw. Tak jak teraz. Gram sto koncertów rocznie. Może nie tańczę z gwiazdami czy na lodzie, ale ciągle jestem. Nie puszczają mnie Zetka czy RMF, choć na tej płycie jest kilka piosenek, które swobodnie mogłyby być na ich antenach. Za to goszczę w lokalnych rozgłośniach, które nie są w koncernach i mogą puszczać, co się im podoba, a nie to, co pokażą specbadania słuchalności. Tym sposobem jestem na siedemdziesięciu listach przebojów lokalnych rozgłośni. Na sprzedaż płyt też nie narzekam. Nowej, "Gdzieś po-między", w tydzień poszło koło ośmiu tysięcy.

- Nigdy się pan nie wzbraniał przed różnym repertuarem - Niemenem, Rubikiem, musicalową twórczością. Trzeba prześpiewać swoje, żeby móc powiedzieć coś od siebie?
- Pewnie tak. Z tym, że ja zawsze wszystko robiłem po swojemu. Nawet jeśli sięgałem po twórczość nieswoją. Tak jak niedawno, gdy na płytę dla Fundacji Zbigniewa Religi, która ma się wkrótce ukazać, nagrałem "Walc Embarras". Wszyscy orzekli, że to już nie jest piosenka Ireny Santor, bo dałem jej swoje dźwięki i swój charakter. Jest oczywiście zaśpiewana ta sama melodia, ale tak, jakby była odwrotnie widziana. Zresztą - ja uwielbiam improwizację. Dlatego na koncertach płyta "Gdzieś po-między" zyskuje zupełnie nowy charakter.

- Czyli?
- Pomiędzy utworami, których nie zapowiadam, improwizujemy - ja i zespół. Tworzymy nowe fragmenty muzyczne, które odpowiadają naszemu obecnemu stanowi ducha.

- Jest szansa, że jeśli ktoś pójdzie na koncert, to usłyszy inną muzykę niż na płycie?
- Ależ skąd, tę samą! Ale jeśli ten ktoś będzie załóżmy na koncercie i w Opolu, i w Katowicach, to nie będzie miał wrażenia kalki. Będzie wiedział, że był w dwóch różnych miejscach na dwóch różnych wydarzeniach.

- Podobno nigdy nie kształcił pan głosu. Pana wokal to złoty samorodek?
- Prawda, nigdy nie kształciłem. Ale regularnie sam go badam - śpiewam do tego momentu, aż zaboli. Jak nie boli, to korzystam ile się da (śmiech).

- To cholernie niesprawiedliwe wobec tych, którzy bardzo chcą śpiewać, uczą się tego, a mimo to, gdy wychodzą na scenę, to wiadomo, że powinni natychmiast zająć się czymś innym…
- Co poradzę - świat je niesprawiedliwy.

- Takim materiałem, jak ostatnia pana płyta, zainteresować wytwórnie? To raczej niekomercyjna muzyka.
- Nieprawda! "Ma dzisiaj wolne" jest tanecznym numerem. Jej remix w stylu house, elektro czy techno sprzedałby się na parkietach czy imprezach techno. Mocno parkietowa jest też piosenka "Stopa". To rytmiczny utwór, który może wprawić w trans.

- Upierałabym się, że to materiał dla tych, którzy szukają czegoś dla siebie poza komercyjnymi rozgłośniami. A to chyba już całkiem spora grupa ludzi.
- Trudno się dziwić. Po tylu latach słuchania ciągle tego samego ciśnie się na usta jeden wielki paw… Coraz więcej ludzi szuka tego, co inne, indywidualne, co ma inny smak.

- Pana żona jest sędzią - wykonuje zawód, w którym się mocno stąpa po ziemi. Pan jest artystą - czytaj facetem wiecznie z głową w chmurach. Jak funkcjonują razem dwie takie osobowości?
- Pewnie tak, jak małżeństwo na przykład tokarza z dziennikarką. On jest silnym, mocnym facetem zajmującym się obróbką skrawaniem, ona eteryczną kobietą piszącą o kulturze. Nie ma to żadnego znaczenia, jeśli się kochają.

- W państwa domu króluje muzyka. Pana córki mają podobno muzyczne zamiłowania.
- Niestety tak…

- Dlaczego niestety?
- Bo wiem, jakie są blaski i cienie tego zawodu. Nie chciałbym, by musiały borykać się z tymi szarościami. Moja starsza córka Zuzia rzeczywiście już śpiewa i robi to, przyznam, bardzo dobrze. Młodsza, Aniela, przeraża mnie jeszcze bardziej. Ma ledwie 20 miesięcy, a już powtarza całe muzyczne frazy! Jeszcze nie mówi, a już nuci zasłyszane melodie.

- Ale jeśli faktycznie zechcą kiedyś grać czy śpiewać, to nie będzie ich pan odganiał od pianina, zabierał skrzypiec czy nut…
- Nie, ale liczę, że same zmądrzeją… (śmiech). Wołałbym, żeby były sędziami. Droga do tego zawodu jest wprawdzie długa i trudna, ale potem jest lepiej. Jest się na przykład praktycznie nieusuwalnym ze stanowiska…

- Dziękuję za rozmowę.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska