- To co zamawiamy? Sushi? Ale w tej knajpie nie ma...
Kimura Goro: - Żurek! Pierogi! A najlepiej te, te, te... o, wiem, rolady! I te kluski z nimi. To mogę codziennie jeść.
Ken Sasahara: - Byliśmy już w Opolu na sushi. Dobre, dobre...
- Panowie są dwoma spośród zaledwie trzech naukowców, którzy w dalekiej Japonii badają język serbołużycki. Mówi nim najmniejszy słowiański naród, zamieszkujący kilkanaście wiosek i miasteczek tuż za zachodnią granicą Polski, na terenach byłej NRD. Skąd taka egzotyczna fascynacja?
Ken Sasahara: - Ja powiem pierwszy, bo spieszę się na pociąg. Kiedyś w jakimś leksykonie niemieckim zobaczyłem zdjęcia Serbołużyczan. Była o nich mała wzmianka. Uderzyło mnie, że w kraju germańskim istnieje sobie mniejszość słowiańska i ma osobny język.
- Mhm... Takie to dziwne w kraju germańskim?
- Niezwykłe. Zainteresowałem się i tak mnie ten język zafascynował, że od 1999 co rok jeżdżę na Łużyce i badam aspekty gramatyki górnołżyckiej. Ja na swoim uniwersytecie uczę informatyki, ale też wykładam studentom górnołużycki.
- Pilni są?
- Nie dość, że pilni, to zainteresowani.
- Dla mnie to niebywałe. Te Łużyce są przytulone do granicy z Polską, a mało kto u nas o nich wie. Ale jak pan bada te aspekty gramatyki? Chodzi pan po łużyckich wioskach i zaczepia stare babcie?
- Kimura Goro: - A dlaczego stare? Tam wszyscy mówią tym językiem. Ja się na przykład uczyłem w karczmie.
- To pan musiał z nimi pić piwo i sznapsy.
- W niedzielę to nawet od rana. To było moje największe zdumienie. Oni tam mają takie pojęcie w języku nawet "ransze piweczko", poranne piwko. Na początku to było straszne. Raz nawet za dużo wypiłem i straciłem okulary.
- Skini panu zbili? To były enerdówek, tam pełno nazioli.
- Nie, wśród Serbołużyczan nie ma skinheadów.
- Ale jak to było? Przyjechał pan, wynajął hotel i zaczął chadzać do karczmy, żeby się nauczyć języka?
- Poprzez gazetę serbołużycką "Nasza Domovina" dałem ogłoszenie i zamieszkałem w Chróścicy, u serbołużyckiej rodziny Bena i Christiny Cornaków. On kowal, ale taki od płotów, a nie od koni, ona pielęgniarka, mają trójkę dzieci. Mieszkałem u nich kilka miesięcy. Gadali do mnie, gadali, a ja nic nie rozumiałem. Na początku byłem przerażony, że niczego się nie nauczę.
- Właśnie grzecznie opuszcza nas pana naukowy partner, Ken Sasahara. Dlaczego on stuka kułakiem w stół?
- Na pożegnanie, nauczył się tego na Łużycach. Staroniemiecki zwyczaj.
- Obaj mieszkacie w Tokio. Ile ono ma mieszkańców?
- 10 milionów.
- A ta Chróścica, gdzie pan mieszkał?
- 500 osób.
- To spora różnica. Co tam jeszcze pana tak zdumiewało?
- Najbardziej to, że każdy zna każdego. Że nie zamyka się domów i ludzie sobie wchodzą do sąsiadów, kiedy chcą, i od progu piją sobie piwo. Gościnni, od razu obiad na stół. Siadaj, jedz, pij... Obejmują, klepią... Słowianie... W Tokio trzeba telefonować kilka razy, potwierdzając wizytę, potem człowiek staje pod domem, jest oglądany przez kamerę, uruchamia się system domofonów, zamków i tak dalej... No i wszędzie się tam w Chróścicy szło na piechotę, wszędzie blisko.
- A w Tokio?
- Półtorej godziny dojeżdżam do pracy. Pociągiem i metrem.
- I pana tak upychają ci upychacze w białych rękawiczkach?
- Tak. I jest tak ciasno, że jak czytam, to nad głową. I zadzieram głowę. W Tokio wszyscy tak czytają.
- Trzyma pan gazetę, jakby deszcz padał, i czyta?
- Ja czytam książki.
- Bo do czytania gazet to ma pan pewnie specjalne wirtualne gogle?
- Aż by się pan zdziwił, he, he.... Ja nie mam nawet telefonu komórkowego. Mówią o mnie: ostatni Japończyk bez komórki.
- Dlaczego pan nie ma?
- Chcę być wolny.
- Pan do żony mówi czasem w serbołużyckim? Co ona na to? A do dzieci?
- W Japonii ludzie dziwią się mojej pasji. Ja jestem socjologiem języka. Dla żony słowiański język brzmi dziwnie, a dzieci za małe, żeby wiedzieć, o co chodzi. Dwanaście lat się uczę już tego języka.
- Nasza rozmowa w restauracji w Szarej Willi musi się komuś z boku wydawać komiczna. Ja zadaję pytania po polsku, a siedzący obok mnie Piotr Pałys z Opola tłumaczy je panu na serbołużycki. Pan odpowiada w serbołużyckim, wspierając się czasem polskim, a jak zabraknie słowa, to angielskim.
- Ja mam tego świadomość. Niedawno słyszałem, jak jeden Niemiec mówił, że to jakaś groteska, żeby Japończyk w Budziszynie, czyli w Baucen, mówił po serbołużycku.
- A ile się pan uczył polskiego?
- Miesiąc.
- Jak na miesiąc to nieźle panu idzie. Ale co jest takiego fascynującego w tej kulturze?
- To, że tworzy ją naród tak nieliczny, a tak jednorodny. Mówią swoim językiem.
- Jak ja, jak pan... Ale rozumiem i szanuję. A na czym polega to badanie języka?
- Na przykład na badaniu zdania. Są w nim same słowa serbołużyckie, ale jedno jest pochodzenia niemieckiego. To fascynujące badania.
- Kto je finansuje?
- Nasze uniwersytety. W Japonii odkryliśmy nie tak dawno swoje mniejszości językowe i rząd bardzo się do tych spraw przykłada.
- Jakie to mniejszości?
- Aimowie, pierwotni mieszkańcy wysp. Brazylijczycy...
- Brazylijczycy?
- Tak, to Japończycy, którzy 100 lat temu pojechali dorabiać się w Brazylii. Gdy u nas się poprawiło, wrócili. Ale to już inna mentalność, inny język. Tak samo jak u nas mniejszością są głusi.
- Głusi? To znaczy political correctness, czyli polit-poprawność została zawleczona już nawet do Japonii?
- Nie, bo my ich nie traktujemy jako mniejszość społeczną, lecz językową. Tylko tak. Bo mają przecież własny język. Migowy.
- A co was sprowadziło do Opola?
- Konferencja naukowa, którą zorganizował Piotr Pałys. Łużyce a Opolszczyzna. To było porównywanie sytuacji mniejszości narodowych tam i tutaj.
- I komu jest lepiej?
- Chyba Niemcom tu niż Serbołużyczanom tam. Więcej tutaj mają. Mieliśmy też wykłady w III LO. Byliśmy zaszokowani, że trójka uczniów zaczęła mówić do nas po japońsku. Bardzo dobrze mówili.
- A w Polsce co panu się najbardziej podoba?
- Kobiety... Żubrówka... O, i ciastka! Macie takie wielkie ciastka. Ogromne. I tanie. A u nas ciastka malutkie i drogie. Rarytas wielki.
- A nasze poczucie humoru się panu podoba?
- Przyznam, że wielu waszych dowcipów nie rozumiem. Wy na przykład naśmiewacie się z waszej władzy, a my nie.
- Tak ją kochacie?
- Wcale nie. Mówi się często źle nawet o samym cesarzu. Ale mówi się na poważnie. A wy tak na wesoło z każdego...
- Ale macie chyba jakieś kawały? Samolotem lecą Ruski, Amerykaniec i Japończyk...
- Nie, nie... Takich kawałów nie ma.
- A jakie są?
- Takie językowe bardziej. Gra słówek. To nas bawi.
- A zna pan jakichś sławnych Polaków?
- Wajda, Kieślowski, Kościuszko, Chopin, Curie-Skłodowska... No, papież, wiadomo... Mhm...
- No, jeszcze jeden...
- ...
- Taki z wąsami...
- Wałęsa!!!
- No! To kończymy, bo pierogi wjeżdżają.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?