Tym bardziej więc warto sobie uświadomić, iż na poziomie ogólnopolskim prowadził blisko 200 meczów, z czego 158 na poziomie elity. Ma na koncie także finał Pucharu Polski oraz towarzyskie mecze międzynarodowe...
Łukasz Baliński: Pytanie banalne, ale w takim przypadku zadać trzeba: jak to się stało, że został pan sędzią?
Jarosław Przybył: Podczas jednego z meczów, gdy sam jeszcze grałem, skręciłem kolano i skończyło się artroskopią, a potem usunięto mi częściowo łąkotkę. Kontuzja ciężka, jednak chciałem dalej być przy piłce i bodajże w 1999 roku rozpocząłem kurs sędziowski, a dwa lata później zacząłem wspinać się w górę ligowej drabinki w tym fachu. Tak czy inaczej myślę sobie teraz, że gdybym nie doznał tej kontuzji to raczej nie zacząłbym sędziować.
Złapał pan bakcyla od razu czy musiał się pan nieco wdrażać?
Poczułem, że to jest to chyba od pierwszego gwizdka (śmiech). Człowiek musi mieć jednak jakieś odpowiednie cechy charakterologiczne np. przywódcze i zarządzające… i chyba ja je mam. Te cechy w połączeniu z tym, że wcześniej przez całe życie byłem właściwie związany z piłką nożną - bo od najmłodszych lat trenowałem w Metalu Kluczbork, gdzie przeszedłem wszystkie szczeble - jakoś chyba predysponowały mnie do sędziowania. W jakiś sposób czułem ten sport i rozumiałem zawodników na boisku. Mam też chyba w sobie poczucie sprawiedliwości i znamię pokory, takiego równego traktowania piłkarzy, czy to gospodarzy czy gości. Zresztą tak jest do tej pory: nie ma dla mnie znaczenia kto gra. Nie przywiązuję uwagi komu i jakim drużynom sędziuje. Staram się nie ukierunkowywać na to co mogłoby zaburzać mój sposób pracy.
A co by było gdyby musiał pan sędziować mecz swojej ulubionej drużyny?
Odpowiedź jest prosta: nic by to nie zmieniło. Co więcej: sytuację kontrowersyjne, na styku, z reguły byłyby na jej niekorzyść (śmiech). Takie sytuację mogą stać się niebawem możliwe, bo w dobie koronawirusa rodzi się taki projekt żeby sędziować możliwie blisko miejsca zamieszkania, żebyśmy wyjeżdżali w dniu meczu i tego samego dnia wracali, bez noclegu, tak by jak najmniej narażać swoje zdrowie.
Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia.
Futbol bardzo się zmienił w kwestii sędziowania. Nawet tylko przez ten czas gdy ja się tym zajmuje. Sam mogłem się o tym przekonać gdy na siedem lat utknąłem na trzecim szczeblu i nie potrafiłem się przebić wyżej, ale teraz mam satysfakcję, że jednak wyszło na moje. Gdy zaczynałem w klasie A byłem rok, w klasie okręgowej również, w 4 lidze byłem dwa sezony, ale głównie przez kontuzję. Natomiast w 3 lidze, którą przemianowano wówczas na 2, byłem już siedem długich lat. W końcu jednak awansowałem i tam wystarczyło siedem meczów na zapleczu ekstraklasy i otrzymałem możliwość sędziowania w elicie, a po sześciu meczach tam już prowadziłem finał Pucharu Polski. Przez to wszystko mam świadomość, że dziś jest naprawdę sprawiedliwie. Choćby to, że sędziowie są oceniani w systemie triple checking. Czyli sam się ocenia, zostaje oceniony przez obserwatora boiskowego oraz przez obserwatora telewizyjnego, ale dwaj pierwsi nie wiedzą kto jest tym ostatnim. Nawet jakby próbowali coś „ukryć” to nie wiedzą kto ich weryfikuje. I gdy ich wersja mocno się różni od tej trzeciej osoby, to ich oceny nie mają najmniejszego znaczenia. Natomiast gdy dalej są kontrowersje, to taka sytuacja trafia na stosowny zarząd i tam pięciu najlepszych fachowców w Polsce rozstrzyga problem. Tak czy inaczej teraz jest takie sito, że wszystko jest przejrzyste i czytelne. Aczkolwiek trzeba zawsze pamiętać, że błędy w piłce były zawsze i pewnie będą.
Marzeniem każdego piłkarza jest finał mistrzostw świata czy Ligi Mistrzów, a co jest marzeniem sędziego?
To chyba się w jakiś sposób zmienia. Wiadomo, że jak się zaczyna grać w piłkę to chce się być najlepszym na świecie, a jeśli zapytałby mnie pan 20 lat temu czy moim marzeniem jest sędziowanie meczów ekstraklasy to pewnie nie wziąłbym tego na poważnie (śmiech). Moje cele w pracy sędziego jednak w dużej mierze zostały zrealizowane. Prowadziłem finał Pucharu Polski, byłem sędzią dodatkowym w Lidze Europy czy też w Lidze Narodów podczas spotkania Rosja - Turcja. W mojej pracy już bardziej widać metę niż start, ale czuje się spełniony, choć jeszcze nie w pełni zrealizowany, w sensie takim, że chciałbym się tym cieszyć jak najdłużej, na co mam jeszcze według przepisów sześć lat.
Sędzia piłkarski ma swojego idola?
Mój nieodzowny wzorzec to Pierluigi Colina. Gdy jako młody człowiek oglądałem finały LM czy mundialu to właśnie Włoch w tamtym czasie był numerem jeden. Bardzo cenię także Sandora Puhla. Teraz też mamy ciekawych sędziów, ale dla mnie zawsze Collina będzie na pierwszym miejscu. Ten sposób ekspresji, ten wzrok, którym od razu pionizował zawodników. Co ciekawe też mam kilka memów gdy kogoś obdarzam swoim spojrzeniem i porównywano mnie z nim. No tylko włosów mam więcej i niech tak zostanie (śmiech).
Dystans do siebie jest, co potrzebne, bo praca arbitra do łatwych nie należy.
Wiadomo, że z pracą sędziego jest trochę jak z pracą policjanta. Wszyscy staramy się go szanować, tym bardziej gdy jest do nas pozytywni nastawiony, gdy częściej poucza niż karze, ale wiemy z tyłu głowy, że to osoba dyscyplinująca, korygująca. I też często mało lubiana. Dla mnie największą pochwałą jest to, gdy czytam o meczu, który prowadziłem, że jedyna wzmianką o arbitrze, to wymienienie go z imienia i nazwiska w protokole. Bo najlepiej jak się o nim nie pisze, co znaczy, że był niewidoczny. I to jest dla mnie satysfakcjonujące. Stawiam na to by być w cieniu i według mnie to się sprawdza. Wychodzę z założenia, że to zawodnicy są najważniejsi na boisku, oni są gwiazdami, a nie sędziowie. Ci mają się skupić na rozstrzyganiu kwestii spornych, zarządzaniu meczem, tak by ci którzy grają mogli się skupić tylko na tym, a ci którzy siedzą na trybunach i przed telewizorem mogli w komfortowych warunkach to wszystko oglądać. Staram się by przeżywali emocje związane z piłką nożną, a nie z niesłusznie podyktowanym rzutem karnym czy niepotrzebnie pokazaną czerwoną kartką.
Zdarzyło się, że piłkarz czy działacz, pochwalił pana lub szczerze podziękował choć ich drużyna przegrała?
Zdarza się, przeważnie u trenerów na wyższym poziomie, którzy umieją fachowym okiem spojrzeć na to co się wydarzyło. Coraz częściej się zdarza, że przegrani mają świadomość słabszego dnia swoich zawodników, albo wyższości rywala. Nie można przecież też za każdym razem zrzucać winy na sędziego lub na to, że 90 minut „wiatr wiał nie w tę stronę” albo cały czas grało się „pod słońce”.
Swoją drogą często zdarza się, że sędziuje pan mecze niższych lig? Gdzie się lepiej pracuje?
Wiadomo, że największa satysfakcja jest na poziomie ekstraklasy. Większa adrenalina, większa ranga, ale też i większa odpowiedzialność, bo jest też więcej do stracenia. Przecież jeden błędny gwizdek może spowodować dużo złego. Pojedynki na poziomie 4 ligi to też są jednak trudne zawody. Nie ma co kryć, że zawodnicy są słabiej wyszkoleni technicznie, mało przewidywalni, dużo jest przypadkowości, nie ma schematów i jest sporo improwizacji, ale też to bardzo lubię. Porównałbym to tak: chrzciny, komunie i wesela to są fajne imprezy, jednak najlepiej będziemy się bawić zapewne na weselu czyli w ekstraklasie, choć na chrzcinach też może być bardzo przyjemnie. Niemniej zawsze jeżdżę na mecze niższych lig z radością. Gdy np. jest przerwa na reprezentację lub w ramach roztrenowania. W takim sezonie gdy sędziuje się z tygodnia na tydzień to naglę człowiek odcina się z Opolszczyzny, a przecież pojechać do Krasiejowa, Ozimka, Brzegu to sama przyjemność. Można spotkać mnóstwo fantastycznych ludzi zafascynowanych piłką nożną.
Pytam też o to, bo całkiem niedawno miałem okazję oglądać pana pracę bezpośrednio podczas meczu naszej 4 ligi. To co rzucało się w oczy, i też uszy, to respekt u piłkarzy. To zasługa prestiżu sędziego z elity czy też ma się jakieś swoje metody?
Nazwałbym to umiejętnością wyrobienia sobie szacunku. Zawsze tłumaczę moim asystentom przed spotkaniem, że wychodzimy jak równi partnerzy i dopóki nie popełnimy błędu to zawodnicy będą nas szanować i akceptować. W momencie gdy go popełnimy to zrobi się nerwowo na boisku i będziemy musieli znowu walczyć o „swoje”. Mógłbym przecież przyjść i powiedzieć „słuchajcie, ja jestem pan z ekstraklasy i nie wychodzę z koła środkowego, bo dobrze widzę wszystko”, ale to by świadczyło o mojej małości, o braku profesjonalizmu. Każdego zawodnika trzeba traktować z szacunkiem, ale trzeba też utrzymywać dyscyplinę. I nie wolno się bać. Nie można dopuścić do wyzwisk, niekulturalnej postawy piłkarzy i sztabu, żeby nie było chamskich zachowań, bo to się zaraz rozprzestrzenia. Wymagajmy szacunku zarówno na trybunach, jak i na boisku.
Ma pan jakiś sposób na piłkarzy, którzy ciągle komentują, oceniają?
Na pewno nie ma na to złotej reguły. Każdy zawodnik ma inny charakter i do każdego trzeba inaczej podejść. Wiadomo, że nie wszyscy piłkarze to profesorowie nauk wyższych i czasem trzeba komunikować się z nimi prostszym językiem, żeby ten środek przekazu został zrozumiany. Jeśli ma się przed sobą osobę inteligentną to wiem, że jest to partner do rozmowy i czasem taka forma wystarczy. Jest dużo ciekawych przypadków. Nie chciałbym jednak używać nazwisk, ale np. miałem kiedyś problem z jednym z piłkarzy Śląska Wrocław, gdzie kapitanem był Piotr Celeban. Podszedłem do niego i mówię „Piotrze, ten i ten numer z twojego zespołu cały czas przeszkadza i jeśli się zaraz sytuacja nie poprawi to będziecie grali w dziesiątkę”. Ten szybko, w męskich słowach wytłumaczył koledze jak ma się zachowywać i był spokój do końca. Czasem więc nie warto tracić nerwów na zawodnika który nie przyjmuje komunikatów i najzwyczajniej odpłynął. Są też z kolei piłkarze, którzy swoim autorytetem wręcz pomagają mi prowadzić mecz. W sytuacjach spornych gdzieś tonują te emocje. Zawodnicy to też przecież ludzie i są różni: do niektórych trzeba kijem, do niektórych marchewką (śmiech).
Zdarza się, że przyjeżdża pan na mecz patrzy na nazwiska i wie, że nie będzie mądrowania się, wymuszania, albo wręcz przeciwnie i będzie to nagminne?
Oj, tak. Mamy rozpisanych piłkarzy też pod tym kątem. Wiemy np., że skoro dany gracz się przewraca to już musi być faulowany, bo to uczciwy i profesjonalny chłopak. Są też i tacy, którzy próbują nabierać sędziów, szczególnie tak było przed czasem VAR-u. Człowiek musi być jeszcze bardziej wyczulony. Nie zawsze jest się odpowiednio ustawionym, czasem ktoś przebiegnie, zasłoni. Nie widać i co? Mam zgadywać? A chodzi o zawodnika, który bardzo lubi się przewracać. Musimy cały czas mieć świadomość, że piłka nożna to gra kontaktowa, ale nie każdy kontakt powodujący upadek jest przewinieniem. Ktoś mógł kontynuować grę, ale wykorzystał moment, że został dotknięty. I wiele osób widzi faul, ale to czasem jest zwykły upadek. Trzeba też pamiętać, że czym innym jest „gwizdanie” meczu, a czym innym jest „zarządzanie” nim. To drugie polega na tym, żeby te zawody przeprowadzić płynnie, niezauważalnie, żeby wszyscy byli w miarę możliwości zadowoleni i żeby kibice nie mieli większych pretensji. A czymś innym jest odgwizdywanie fauli albo ich nieodgwizdywanie. Dlatego tak ważne jest doświadczenie w tym zawodzie. Najlepiej się je zyskuje sędziując jak najwięcej meczów. To z czasem może „wejść w krew”, a czasem nie... jeśli ktoś nie ma talentu.
Lubi pan walkę na granicy faulu czy raczej ucina pan od razu takie zapędy?
Jestem zwolennikiem płynności. Preferuje fakt gry widowiskowej, gdy coś się dzieje, gdy dwaj faceci walczą, padają, podnoszą się i grają dalej. Proszę zauważyć, że gdy sędzia zaczyna gwizdać co i rusz, to wszyscy zaczynają się denerwować, łącznie z kibicami. To też nie służy grze. My też musimy się uczyć w Polsce pewnych zachowań, bo np. w Anglii przepychają się i walczą, ale dopóki sędzia nie przerywa to piłkarz raczej nie pada, a u nas jest pół kontaktu i dwóch „nieżywych”. Pamiętam, że po jednym ze spotkań, które prowadziłem w ekstraklasie w jednej z gazet był tytuł artykułu „Gwizdek, który leczy”. Chodziło o zawodnika, który w doliczonym czasie gry padł na murawę i zwijał się z bólu, a gdy ja postanowiłem skończyć 10 sekund wcześniej mecz niż sygnalizowałem, bo doszedłem do wniosku, że to już nie ma sensu, bo zanim go opatrzą, to zaraz i tak będzie koniec, to on nagle „wstaje i cieszy się ze zwycięstwa swojej drużyny”. A to był reprezentant Polski. Trochę to nie przystoi.
Analizując mecze prowadzone przez Jarosława Przybyła można dojść do wniosku, że o ile z pokazywaniem żółtych kartek nie ma on problemu, o tyle o czerwoną trzeba się mocno „postarać”...
Dobry wniosek. Wychodzę bowiem z założenia, że muszę być o tym przekonany w stu procentach, by kogoś usunąć z boiska. Wiadomo jak potem wygląda sytuacja gdy gra się w osłabieniu. Drużyna się z reguły cofa, futbol traci na jakości, kibice tracą na widowisku. To jest kara, która często „zabija mecz”. Zrobienie tego nie jest sztuką, sztuką jest przeprowadzić bardzo dobrze spotkanie do samego końca.
Jak pan reaguje gdy np. w szatni podczas przerwy dowie się, że popełnił błąd?
To pytanie dziś jest już praktycznie nieaktualne, bo wiem niemalże od razu, że tak się mogło stać. Sędzia VAR wzywa mnie do obejrzenia sytuacji i mam możliwość skorygowania. Nie mówimy tu o sprawach drobnych typu faul, aut, czy rzut rożny. Tu chodzi o sytuację poważne jak gol, spalony, czerwona kartka czyli coś co zawsze wywoływało poruszenie. Proszę zauważyć, że w dobie VAR praktycznie nie ma już skandali związanych z pracą sędziów na boisku, tak jak to miało miejsce jeszcze jakiś czas temu.
A gdy już jest to wezwanie do weryfikacji to...?
Ważne jest by podejść z „czystą głową” i świadomie do tego. Jeśli uważam, że powinienem zmieniać to zmieniam, jeśli nie, to nie zmieniam. Na pewno nie daje się ponieść zewnętrznym sygnałom. Temu, że wokół mnie robi się coś na kształt dobrze nadmuchanego balona. Obok dwie ławki rezerwowych stoją napompowane i po obejrzeniu sytuacji przez sędziego jest takie „psssss”. Schodzi powietrze i jest normalność, bo wszyscy już wiedzą, że obejrzałem na różne sposoby i potwierdziłem albo zmieniłem decyzję. I na 99,9 procent jest to słuszny werdykt. Pomylić się teraz byłoby sztuką. Gdyby porównać to do zachowania piłkarza w meczu, to chyba można do takiej niewykorzystania sytuacji gdy ten z pięciu metrów nie trafia do celu. To musi być niesamowity błąd sędziego, coś jak nie uznanie gola, choć piłka przekroczyła linię bramkową o metr.
Czyli jest pan pełnym zwolennikiem VAR-u czy zostawia sobie pole do interpretacji?
Przecież tego drugiego nikt nie zabrania. Nie chodzi tu o własną interpretację, ale o taką zgodną z przepisami gry w piłkę nożną. Dużo łatwej jest obejrzeć sytuację jeszcze raz i naprawić ewentualny błąd, niż żyć w przekonaniu, że się go popełniło. Mało jest już dyscyplin, które nie korzystają z tego typu technologi. Nie możemy się ich bać. Najbardziej denerwujące są chyba spalone, bo czasem decydują centymetry. I proszę sobie wyobrazić, że taka odległość może być w odniesieniu do zawodników oddalonych od siebie o 50 m. Jeden przyjmuje piłkę pod jedną linią boczną, a rywal jest pod drugą. Przecież nie ma szans, że go powstrzyma, nie będzie nawet uczestniczył w akcji, a rysujemy linię komputerową i wychodzi, że spalony był na 2 cm...
...wypadałoby pozwolić na wykończenie...
No właśnie. Ta technologia ma pomagać, jednak gdy wezmę VAR to zgodnie z przepisami napastnik był na spalonym i muszę gola anulować, a przecież to gole są solą futbolu. Ludzie po to przychodzą na stadiony i żeby oglądać świetnych piłkarzy. Tak czy siak dzięki VAR-owi mamy często podwójne emocje. Najpierw gdy pada gol, a potem gdy sędzia sprawdza i go uznaje lub nie.
Teraz już wszyscy czekamy na powrót emocji w polskim wydaniu. Będzie inne sędziowanie w dobie koronawirusa?
Przede wszystkim PZPN opracował cały system funkcjonowania na stadionie. Począwszy od podziału na strefy 0, 1, 2, 3 skończywszy na tym kiedy piłka po aucie ma być podana, bo nie będzie chłopców od tego, a będą 24 piłki ustawione dookoła boiska. My z kolei na pewno nie będziemy biegać w przyłbicach i nie będziemy korzystać z żadnych specjalnych gwizdków. Zresztą nasz system zajęć nie był ani przez moment zachwiany. Podczas kwarantanny mieliśmy choćby stosowne treningi online z trenerem personalnym czyli stacje obwodowe, tabata, bieganie na placu itp. Do tego testy dotyczące wiedzy z przepisów, klatki do analizy zdarzeń boiskowych, etc. U nas świat się nie zatrzymał. Trzeba było tylko podtrzymać formę, a że każdy jest profesjonalistą to robił to. Co będzie to życie zweryfikuje, ale my jesteśmy gotowi i bardzo się cieszę na wznowienie rozgrywek.
I jak powrót do tej piłkarskiej rzeczywistości przy okazji meczu Śląsk Wrocław - Raków Częstochowa, który sędziował pan w piątek?
Zawsze w takich sytuacjach jest jakiś dreszczyk emocji i wszystkim uczestnikom się to nieco na starcie udzieliło. Tym bardziej, że jednak dwa i pół miesiąca nie tylko nie było meczów o stawkę, ale nawet i sparingów. Początkowo więc towarzyszyła nam taka mała niepewność, ale tylko do pierwszego gwizdka, a po drugim to już zeszło to napięcie. Czuć było jednak, że zawodnicy starają się być ostrożni. Nie było choćby przybijania piątek po faulu i innych tego typu rzeczy, choć czasem ktoś się zapomniał. Do tego to granie bez kibiców potęgowało wrażenie sparingu. O czym mogą też świadczyć tylko dwie żółte kartki. Potem jednak z minuty na minutę zawodnicy się rozkręcali i końcówka już była pełna emocji.
Galaktyczny Lewy - również na kadrze?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?