Jeden dzień z życia kobiety

Monika Kluf
Od kiedy ją poznałam, już nigdy nie powiem, że mam za dużo pracy i że ciągle brakuje mi czasu.

Próbuję się umówić z panią Otylią na spotkanie. - Wie pani, będzie trudno. - Może o 11? - nie rezygnuję. - Nie, mam spotkanie w Związku Śląskich Kobiet Wiejskich.
Jest tam wiceszefową na całe województwo. - To może trochę potrwać - zaznacza. - Może druga? - Też nie, jestem wtedy w kościele, wie pani rada parafialna, "Caritas". Mam tam trochę do zrobienia...
Z wolną godzinką w tygodniu może być problem, bo tu zarząd powiatu, którego jest członkiem, tam społeczna rada rozbudowy gimnazjum w Chocianowicach, to znów rada sołecka, trójka klasowa w szkole jednego syna, trójka klasowa w szkole drugiego. Ma trzech chłopców - 20, 18 i 14 lat. To znów jakieś spotkanie w kole Związku Śląskich Rolników i w Związku Śląskich Kobiet Wiejskich w powiecie. W obu jest szefową. Potem jeszcze zebranie Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Niemców. Oczywiście u pani Otylii. Pokój gościnny w dwupiętrowym domu Skoczylasów zamieni się wtedy na dwie godziny w salę narad, która musi pomieścić z 14 osób. A mały pokoik na drugim piętrze, wypełniony od podłogi do sufitu segregatorami, już od dawna służy za biuro wszystkich związków, którym pani Otylia przewodniczy. Tam ma spokój i może spokojnie popracować nad papierami. Kiedy? Tego mam nadzieję się dowiedzieć, kiedy wreszcie pani Otylia znajdzie dla mnie jakąś wolną chwilę.

- Dobra, no to może za pół godziny? - słyszę wreszcie głos w słuchawce. - Tylko jeszcze pojadę po mechanika, bo mi właśnie pralka wysiadła. A nie może stać, bo u nas jest co prać. Pięciu chłopów w domu i codziennie trzeba uprać to, w czym się do obory chodzi...
Do gospodarstwa Skoczylasów na końcu Chocianowic prowadzi wysoka kuta brama. W obejściu "błysk". Pani Otylia właśnie wychodzi z obory, odwiesza bańkę i elektryczną dojarkę.
Od roboty w oborze zaczyna dzień. Pobudka o 6. Przy 24 sztukach bydła, w tym 10 mlecznych krowach, do tego 15 macior i średnio od 60 do 100 sztuk - od prosiaka do tucznika jest co robić. Pomaga mąż i teść. Oprócz tego 80 hektarów pola do obrobienia, przy których pomagają też synowie. Już przed ósmą rano w sieni czekają bańki z mlekiem do odbioru. Przyjdą po nie ludzie z wioski. Resztę z chłodziarki weźmie spółdzielnia z Wielunia.
Wchodzimy do sieni. W korytarzu sterylna czystość. - Jak tyle osób przez cały dzień do mnie przychodzi, to później przetrę korytarz na szybko. Bo porządek musi być - mówi pani Otylia. - Kuchnię mamy wspólną, więc gotowanie przejęła teściowa. Bardzo to zresztą lubi. Natomiast dbanie o porządek należy do moich obowiązków, żebym nie wiem jak była zajęta.
Dwa piętra, 7 pokoi, łazienka, kuchnia. Jest co robić. Siadamy w stołowym. Z kuchni roznosi się zapach parzonej kawy, na stole ląduje babka z dodatkiem kakao i lody. - U mnie zawsze jakieś ciasto musi być - mówi pani Otylia.

Jej specjalność to torty kremowe. Często je robi na różne okazje w rodzinie i nie tylko. - Piec po prostu uwielbiam. Nie ma dnia bez ciasta. Moje chłopy nie palą, to lubią słodkości. Na komunie synów piekłam jak na przyjęcia dla 120 osób, choć było 50. No bo jak tak z pustymi rękami gości puścić?
Jak znaleźć czas na kręcenie tortów i babek, pranie i prasowanie sterty rzeczy i robotę w gospodarstwie, między uchwalaniem podatków w powiecie, organizowaniem darmowych badań cholesterolowych dla wsi, przygotowaniami do festynów, wyjazdami na zebrania i seminaria po Polsce, na szkolenia do Niemiec, Austrii czy na wycieczki do Włoch, Jugosławii, Francji, teraz do Lourdes, które Otylia często organizuje dla swoich pań? Za parę dni przyjeżdża grupa kobiet z Niemiec, zaproszonych przez nią na krótki kurs haftowania.
- Ludzieee - śmieje się pani Otylia. - To nic nadzwyczajnego. To po prostu kwestia organizacji.
Otwiera szafki wypełnione segregatorami, teczkami. Wszystkie opatrzone napisem i datą. - Tu mam powiat - pokazuje na jeden z opasłych tomów z dokumentami. - Tu jeden związek, tu drugi, tu rada parafialna, tu sołecka. Nie mam problemów ze znalezieniem czegokolwiek. Proszę bardzo, świadectwo z I klasy najstarszego syna? Bierze teczkę z napisem Adam, ułożone po kolei, chronologicznie, jest. - To naprawdę ogromna oszczędność czasu. Inaczej bym się po prostu pogubiła.
Poza tym jak już bierze się za jakąś robotę, to automatycznie robi coś jeszcze. - Jak piekę torty, czasem na dwa piekarniki, to już wkładam firanki do pralki. A jak ciasto jest w piecu, w międzyczasie oblecę z wiadrem i mopem dwa piętra...
Do tego ma jeszcze czas na czytanie gazet. Żelazna pozycja to "Top Agra" po polsku i po niemiecku, "NTO" i kolorowe magazyny kobiece. Jest na bieżąco zarówno w rolniczych nowinkach, jak i w ostatnich odcinkach "Mody na sukces".

Jak każda kobieta, uwielbia ciuchy i buty. Zawsze zadbana. Codziennie wkłada w kalosze nogi z nienagannym pedicurem. Po robocie kąpiel, przeczesuje krótko obcięte włosy. Kostium, buty na obcasie i wyjazd na zebranie w powiecie. - Moja mama mówiła mi zawsze - można być biednym, ale trzeba być czystym - mówi.
Synowie zaakceptowali styl życia mamy. Doskonale się orientuje, jak im idzie w szkole. - Po pierwsze dzieci wszystko mi mówią, po drugie, jak mam nie wiedzieć, skoro jestem w trójkach klasowych? - mówi mama.
Przyznaje, że nigdy nie siedziała z dziećmi nad lekcjami. Nie dlatego, że nie miała czasu. - Nie można prowadzić dzieci przez całe życie za rękę - twierdzi. - One muszą być samodzielne. Ile się nauczą, tyle będą umiały - to im zawsze powtarzałam. I moi chłopcy są samodzielni. I ambitni. U nas jest podział obowiązków. Chłopcy dużo potrafią sami zrobić w domu, nie mówiąc o gospodarstwie.
Zamiast czytać bajki, dużo z nimi rozmawiała, opowiadała jak będąc w ich wieku, po szkole szła od razu do roboty przy zbieraniu ziemniaków, bo dzień był krótki. Potem jeszcze było coś do zrobienia w domu. Uczyła się późno wieczorem albo w nocy. A nie było jej łatwo, bo w domu mówiło się tylko śląską gwarą i z początku trudno jej było mówić i pisać po polsku. - I chyba wyszłam na ludzi - żartuje.

Od kolegów w powiecie często słyszała określenie - "baba z jajami". Uważa to za komplement. Mówi, że nigdy nie czuła się przez nich dyskryminowana. - Żeby nie liczyli się z moim zdaniem, bo jestem kobietą? Co to to nie. Ja umiem bronić swego zdania. Poza tym uważam, że kobiety powinny częściej sięgać po władzę. Ostatnio na konferencji kobiet w powiecie była o tym mowa. Liczę, że może to zachęci niektóre babki do działania. Bo my myślimy bardziej praktycznie i wbrew pozorom jesteśmy mniej kłótliwe niż chłopy.
Chłopów natomiast pani Otylia potrafi zaskoczyć nie tylko porządkiem w domu, kremowym tortem i aktywnością w lokalnej polityce. Bez oporów zjechała z 70-metrowego słupa w niemieckim parku rozrywki, dała się wywieźć 40 metrów nad ziemię strażackim wysięgnikiem, nie bałaby się skoczyć na bandżi i pięknie gra na akordeonie, dźwiganym na wątłych kobiecych ramionach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska