MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jedni chleją, inni pudrują noski, a ja biegam

Ostatecznym sukcesem sportowym posła Jarmuziewicza było nakłonienie do biegania swego syna Michała, studenta ekonomi na UO.
Ostatecznym sukcesem sportowym posła Jarmuziewicza było nakłonienie do biegania swego syna Michała, studenta ekonomi na UO.
Z Tadeuszem Jarmuziewiczem, opolskim posłem Platformy Obywatelskiej, świeżym mistrzem Polski parlamentarzystów w maratonie i ubiegłorocznym wicemistrzem świata w tej dziedzinie, rozmawia Zbigniew Górniak

- Biegał pan dzisiaj?
- Oczywiście! Rano przebiegłem 13 kilometrów, zajęło mi to jedną godzinę i pięć minut. Trasa biegła od hotelu sejmowego do Łazienek, które okrążyłem dwa razy i powrót. W Sejmie byłem o ósmej trzydzieści, dość późno, bo dziś nie miałem lekcji z angielskiego. Na codzień wybiegam dużo wcześniej, jakoś tak koło szóstej, no ale ponieważ nie było tego angielskiego, to wczoraj piłem alkohol.
- To sportowcowi wolno?
- To było pół butelki na trzech, wybiegałem już te promile. Jak mawiał mój ojciec: na kaca najlepsza praca. W tym wypadku tą pracą jest fizyczna forma biegu.
- Dlaczego mężczyzna w dojrzałym wieku, stateczny poseł statecznej partii wskakuje w dres i biega po ulicach?
- Nie ma na to odpowiedzi w kategoriach racjonalnych. Ja mówię, że biega się po to, żeby biec. Tak jak pływa się, żeby nie utonąć. Alpiniści, gdy pytać ich, dlaczego włażą na góry, odpowiadają: bo one są... Dla mnie bieganie jest odtrutką na stres. Jestem posłem, buduję z żoną dom, a to w Polsce nadal kłopot nie lada, interesy idą źle, bo gospodarka kuleje, rzeczywistość jest zła, więc trzeba na to wszystko znaleźć jakieś lekarstwo. Jedni chleją, inni się proszkują, pudrują noski, a ja biegam. Oczywiście, ja nie biegam dlatego, że jest mi w życiu źle, jestem ostatni który może narzekać na swój los. Ale stresy czasami mnie dopadają, a wtedy bieg jest jak najlepszy terapeuta. Kończę bieg wyciszony i gotowy na przyjęcie nowej porcji wyzwań.
- A ile kilometrów robi pan miesięcznie?
- W sierpniu na przykład na 31 dni przebiegałem 27, zrobiłem zatem jakieś 350 kilometrów. Rocznie robię ponad cztery tysiące. Za rok wyjdzie mi, że obiegłem ziemię, bo latam już od dziesięciu lat.
- No właśnie, ponoć wtedy, przed dziesięcioma laty usłyszał pan ostatni dzwonek dla swojego zdrowia...
- A tak, otrzymałem ostrzeżenie od Najwyższego i to akurat w drugi dzień świąt sławiących Jego przyjście na świat. To był 1993 rok, Boże Narodzenie, miałem wtedy 36 lat i mocno nadszarpnięte zdrowie. Byłem posłem Kongresu Liberalno-Demokratycznego, właśnie nasza formacja dostała wyborcze lanie od czerwonych, którzy triumfalnie powrócili do władzy, byłem więc w psychicznym dołku, który pogłębiałem wódą i papierochami, paliłem dwie paczki cameli bez filtra dziennie. Tylko interesy wtedy mi szły wspaniale, bo to był jeszcze ten cudowny czas względnej wolności gospodarczej, kiedy w ziemię wystarczyło włożyć kij, a wyrastało drzewo. No ale sukces, zwłaszcza finansowy, tez trzeba umieć udźwignąć... No więc w drugi dzień świąt z moim organizmem stało się cos dziwnego: skaczące tętno, palpitacje, omdlenia, pogotowie, szpital. I tam kolega lekarz powiedział mi: Tadek, musisz wybrać. Albo zmiana stylu życia, albo przed czterdziestką strugasz sobie trumnę. Za kilka dni, w Nowy Rok, ubrałem dres i przebiegłem dwa i pół kilometra. Upadłem w śnieg i myślałem, ze umrę. Ze zmęczenia nie mogłem trafić do swojej bramy. Ale na drugi dzień poszło już lepiej. W styczniu nie opuściłem już ani jednego biegania, tak samo w lutym. A już w maju pobiegłem swój pierwszy w życiu maraton.

- I ile ich pan od tamtej pory przebiegł.
- Dwadzieścia dwa maratony i siedemdziesiąt biegów ulicznych. Tydzień temu, 14 wrzesnia w ramach 25-ego Maratonu Warszawskiego zdobyłem tytuł mistrza Polski parlamentarzystów. Biegałem na wszystkich kontynentach, ale sój najlepszy wynik osiągnąłem na Opolszczyźnie. W Kędzierzynie-Koźlu, w roku 1996. To były 3 godziny i 22 minuty.
- Rozumiem, że zdrowie podźwignęło się z upadku szybko? Kolega lekarz był zadowolony?
- Błyskawicznie! Ja odmłodniałem. I chociaż mam coraz mniej coraz bardziej siwych włosów, czuję się coraz silniejszy i coraz sprawniejszy. Bieganie to narkotyk, to wpadanie w trans. Potrafię ostatnio biec tak, że wyłączam się całkowicie. Nie rejestruję dźwięków, obrazów, kolorów, tylko biegnę, biegnę, biegnę...

Maraton,
najdłuższa olimpijska lekkoatletyczna konkurencja biegowa (42195 m). Dyscyplina ta wywodzi się od nazwy miejscowości w starożytnej Grecji znajdującej się na północno-wschodnim wybrzeżu Attyki, w której w 490 p.n.e. Ateńczycy pod wodzą Miltiadesa wraz z oddziałem Platejczyków pokonali Persów. Wg legendy wysłany z wieścią o zwycięstwie posłaniec przebiegł ok. 42 km i w Atenach po przekazaniu wieści padł martwy.

- Jak Forest Gump.
- Jak Forest Gump, tyle, że nie rośnie mi broda podczas biegu.
- A co z tą wódą i camelami?
- Papierosy poszły w odstawkę, teraz co najwyżej od czasu do czasu zapale sobie dobre cygaro, ale się nim nie zaciągam - jak Clinton marihuaną (śmiech). Alkoholu piję dużo, dużo mniej.
- Bieganie pomaga też na męska potencję?
- Podczas biegu jest intensywnie masowany gruczoł prostaty. Jest udowodnione, że maratończycy są dobrymi kochankami i nie spuszczam wstydliwie głowy, gdy odpowiadam na to pytanie.
- W jaki sposób bieganie przydaje się w polityce?
- Mnie osobiście daje jasność umysłu. Gdy biegnę w samotności, bo bieganie to na ogół sprawa dla jednego, nie mam na myśli zawodów, gdzie staruje kilka tysięcy biegaczy, no więc podczas takiego samotnego biegu niesamowicie się oczyszczam psychicznie. Jestem potem bardziej precyzyjny. Poza tym bieganie wyrabia upór i wytrwałość. Podczas długiego dystansu biegacz przeżywa nierzadko męki, to są skurcze, bóle, odparzenia, zniechęcenie. Ale prze do mety. Ten upór przenosi mi się potem na działalność polityczną. Pewien schodzący dziś polityk powiedział swojego czasu, że prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. No więc chciałbym powiedzieć, że ja nie przerwałem żadnego ze swoich maratonów, zawsze dobiegałem do mety.
Jedni posłowie piją przed posiedzeniami red-bulle, na przykład Paweł Piskorski, inni szprycują się kawą albo koniakiem, a ja sobie biegam po Warszawie.
- Wielu posłów biega?
- Kilku, może pięciu, sześciu. Nie biega na pewno nikt z SLD, ani z Pis. Biega natomiast część PSL-u, na przykład wicemarszałek Sejmu, Janusz Wojciechowski pobiegł kiedyś w maratonie. Na ostatnich mistrzostwach polskich parlamentarzystów biegło nas zaledwie pięciu.
- A czy jacyś producenci obuwia sportowego lub dresów nie robili pod pana podchodów? Rozumie pan: jakieś ciche lobby, jakiś przypadkowy zapis w ustawie: "...lub inne obuwie"...
- W Sejmie istnieje drużyna piłkarska i oni są ubierani przez Pumę. A ja się pod nich podpiąłem i też się załapałem na piękny strój sportowy z orzełkiem. No ale my wszyscy za ten ekwipunek zapłaciliśmy - po czterysta złotych od kompletu. Nie ma tu nic za darmo.
- Co by pan radził tym czytelnikom NTO, którzy po przeczytaniu tego wywiadu chcieliby zacząć biegać?
- Co bym powiedział? Spróbujcie! Przed chorobami i starością najlepiej uciekać na własnych nogach. A materialistom powiedziałbym, że można tez biegać dla forsy! A tak! Jak się biega, to się nie wydaje pieniędzy na lekarzy.
- Przecież opieka medyczna w Polsce jest za darmo!
- A kto to panu powiedział? Chłopcy z SLD?
- Miało być o bieganiu... Dziękuję za rozmowę.

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska