Jerzy Gruza: - Zawsze byłem umoczony w życiu

fot. Wikipedia
fot. Wikipedia
Rozmowa z Jerzym Gruzą, reżyserem filmowym i teatralnym, twórcą seriali takich jak "Czterdziestolatek" czy "Wojna domowa".

- Bardzo pan tęskni za Polską Ludową?
- Dlaczego miałbym tęsknić?

- Bo wtedy mógł pan czerpać ze skarbnicy nonsensów.
- Dzisiaj jest ich tyle, że nie można się opędzić.

- Faktem pozostaje jednak, że przed kilkudziesięciu laty szczególnie rozśmieszał pan naród.
- Teraz od rozśmieszania jest... No właśnie - kto panią rozśmiesza?

- Nikt. Nie licząc powtórek Kabaretu Starszych Panów czy Dudka.
- Ale kiedy przychodzi się do telewizji z propozycjami rozśmieszania, człowiek dowiaduje się, że wystarczą nam seriale, np. "M jak miłość", które dają poczucie, że wszyscy przeżywamy to samo, jakbyśmy stanowili jedną, wielką rodzinę, na tym samym poziomie. Rozśmieszanie prowadzi do pewnej refleksji, do krytycznego spojrzenia. A komu to potrzebne?

- Czterdzieści lat minęło od "Wojny domowej", którą do łez bawił pan telewidzów, wówczas zgorzkniałych i zrezygnowanych...
- Tak, bo wszystko odbywało się na innym, szarym tle rzeczywistości PRL-owskiej. I w związku z tym film o problemach Anuli i Pawła, ich rodziców, krewnych i sąsiadów, które były przeniesieniem problemów ówczesnego społeczeństwa, wydawał się czymś zjawiskowym. Teraz trochę się zmieniło, ale i wiele pozostało, co dowodzi, że podejmowałem tematy uniwersalne. Odwoływałem się nie tylko do pewnego okresu, do tego, kto był przy władzy, ale do zjawisk, które stale się powtarzają. Świadczy o tym powodzenie powtórek.

- Wrócę na chwilę do prehistorii. Tadeusz Janczar prosił, by w roli Pawła nie obsadzał pan jego syna, a pan to zrobił, mimo że na casting stawiły się tysiące kandydatów.
- Ojciec miał z nim chwilowe trudności wychowawcze, a Krzysztof, którego wcześniej nie widziałem, zgłosił się pod innym nazwiskiem.

- W "Wojnie domowej" co prawda polityki pan nie tykał, ale Polacy mieli wiele okazji, żeby pośmiać się z siebie samych.
- To nie był mój pomysł. Scenariusz został oparty na felietonach niezwykle popularnej w latach 50. i 60. Marii Zientarowej, drukowanych w "Przekroju". Ich przeniesienie na ekran nie było łatwe, ale odnoszę wrażenie, że się udało. Potem, jak zwykle w takich przypadkach, trzeba było dobrze rozpocząć, by wszystko zaczęło żyć własnym życiem, i nie koncentrować się na przeciętności. Dać szanse widowni inteligenckiej.

- Poczucie humoru pana nie opuszcza?
- Niedawno facet zjeżdżał na nartach z Kasprowego, potem go rzuciło na muldzie, widziałem, jak się przewracał - góra-dół, góra-dół - i legł zwinięty i pokręcony w śniegu, a ja podjechałem i mówię: - Proszę pana, tu się nie wolno opalać... Zbaraniał.
- Zachował się pan, delikatnie mówiąc, dość ryzykownie...
- Powiedziałbym nawet - na krawędzi niebezpieczeństwa. Na wycieczce poznałem pewnych państwa, którzy obnosili się z tym, że wszędzie jeżdżą, wszystko znają, o wszystkim wiedzą. Podchodzę i mówię: - To pewno w Familiadzie żeście wygrali... Byli oburzeni, takie podejrzenie wyraźnie było im nie w smak. Bardzo lubię przekłuwać balon udawanego dobrego samopoczucia.

- I tym sposobem znaleźliśmy się w "Tygrysach Europy", w tego rodzaju klimatach. Przed "Tygrysami..." był jeszcze "Czterdziestolatek", w którym "Chleb dla konia" z "Wojny domowej" zastąpiła "kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie boi".
- I Jarema Stępowski, i Irena Kwiatkowska zagrali swoje role fantastycznie. Powtarzam: fantastycznie! Z tym, że kobieta pracująca była wspólnym pomysłem moim i Krzysztofa Teodora Toeplitza. Nawiasem mówiąc, miała swój początek w filmie "Dzięcioł", gdzie aktorka wystąpiła jako pielęgniarka robiąca zastrzyki.

- Przed zrealizowaniem "Czterdziestolatka" miał pan rewelacyjny pomysł, żeby skrzyknąć czterdziestoletnich aktorów. Okazali się bardzo wiarygodni, a satyra na ówczesną rzeczywistość - celna.
- To prawda, ogólnopolski casting dla aktorów w tym wieku okazał się strzałem w dziesiątkę. Nie tylko ze względu na Annę Seniuk i Andrzeja Kopiczyńskiego, który w poprzednim filmie zagrał Kopernika.

- Inżynier Karwowski ulega presji żony, dzieci, całej siermiężnej rzeczywistości.
- To człowiek, który dosłownie przyjmuje wszystko, co zdarza mu się w życiu. Czyta gazetę i wierzy w każde słowo, dyrektor coś powie - bezwzględnie ufa dyrektorowi, wyznaczają mu jakieś zadania - oddaje im się w sposób bardzo rzetelny. To taka ofiara propagandy, nakazów, społeczeństwa. Nie żaden buntownik, rewolucjonista, działacz opozycyjny, tylko przeciętny PRL-owski inżynierek...

- ... w którego orbicie zawsze odnajdziemy Maliniaka.
- Maliniak w znakomitej interpretacji Romana Kłosowskiego jest lizusem, który gotów jest iść po trupach, byle tylko zaistnieć. Powiem krótko: żal mi, że telewizja publiczna znalazła się w generalnej rozsypce i takich filmów dzisiaj nie realizuje.

- Jeśli, jak większość Polaków, nie płaci pan abonamentu, wszystko staje się jasne...
- Ja, wieloletni pracownik telewizji i emeryt, miałbym to robić?

- W każdym razie wygląda na to, że to nie tyle wina Telewizji Polskiej, co widzów, zalegających z płatnościami.
- Skoro się ich do tego namówiło...

- Jest pan, z jednej strony, reżyserem wybitnych spektakli telewizyjnych, z drugiej - mistrzem w przenoszeniu poczucia humoru na ekran...
- Ludziom się wydaje, że komik musi być zabawny. Odwrotnie: kłania się dawna prawda - "śmiej się, pajacu".

- Domniemany pajac z dystansu czasu okazuje się autorem społecznych diagnoz i dokumentalistą. Jeden z pańskich bohaterów to budowniczy dworca Warszawa Centralna i Trasy Łazienkowskiej.
- "Czterdziestolatek" i "Czterdziestolatek. 20 lat później" składają się na epopeję, opisującą dwa etapy - PRL i czas transformacji politycznej. Dobrze byłoby zamknąć ją dniem dzisiejszym.

- Karwowski i jego urocza żona zapadają na choroby swoich czasów - a to w mieszkaniu wykuwają łuk, a to kupują portret "przodka".
- Źle pani mówi. Rzecz w tym, że to oni wymyślają łuk i dochodzą do wniosku, że do szczęścia brakuje im nobliwego prapradziadka. Mamy do czynienia z typowymi mieszkańcami bloku, którzy starają się umilić sobie sytuację, wyodrębnić się na tle monotonnej szarości. To wynik życia, które przebiega podobnie w każdym "M".

- Kręcąc "Wojnę domową", "Czterdziestolatka" czy "Tygrysy Europy", miał pan świadomość, że te filmy zapadną w naszą pamięć historyczną?
- Zawsze miałem to przekonanie, chociaż i ja, i pozostali realizatorzy nie kreowaliśmy dramatów, nie dawaliśmy wyrazu buntom. Ilustrowaliśmy przeciętne życie przeciętnego obywatela. Zawsze byłem umoczony w rzeczywistość.

- To brzmi podejrzanie. Kojarzy się z dobrymi stosunkami z nieżyczliwą społeczeństwu władzą.
- O kim pani mówi? Bo chyba nie o mnie i o moich serialach pokazujących w krzywym zwierciadle panujący system? Wszystko odbywało się w czasach cenzury i wszelkie bardziej krytyczne sceny należało sprytnie przemycać.

- Cenzorzy pana oszczędzali?
- Wprost przeciwnie - deptali po piętach. Nie było odcinka, żeby czegoś nie wycięli. Ministra trzeba było zastąpić wiceministrem, a sekretarza partii - zastępcą.

- Ma pan szczególną umiejętność kompletowania obsady. W "Wojnie domowej" mieliśmy do czynienia z prawdziwą śmietanką aktorską, w "Czterdziestolatku" Seniuk i Kopiczyński utworzyli przekonywający tandem.
- Do dzisiejszego dnia pozostają w przyjaźni.

- A potem nastała era nowobogackich i w białe skarpetki ubrał pan legendę sceny kabaretowej, Janusza Rewińskiego.
- "Tygrysy Europy" były bardzo nie na rękę kierownictwu telewizji. Nie chcieli tego kontynuować.

- Dlaczego?
- Gdybym panią krytycznie opisał, też nie byłaby pani zadowolona.

- Zgadza się. Ktoś słusznie zauważył, że gdyby tytułowych bohaterów pozbawić bogactwa, pozostałyby nędzne koty.
- No właśnie.

- Co teraz chciałby pan przedstawić w krzywym zwierciadle satyry?
- Proszę włączyć telewizor, to pani zobaczy. Choćby przesłuchania śledczej komisji hazardowej.

- Warto byłoby coś z tego przenieść na ekran...
- Gdzie? Chyba że we własnym domu.

- Co panu w tej sytuacji pozostaje?
- Przede wszystkim piszę wspomnienia. Właśnie pracuję nad kolejnym tomem.

- I dobrze panu z tym?
- Powiedzmy, że bardzo dobrze. Złożyłem też projekt dalszego ciągu "Czterdziestolatka". Bohaterowie normalnie funkcjonują w nowej rzeczywistości, są emerytami i studentami Uniwersytetu III Wieku. Niestety, ze strony telewizji zabrakło zainteresowania. Mam nadzieję, że pani to napisze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska