Jerzy Popiełuszko zło dobrem zwyciężył

fot. muzeum ks. jerzego popiełuszki/repr.paweł sta
Kleryk Popiełuszko był otwarty, życzliwy dla innych i wrażliwy na ludzkie cierpienie, ale nie wyróżniał się wśród kolegów w seminarium. Nie przypuszczali nawet, że uczą się na księdza razem ze świętym.
Kleryk Popiełuszko był otwarty, życzliwy dla innych i wrażliwy na ludzkie cierpienie, ale nie wyróżniał się wśród kolegów w seminarium. Nie przypuszczali nawet, że uczą się na księdza razem ze świętym. fot. muzeum ks. jerzego popiełuszki/repr.paweł sta
Ponad 25 lat temu funkcjonariusze SB zamordowali ks. Popiełuszkę. W niedzielę zostanie wyniesiony na ołtarze. Żył dla innych, umarł za prawdę. Na pewno już jest w niebie - mówią o nim przyjaciele.

W parafii na Żoliborzu ks. Popiełuszko pracował niedawno, w latach 1980-1984. Ale w jego dawnym mieszkaniu zostały z tamtych czasów tylko żyrandole. Tam, gdzie stało łóżko, teraz jest szafa, a w niej kilka ornatów, pamiątek po nim. Większość pospolitych, jakich wiele w każdej zakrystii, i jeden historyczny, uwieczniony na dziesiątkach zdjęć z mszy za ojczyznę. Z wyhaftowanym na piersi orłem.

Katarzyna Soborak w dwóch pokojach, które kiedyś zamieszkiwał, prowadzi archiwum. Pokazuje chętnie wytarty od używania kielich. On też pamięta msze za ojczyznę. Jerzy Urban nazywał je seansami nienawiści. A wierni?

- Przychodziliśmy na nie tysiącami po otuchę i nadzieję - mówi Maria Fabianowicz, przed laty uczestniczka mszy, dziś pracownica przykościelnego muzeum - bo ksiądz Jerzy potrafił wypowiedzieć takie słowa prawdy, dzięki którym podnosiliśmy się z klęczek. Ale nigdy nikogo nie atakował. Żadnej nienawiści tam nie było.

Jako i my odpuszczamy

Katarzyna Soborak pamięta taką mszę u św. Stanisława, która ludzi rzuciła na kolana.
- To było 30 października 1984, jedenaście dni po porwaniu. Chcieliśmy wierzyć, że on nadal żyje. Tymczasem od ołtarza ogłoszono, że z Wisły wyłowiono ciało księdza - mówi pani Katarzyna. - Wierni w kościele zaczęli krzyczeć, zrobił się tumult, rozpacz. Księża apelowali o spokój. Nie pomagało. I wtedy ks. Folejewski zaczął odmawiać "Ojcze nasz". Jak doszedł do słów "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom", kazał je ludziom powtórzyć trzy razy. Krztusili się, ale mówili. I powoli się wyciszali. Pewnie przypominali sobie, co mówił ksiądz Jerzy: W każdym człowieku są ślady dobra.

Pierwszy raz z księdzem Jerzym pani Soborak spotkała się w zakrystii. Przyniosła pieniądze dla wyrzuconych z pracy działaczy "S" ze Świdnika. Kilka miesięcy wcześniej usunięto ją z Instytutu Chemii Przemysłowej i wtedy korzystała z podobnej pomocy. Potem przychodziła wiele razy na msze za ojczyznę i do mieszkania księdza.

- Jak wszyscy opowiadałam mu, kogo zatrzymali, kogo pobili, kto stracił pracę - wspomina. - Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że my się pozbywamy ciężaru, ale zrzucamy go na niego. On miał łzy w oczach i to dla nas było ważniejsze, niż gdyby nam dał jakieś pieniądze.
Pani Katarzyna była z mężem na plebanii niedługo potem, jak bezpieka - w grudniu 1982 - wrzuciła mu do pokoju cegłę z materiałem wybuchowym.

- Skarżył się wtedy jak dziecko - opowiada - ale ta cegła wybuchła, na szczęście, w pokoju obok. Sprawcy zadzwonili w nocy do drzwi. Gdyby wstał im otworzyć, prawdopodobnie wybuch by go zabił lub zranił. Na szczęście do późna szykował paczki dla dzieci osób internowanych. Zmęczony, zlekceważył dzwonek. I to uratowało mu życie. Tylko paczki zostały doszczętnie zniszczone.
Powiedz Jerzemu ode mnie

Kiedy stajemy przed grobem kandydata na ołtarze, do beatyfikacji brakuje zaledwie 9 dni. Wokół nas sporo ludzi, bo tu nigdy nie jest pusto. Kult przyszłego błogosławionego jest żywy. Między śmiercią a beatyfikacją odwiedziło to miejsce - jak policzyła parafialna służba informacyjna - nie mniej niż 18 mln pielgrzymów.

Chwilę po nas przy grobie staje grupa ludzi i ksiądz. Pątnicy z Toronto. - Studiowaliśmy na jednym roku z Jerzym - mówi ks. Jan Kołodyński, ich duszpasterz - ale nie miałem wtedy odczucia, że jest świętym. Jak ktoś tak mówi, to naciąga. To był normalny kleryk. Uczył się nieźle, ale bez przesady. Pamiętam, że na obrazkach prymicyjnych wypisał sobie znany cytat z Pisma Świętego: "Pan mnie posłał głosić dobrą nowinę ubogim i opatrywać rany serc złamanych". Wielu młodych księży ten cytat wybiera, ale on tak żył, jak napisał.

- Ci, co nie mogą przyjechać na Żoliborz, często mówią: Ty tam pracujesz blisko, powiedz ode mnie księdzu Jerzemu to i tamto. Znaczy: pomódl się przy jego grobie - dodaje Maria Fabianowicz.

Święta maszyna

W muzeum pod kościołem nikt nie przejdzie obojętnie obok gabloty z sutanną, w której zginął ksiądz, i z narzędziami zbrodni. Ale tu każdy eksponat ma swoją historię. Choćby buty. Typowe czarne księżowskie obuwie. Pewnego dnia do księdza przyszedł mężczyzna. Skarżył się, że synowi tak przez zimę urosła noga, że nie ma w czym chodzić. Popiełuszko zapytał o numer, a potem cofnął się w głąb mieszkania, zdjął buty z nóg i dał proszącemu. Młody człowiek nosił je, ale tylko do śmierci ofiarodawcy. Potem ojciec odniósł buty na plebanię.

Gdzieś w 2003 roku do muzeum trafiła maszyna do pisania. Rodzina Popiełuszków ofiarowała ją po 1984 r. mecenasowi Edwardowi Wendemu z wdzięczności za jego zaangażowanie podczas procesu morderców księdza. Kiedy tworzono muzeum, proboszcz zapytał adwokata, czy ma jakąś pamiątkę po Jurku.

Mam, ale nie dam - odparł Wende. - Bo to święta maszyna. Wkręcam do niej papier tylko wtedy, gdy mam do napisania jakiś szczególnie trudny sądowy dokument. Potem przez paręnaście minut chodzę po pokoju i gadam z Jerzym. Modlę się, czyli mówię mu: Jurek, ty mnie nie możesz zostawić. A kiedy siadam do maszyny, to dokument już właściwie nie ja piszę. "Świętą maszynę do pisania" krewni mecenasa oddali do muzeum po jego śmierci.

Dla Boga robimy

Zdzisław Budziszewski z Targówka przychodzi na grób księdza Jerzego od ponad 25 lat każdego 28. dnia miesiąca. W furażerce na głowie przez osiem godzin pełni straż. Nie zaniedbał ani jednego dyżuru. Zaraz po pogrzebie księdza trzeba było chronić grób i kościół przed "nieznanymi sprawcami", a i tak jednemu z nich udało się wnieść pod kurtką solidny łom i uszkodzić ołtarz. Pan Zdzisław czeka na beatyfikację, ale nie ma wątpliwości, że ksiądz Jerzy już jest w niebie. Był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu - mówi. - Co dzień się modlę za jego wstawiennictwem.

Tymczasem trwają przygotowania do beatyfikacji. Jan Rokita i Adrian Trawiński od kilku tygodni malują płot dookoła kościoła i plebanii na Żoliborzu. Ten słynny płot, na którym w czasie pogrzebu ks. Jerzego wisiały dziesiątki, a może setki transparentów "Solidarności".

- Na każdym stalowym żeberku trzeba położyć trzy warstwy farby. Do Bożego Ciała płot będzie jak nowy - mówią. - Praca żmudna, ale przychodzimy tu chętnie. W końcu dla Boga robimy.
Wewnątrz kościoła spotykamy pana Andrzeja, artystę, który poprawi metalowy napis na grobie księdza. W miejscu słów "świętej pamięci" umieści "błogosławiony".

- Wtedy, w 1984, był dla mnie bohaterem. Nie tylko dlatego, że miał odwagę się postawić komunistom. Widziałem, że szanują go studenci, których milicja ganiała, i starsi, którzy jeździli na mszę za ojczyznę. To on wbił nam do głów słowa: zło dobrem zwyciężaj. Przecież to nie przypadek, że na pogrzeb przyjechało kilkaset tysięcy osób. Nawet na okolicznych dachach stali. Tylu ludzi nabrać nie można. On już wtedy był święty.

Proboszcz parafii, ks. prałat Zygmunt Malacki, spotkał księdza Jerzego w warszawskim seminarium w 1969 roku. - Został wyświęcony w 1972 roku, trzy lata przede mną - mówi. - Gdybym wiedział, że będę proboszczem u jego grobu i będę przygotowywał jego beatyfikację, to skrzętnie bym zapisywał każde jego słowo. Ale na szczęście nie wiedziałem, bo to byłoby sztuczne.

Ks. Malacki przyznaje, że z seminarium ks. Jerzy nie utkwił mu jakoś szczególnie w pamięci, choć przez jakiś czas mieszkali nawet w jednym pokoju. Nie był konfliktowy. Sam - po wojsku - schorowany, był wrażliwy na cierpienie innych. Ale to nie było tak, że ks. Popiełuszko był święty w seminarium, w wojsku, na jednej czy drugiej parafii. Nie, przeżywał trudności, jak każdy z nas. Natomiast kiedy odkrył wolę Bożą, to ją realizował. Bóg go prowadził, on się nie opierał. To łatwo powiedzieć, a strasznie trudno zrobić.

Boję się śmierci

Jedną rozmowę z ks. Jerzym ks. Malacki zapamiętał na całe życie.
- Przyszedł do mnie kilkanaście dni przedtem, nim go zamordowali (byłem wtedy rektorem kościoła św. Anny), by spytać, jak mi leci - opowiada. - A ja, sam nie wiem czemu, zapytałem go: Jurek, czy ty się boisz umrzeć? On się uśmiechnął i mówił gdzieś w przestrzeń: Ocierałem się o śmierć wiele razy i jako człowiek, oczywiście, boję się. Ale jestem gotów stanąć twarzą w twarz z nią. Trzeba pamiętać - dodaje ks. Zygmunt - że mówił to człowiek stale obserwowany, osaczony. On przynajmniej przez rok, za każdym razem wychodząc z pokoju, nie wiedział, czy wróci. Musiał się spodziewać, co mu grozi. Pod koniec życia spowiadał się co tydzień, by zawsze być gotowym, ale skoro Pan Bóg go tu posłał, nie zostawił ludzi. I to była jego wielkość.

Nie był kapelanem "Solidarności", choć księża i media tak go nazywają. Był duszpasterzem ludzi pracy. Komuś pomagał, z kimś rozmawiał, coś załatwiał. Zwykle wieczorem padał ze zmęczenia. Miał dar łączenia ludzi nie tylko z Bogiem, ale i ze sobą nawzajem. Przez te lata przyciągnął do kościoła na Żoliborzu tysiące. Wierzących i niewierzących. Praktykujących i poszukujących.

Ponieważ Jerzy Popiełuszko będzie beatyfikowany jako męczennik, do jego wyniesienia na ołtarze nie potrzeba cudu. Nie prowadzono w ogóle dochodzenia w tej sprawie. Mimo to do parafii przysłano około 300 świadectw ludzi, którzy są przekonani, że doznali różnych łask za jego wstawiennictwem.
- Pierwsze cuda zdarzyły się zaraz potem, jak ciało księdza wyłowiono z Wisły - księża w naszym kościele spowiadali przez całe noce, a ludzie przychodzili pojednać się z Bogiem po 10 i 20 latach - ksiądz Malacki jest pewien, że Popiełuszko jest patronem w sam raz na nasze czasy.

- Jego homilie są nadal aktualne. Uczył, że ważna jest prawda, czyli zgodność słów i czynów. A my dziś ciągle udajemy w życiu prywatnym i społecznym. Co zmiana kanału w telewizji, to te same wydarzenia są przedstawiane inaczej. A gdzie prawda? Ks. Jerzy namawiał do solidarności, tej przez małe "s". A solidarność to znaczy: nigdy jeden przeciw drugiemu. Więc przyda się w sam raz na nasze podziały, uprzedzenia i nienawiść. Wreszcie mówił, że trzeba zło dobrem zwyciężać. Wtedy nam się zdawało, że chodzi tylko o walkę z systemem komunistycznym. Ale zwyciężanie zła dobrem to jest dobry program w małżeństwie, w rodzinie i w Polsce.

Mój przyjaciel święty

Karol Szadurski poznał księdza we wrześniu 1980 roku. Zaraz po tym, jak odprawił pierwszą mszę na strajku w Hucie Warszawa. Szadurski był zastępcą przewodniczącego komitetu strajkowego.

- Ks. Popiełuszko był moim przyjacielem - mówi. - Nie opuścił mnie, gdy znalazłem się na ławie oskarżonych. Opiekował się moją żoną i żonami kolegów. Przywoził mleko i lekarstwa z darów. Dla robotników organizował kursy z prawa pracy i społecznej nauki Kościoła. Hutnicy odwdzięczali mu się ochroną przed esbekami. Na osiem godzin jechało się do huty, a stąd - nie wracając do domu - na następne osiem do parafii, żeby ksiądz nie był sam ani przez chwilę.

Szadurski przyznaje, że kiedy wokół księdza zrobiło się gęsto, to on napisał do prymasa prośbę, by Jerzego wysłać na studia do Rzymu. - Zrobiłem to, bo nie byliśmy w stanie go chronić. Tych uboli było tam czasem trzydziestu. Śledzili na każdym kroku i jego, i nas. Ksiądz był na mnie zdenerwowany za ten list i powiedział, że i tak nie pojedzie. Nie i już. Wyrywał się. A oni w piwnicy sąsiedniej szkoły umieścili aparaturę podsłuchową skierowaną na plebanię. Wykwaterowali ludzi z budynków obok. Byliśmy młodzi i trochę szaleni. Oni nas podglądali, a my ich. Okazało się, że wiedzieli dokładnie, co Jerzy będzie robił. Nie upilnowaliśmy go.

Po śmierci księdza pan Karol zbierał podpisy pod petycją o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. Hutnicy podpisywali tysiącami.

- Pierwszy raz mój przyjaciel trafia na ołtarze - mówi pan Karol. - Myślę, że będzie patronem "Solidarności" i moim. Będę się miał do kogo modlić za swoje grzeszyska.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska