Jerzy Skoczylas: Nie ma się z czego śmiać

Paweł Staufer
Jerzy Skoczylas
Jerzy Skoczylas Paweł Staufer
Rozmowa z Jerzym Skoczylasem z kabaretu Elita

- "Będąc młodą lekarką, przyszedł raz do mojej przychodni pacjent..." - tak to było?
- Taka była czołówka spotkania Ewy Szumańskiej z Jankiem Kaczmarkiem. Oboje stworzyli wspaniałe kreacje - Ewa, autorka cyklu, jako lekarka, no a Janek jako pacjent.

- To były czasy, to były teksty...
- Od ładnych paru lat, w miarę postępującej młodości zaniechaliśmy żartów ze służby zdrowia, bo pewno w jej macki wpadniemy, czy nam się to podoba czy nie. Proszę to oczywiście traktować jako żart, bo liczny krąg znajomych medyków zawsze odbierał nas bardzo sympatycznie.

- Cokolwiek pan powie, zostanie odebrane jako żart.
- Moja żona reaguje inaczej.

- "60 minut na godzinę" też już znikło z anteny. Zmieniła się arytmetyka?
- Napisałem nawet w jednym z wierszyków, że zegary zaczynają spieszyć. Chodziły dokładnie za czasów naszego mariażu z radiem, Ilustrowanym Programem Rozrywkowym w programie III, który poprzedzał "60-kę". Była to audycja stworzona przez Jonasza Koftę, Jacka Janczarskiego i Adama Kreczmara. Propozycja przyszła z Warszawy. Potem współpraca z Andrzejem Waligórskim, naszym mistrzem i mentorem, zaowocowała etatem w Radiu Wrocław. Trwa do dziś.

- "Nie angielskie, nie kreolskie, / tylko nasze, nasze polskie...". Czas tego rodzaju piosenek także się skończył.
- Nie chciałbym wyjść na stetryczałego malkontenta, ale kabaret się zmienił i - tu dotknęła pani bardzo czułego miejsca - ginie piosenka kabaretowa. Wracając do cytatu: myśmy kiedyś tę piosenkę jako pastisz piosenki patriotycznej wymyślili na finał naszego pierwszego występu w Stanach Zjednoczonych w 1981 r. I co się stało? Ludzie nieoczekiwanie zaczęli płakać, nam się zrobiło bardzo głupio, bo nie spodziewaliśmy się takiej reakcji. Nie bardzo wiedzieliśmy, co z tym fantem zrobić, w końcu zdecydowaliśmy się wycofać piosenkę z repertuaru dla Polonii.

- Wiele tekstów wypadło z ogólnego repertuaru. Po zmianach ustrojowych, społecznych, obyczajowych straciły aktualność.
- Z arsenału kabaretowców wypadł podstawowy oręż, jakim jest polityka. Skończyła się era aluzji, podtekstów, eufemizmów i przenośni. Człowiek stracił tę ogromną satysfakcję, że widz odczytał jego aluzję, a widz stracił radość, że udało mu się odgadnąć intencje autora. Skończyła się zabawa w kotka i myszkę, jakże sympatyczna. Jeżeli politycy, zarówno z lewa, jak i z prawa, obrzucają się inwektywami, gdzie tu miejsce na docinki? Wszystko się zbrutalizowało.

- Równocześnie strzelił pan sobie samobója, angażując się jako radny Miejskiej Rady Wrocławia z ramienia PO, szef komisji kultury i nauki.
- Troszeczkę się tego obawiałem, zastrzegam jednak, że opcja polityczna, która wystąpiła u mnie poniekąd z przypadku, zostawia wiele luzu.

- A ja się upieram, że jako nie-radny mógłby pan bardziej sobie poużywać. Ale zmieńmy temat: śmieszy pana współczesny kabaret?
- Mało, pewno dlatego, że jestem skażony radiem. U nas w 90 procentach decyduje tekst, sama kreacja; rekwizyt jest zaledwie dodatkiem. Natomiast kabaret współczesny poszedł w odwrotnym kierunku i taki przede wszystkim jest lansowany. Nieraz nie rozumiem z czego publiczność się śmieje. Z wrzasków? Z obnażania pewnych części ciała? Z przebieranek?

- Trudno nie podzielać pana opinii.
- Myślę, że głównym winowajcą jest telewizja, która to lansuje. Ściganie się na oglądalność. Miejmy nadzieję, że zachłyśnięcie się jarmarcznym żartem kiedyś minie i zwrócimy się ku źródłu.

- A może nasza ocena to skutek tego, że, cóż, lata lecą.
- Zgadzam się, że młodzi mają teraz zupełnie inne postrzeganie świata, inne potrzeby. Ja to rozumiem, wiem, że mają prawo bawić się inaczej, chodzi tylko o to, by nie zamykać furtki innym. Z naszej rozmowy, która jakoś współbrzmi, wynika, że istnieje również młodzież w naszym wieku. Jej się też coś należy.

- A może mówi pan z pozycji "elyty"?
- Nasza nazwa może jest trochę megalomańska, ale zawsze używaliśmy jej w cudzysłowie.

- W zbiorku wierszy, które pan publikuje za własną kasę, znalazło się 20 rymowanych tekstów na pohybel żartom.
- Bo to taka książeczka z potrzeby serca, z tekstami, którymi raz w tygodniu w Studio 202 dzielę się ze słuchaczami Radia Wrocław. Cóż, zdarza się, że człowiek ma także głębsze przemyślenia.

- W tym myśl: "szkoda, że nie poszedłem drogą utorowaną przez dyplom Politechniki Wrocławskiej"?
- Kierunek studiów był czystym przypadkiem. Mama stwierdziła, że byłoby dobrze, żebym miał jakiś porządny zawód, a wtedy się wydawało, że inżynier to właśnie to. Potem skręciłem.

- Tym bardziej że zakręt wzięli także kumple z uczelni.
- Cały czas wyznaję teorię, że o życiu człowieka decydują spotkania. Jest w stanie postawić swój los na głowie, jeżeli zderzy się z grupą fajnych ludzi. Było nas trzech: Janek Kaczmarek - inżynier elektronik, Tadeusz Drozda - inżynier elektryk, ja - elektryk. I jeszcze Leszek Niedzielski - bibliotekarz. Zawsze mówiliśmy, że ma zawód nie tyle popłatny, co poczytny.

- Przypomina pan sobie publiczność, z którą nadawaliście na podobnych falach?
- Naszym pierwszym spektakularnym sukcesem był występ w Gdańsku na Kabaretowym Starcie. Byłem zdziwiony, że coraz to przerywano nam brawami, chociaż kiedy niedawno zajrzałem do tamtych tekstów, o mało ze wstydu się nie spaliłem. Po marcu 1968 wychwytywano najmniejsze aluzyjki.

- Zawsze sprawialiście wrażenie bardzo zgranej paki...
- Przypadliśmy sobie do gustu. Kiedyś dopatrywaliśmy się konsolidacji sił dlatego, że nigdy nie było u nas kobiet. To sprawiało, że skupialiśmy się wyłącznie na robocie.

- Była jedna. JanKa czmarek...
- Zapomniałem (śmiech). Potem Drozda wyjechał do Warszawy, a Jasia tak zmogła choroba, że nie był w stanie wyartykułować tekstu.
- Zdarzała się widownia, która przełykała wasz program jak gorzką pigułkę?
- Nie miała okazji. Pamiętam, w Krynicy zjawił się minister Krasiński, ten od chrupiących bułeczek, a w programie mieliśmy tekst a propos. Zrezygnowaliśmy z niego, bo byłoby niegrzecznie walić tak prosto z mostu. Sami się ocenzurowaliśmy.
- Stosowny urząd wam w tym pomagał?
- Oczywiście. Opolska cenzura należała do ostrzejszych. Niedzielski miał kiedyś parodię zatytułowaną "Hitler". Był to bardzo śmieszny tekst, polegający na zbitkach słownych, Leszek malował sobie wąsik, układał grzywkę. Cenzor zdjął w całości, prawdopodobnie nie był w stanie zrozumieć, o co chodzi. Gdzie indziej pojawiły się kłopoty z małpą. "Dlaczego w waszym skeczu małpa ma czerwoną dupę?" - dociekał cenzor. "Był pan kiedyś w zoo?" - spytał Staszek Tym, który wtedy z nami współpracował. "Widział pan dupy w innym kolorze?". Pomogło.
- Wracając do pana honorów w Miejskiej Radzie Wrocławia. Kabaret stał się szkołą społecznej postawy?
- Wszystko się stało jeszcze za prezydentury Bogdana Zdrojewskiego. Odebrałem telefon, że chciałby się ze mną spotkać. Myślałem, że chodzi o występ.
- I chodziło...
- No właśnie, miałem się przebrać za radnego. W pierwszej chwili ogarnęło mnie przerażenie, ale prezydentowi się nie odmawia. Miałem jeszcze nadzieję, że nie przejdę, ale już czwartą kadencję jestem radnym.
- Załatwia pan sprawy żartem?
- Coś w tym jest. "A, to pan. Co tam słychać w kabarecie?" - witają mnie w urzędach.
- Swobodny i błyskotliwy przed mikrofonem Jerzy Skoczylas wydaje się cokolwiek spłoszony jako autor książki. Boi się, że czytelnicy posłużą się lupą?
- Szczerze? Tak. Mam obawy, że ktoś będzie analizował moje teksty pod względem poprawności językowej.
- Nie czuje pan presji, że zapraszający pana znajomi liczą na rozbawienie gości?
- I tak, i nie. Nie ma we mnie nic z wesołka, który jest duszą towarzystwa. Lubię ludzi, lubię spotkania, ale to jest tak, jakby ktoś zaprosił dentystę na przyjęcie i liczył, że mu wyrwie zęby, a on jest już po pracy. Ci, co mnie znają, wiedzą, że nie zatańczę na jednej nodze.
- Umiejętność obracania sytuacji w żart pewno jakoś ułatwia życie?
- Pewnie tak, ale nie mam łatwego charakteru, nie jestem lekkoduchem.
- Proszę jeszcze popastwić się nad sobą...
- Nie przepadam za tym, żeby uwalić się na kanapie i oglądać telewizor, o co żona nie ma pretensji. Nic z tych rzeczy. Lubię majsterkować, pojeździć na rowerze. Ale największą radość przeżywam wówczas, kiedy udaje mi się coś napisać.
- Raz w tygodniu wkłada pan zarękawki i siada przy biurku...
- Co to, to nie. Bywają takie dni, że się robota w rękach pali, i takie, że jak pod górkę.
- Proszę zdradzić przepis na dobry dowcip.
- Trzeba zacząć od pointy. Kiedyś ktoś mi powiedział: Przychodzi facet do satyryka: "Mam świetny pomysł na skecz". "No, słucham pana". "Spotyka się na ławce dwóch facetów...". "No i co dalej?". "No teraz pan kombinuj, pan jesteś od tego".
- To ja rozpocznę od pointy: wstaje z ławki dwóch facetów. Co było wcześniej?
- Ba. Spotykali się wcześniej na tej samej ławce. "Pan coś zapomniał?" - pyta jeden. "Nie, ale postanowiłem wreszcie zmienić coś w swoim życiu". "Co?" - zapytał pierwszy. "Usiądźmy i zamieńmy się miejscami".
- Na koniec zadam najtrudniejsze pytanie: Co u pana słychać?
- Będę niepopularny: jest fajnie. Naprawdę. Jestem zadowolony z tego, co się dzieje w kraju. Nie dlatego, że rządzi, kto rządzi; tak samo mówiłem, kiedy u władzy był PiS. Byłem w bardzo wielu miejscach na świecie; jest cudownie, jeśli się pływa w morzu i je smaczne potrawy, bo poza tym jest gorzej. Dziękuję Bogu, że dożyłem takich czasów, że Polska idzie w kierunku normalności. Że nie ma kolejek, kłopotów z samochodami, z benzyną. Zawsze będzie się zarabiało poniżej oczekiwań, ale przynajmniej młodzi ludzie mają szanse.
- Dlatego wyjeżdżają?
- Wrócą.
- Wobec takiej oceny rozumiem, dlaczego kończy się kabaret.
- Proszę nie zapominać, że kabaret bazuje na głupocie, a tej mamy bardzo bogate zasoby. Wyczerpie się węgiel, ropa - głupoty nigdy nie zabraknie.
- Kończmy, żeby "czytelników nie zanudzać i nie narażać na kłopoty, bo mogłoby się np. zdarzyć, że ktoś czytając (tę rozmowę) mógłby usnąć i nie wysiąść na właściwej stacji". To z pana wstępu do tomiku "Elita. Nie tylko kabaret".
- A zatem - do widzenia.
- PS: Proszę ode mnie pozdrowić Wrocław.
- Pocałuję go w sam ratusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska