Jerzy Woy-Wojciechowski: Lek przez ucho

Redakcja
Prof. Jerzym Woy-Wojciechowskim, lekarzem i kompozytorem.
Prof. Jerzym Woy-Wojciechowskim, lekarzem i kompozytorem. Krzysztof Świderski
Rozmowa z prof. Jerzym Woy-Wojciechowskim, lekarzem i kompozytorem.

- Nigdy nie obawiał się pan, profesorze, że komponując piosenki, straci pan autorytet?
- Obawiałem się, ale nie tyle komponowania, co występowania na estradzie. Pamiętając Boya-Żeleńskiego, który pisał o ciotkach, co to "siedzą na kanapie i mają za złe", ukrywałem muzyczne zainteresowania jak długo się dało. Pracując na chirurgii u prof. Adama Grucy, nie przyznawałem się, że prowadzę "Eskulapa", zespół muzyczny, składający się ze studentów medycyny, a po uzyskaniu dyplomów - lekarzy. Nieraz koncertowaliśmy poza Warszawą, jechało się nawet 500 km i kiedy nazajutrz w szpitalu pytano mnie - "Coś taki zmarnowany?", wykręcałem się, że byłem na przyjęciu weselnym lub na imieninach. Imieniny były w porządku, ale gdybym powiedział, że grałem na fortepianie na koncertach, to już gorzej. Wszystko się wydało, kiedy Kazimierz Rudzki zapowiedział występ "Eskulapa" w telewizji; wtedy był tylko jeden program i cała Polska go oglądała. Następnego dnia podczas obchodu usłyszałem od pacjentów: "Panie, pan gra lepiej od naszego organisty!".

- Dzieci w szpitalu też były zachwycone.
- Po tym, jak na urazówce i ortopedii opowiadałem im bajki, pewnego dnia w czasie obchodu zauważyłem, że na każdym łóżku była kolorowa wstążka. Moi pacjenci wyjaśnili: "To dla pana doktora". Było mi bardzo miło.

- Gdyby udało się panu dłużej ukryć zainteresowania muzyką, wszystko wyszłoby na jaw po sukcesie "Kormoranów".
- "Kormorany" wysłałem na konkurs radiowy pod pseudonimem Jerzy Woy - muzyka, Maria Ciechowska - słowa, ale nikt nie zwrócił na nie uwagi. Dopiero kiedy poprosiłem Andrzeja Tylczyńskiego, autora m.in. "Augustowskich nocy" i "Dzisiaj, jutro, zawsze", żeby napisał tekst - notabene, w dużej mierze oparł go na moim - a potem uparłem się, by zaśpiewał to pewien student z Lublina - Piotr Szczepanik, piosenka odniosła wielki sukces. Do opolskiego amfiteatru wnoszono mnie na rękach. Dostałem nagrodę publiczności, bo jury nie wzięło jej pod uwagę, zakładając, że jest zbyt popularna, by uwzględnić ją w konkursie. Pierwsza płyta rozeszła się w nakładzie 550 tysięcy egzemplarzy. Wtedy jako lekarz zarabiałem 10 dolarów miesięcznie, a za tantiemy kupiłem malucha.

- Satysfakcja była bezcenna...
- Nieraz dostawałem sto listów dziennie, w tym od pewnej pani, która zażyczyła sobie, by "Kormorany" zagrano podczas ślubu kościelnego na organach; okazało się, że podczas ich słuchania narzeczony się jej oświadczył. Inna zwierzyła się, że przy tej piosence przestała być dziewicą. To wielka radość dla mnie, że "Kormorany" ciągle się powtarza. Niedawno słyszałem je w Olsztynie podczas otwarcia gmachu filharmonii, w wykonaniu chóru lekarzy "Medici Pro Musica" i orkiestry symfonicznej, a ostatnio w Opolu śpiewał ją chór lekarzy "Medicanto". Wzruszyłem się też niebywale kilka dni temu, gdy w czasie koncertu organizowanego przez dr. Marka Kanię w ramach imprezy "Tony Zdrowia" nostalgicznie i przejmująco wykonała "Kormorany" piękna opolska okulistka dr Bogna Cierpicka.

- Właściwie jak powstała ta piosenka?
- Po trzecim roku studiów wszyscy koledzy prosili, by pozwolono im odbyć praktykę studencką w mieście. Ja napisałem, że wszystko mi jedno gdzie, byle tylko na Mazurach. Skierowano mnie do Reszla. Pewnego dnia, gdy pływałem kajakiem z dziewczyną, schroniłem się przed burzą na jednej z wysp. Tam po raz pierwszy zobaczyłem kormorany. Po latach powrócił nastrój i widok jezior mazurskich.

- Podobno z każdą ze skomponowanych przez pana ponad dwustu piosenek wiąże się jakaś historia...
- Owszem. W jednej połączyłem moje dwie miłości na literę "m", muzykę i medycynę. Do tekstu Agnieszki Osieckiej "Rób co chcesz, mów co chcesz, tylko nie pal" napisałem muzykę... Piosenkę wykonuje Maryla Rodowicz. Pamiętam też, jak III Program radiowy zwrócił się do mnie o skomponowanie czegoś w rodzaju świeckiej kolędy. Zależało im, żeby uporać się z tym do września, więc kiedy w sierpniu pracowaliśmy z żoną, która jest autorką tekstu, wprowadziliśmy się w tak świąteczny nastrój, że omal nie podzieliliśmy się opłatkiem. Piosenka nosi tytuł "Czas chwil serdecznych" i była kanwą godzinnej audycji radiowej w Wigilię. Pamiętam także historię z wielkim tenorem, Jose Carrerasem. W domu zagrałem mu pewną melodię, a po dłuższym czasie, kiedy go wiozłem z lotniska - przyleciał prywatnym samolotem - do hotelu, ze zdumieniem stwierdziłem, że ją nuci. "Skąd ją znasz?" - spytałem. "Grałeś mi to" - powiedział Jose. "Chcę nagrać płytę »Dookoła świata«, a ona jest bardzo słowiańska". I nagrał. Piosenka nazywa się "Senzaritorno" i znalazła się na płycie "Around the world". Początek jest po polsku.

- Za utwór z tekstem krakowskiego poety Adama Macedońskiego otrzymał pan nagrodę z rąk kardynała Wojtyły.
- Niedługo po tym, jak wysłałem go na sacrosong we Wrocławiu, zadzwonił telefon: "Przyjeżdżaj, dostałeś nagrodę". Katedra na Ostrowie Tumskim wypełniona do ostatniego miejsca, na chórze orkiestra symfoniczna, ktoś śpiewa, a ja mam w oczach świeczki. Gdy Wojtyła został papieżem, dyplom, który otrzymałem z jego rąk, z dumą zawiesiłem w gabinecie. Nie zapomnę olbrzymiego wzruszenia, gdy po tym, jak wybrano mnie na prezesa Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, Jan Paweł II przyjął mnie na prywatnej audiencji. Nagrodzoną piosenkę włączono do śpiewników kościelnych, a gdy moje córki przystępowały do pierwszej komunii, znalazłem ją w książeczkach do nabożeństwa pod nazwą "Wśród licznych dróg człowieczych". Po wielu latach w Houston, w Teksasie, w Wielki Piątek wstąpiłem do polskiego kościoła. Podszedł do mnie pewien mężczyzna i się przedstawił: "Adam Gołuński. To ja śpiewałem przed laty we Wrocławiu pańską pieśń".

- Gratuluję. Pana muzyka zdobyła sławę na drugiej półkuli.
- Przed pięciu laty w Lake Havasu w Arizonie odwiedzałem pewną polską rodzinę. Pustynia, kaktusy, przestrzeń niemalże bezludna. Gospodarz pełnił ważną funkcję dyrektora zaopatrzenia w wodę. Przedstawiam się jego żonie, a ona: "Ojej, pan napisał »Ptaki pytaki« do tekstu Jonasza Kofty!". Teatrzyk Piosenki Lekarzy Eskulap odbył trzykrotne tournee po USA i Kanadzie, nagrał tam longplaya z moimi piosenkami u Jana Wojewódki. Z kolei Waldemar Kocoń przez ponad 20 lat zaczynał swój program radiowy w Chicago piosenką "Wyznania najcichsze".

- W pana gabinecie kompozytor współzawodniczy z lekarzem, adresatem statuetki "Człowiek człowiekowi", przyznanej przez niepełnosprawnych.
- Bardzo jestem z niej dumny, chociaż nie mniej cenię "Dyplom za dar talentu" od noblisty Lecha Wałęsy, podziękowanie za występ podczas zjazdu Solidarności w Gdyni. A także dyplomy z festiwalu piosenki niezależnej w sali Oliwii, gdzie wykonywano moje piosenki z tekstami Marcina Wolskiego i Andrzeja Zaorskiego "Czy doczekamy następnej odnowy", "Emigrantom", "Pewnik".

- I znowu o piosenkach. Co na to lekarz, profesor ortopeda i specjalista od medycyny nuklearnej?
- Codziennie dziękuję Bogu, że tyle osiągnąłem w obu dziedzinach. Przede wszystkim w medycynie, która zawsze była dla mnie najważniejsza. Zawsze starałem się służyć chorym najlepszą, stale aktualizowaną wiedzą, etyką i, nie ukrywam, wrażliwością na cierpienia i obawy. Pamiętałem, że gdy wyczerpały się już możliwości leczenia, można było podać pewien lek przez ucho - nadzieję. Mam też satysfakcję, że przez pięć lat byłem prezesem Polskiego Komitetu UNICEF, a od wielu jestem prezesem Polskiego Towarzystwa Lekarskiego oraz Fundacji imienia Jakuba hr. Potockiego, która umożliwia szkolenie polskich lekarzy w zakresie onkologii i gruźlicy w wielu krajach świata. Zaś przede wszystkim dziękuję losowi, że mogłem ludziom pomagać w chorobie i cierpieniu. Kiedyś podszedł do mnie nieznajomy mężczyzna: "Dzięki pańskiej pomocy moja żona żyła jeszcze wiele lat" - powiedział. Przez lata otrzymywałem listy od pewnego chłopca, któremu uratowałem podudzie od amputacji. Długo przysyłała pozdrowienia dziewczyna, jedna z tych, które wiązały wstążki na łóżkach w czasie moich obchodów.

- Podobno chorzy mogą do pana telefonować o każdej porze.
- Ze względu na nich nigdy nie wyłączałem telefonu. Kiedyś o drugiej w nocy zadzwonił pewien zdenerwowany literat. "Co się stało?" - pytam. "Właśnie się kąpię i widzę, że wrasta mi paznokieć". Trochę to zabawne, ale bywało i tak, że dzięki nocnej rozmowie mogłem komuś przywrócić spokój. Słyszałem nieraz: "Dziękuję, jestem znacznie spokojniejsza, teraz chyba zasnę". Widzi pani, kiedy składa się przysięgę Hipokratesa, podpisuje się cyrograf na całe życie. Nie można być lekarzem od godziny do godziny, zamknąć okienko i zrobić sobie przerwę na kawę. Lekarzem się jest 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, po kres życia.

- Czy nie jest pan, panie profesorze, aby zbyt staroświecki? Podczas gdy młodzi lekarze rwą się do wyjazdu na Wyspy Kanaryjskie i ścigają się na marki samochodów, pan takie rzeczy...
- Miałem cudownego ojca - stomatologa, który zawsze powtarzał: "Nie oczekuję, byś był wybitnym specjalistą. Bądź dobrym człowiekiem i dobrym lekarzem". Myślę, że byłby szczęśliwy, że nie zapomniałem tych słów.

- Ojciec całą swoją trójkę wychował na lekarzy...
- Brat jest lekarzem rodzinnym na Kujawach, siostra stomatologiem w Warszawie. Zaczynała, gdy miała pięć lat. Wszystkie jej lalki miały dziury w buziach...

- Przy rozmaitych okazjach propaguje pan zdrowy tryb życia, przede wszystkim ruch i odpowiednie odżywianie. Tylko co znaczy "odpowiednie", gdy jedni dietetycy nakazują: "pamiętaj o mleku", a inni - "unikaj nabiału", pokutuje podział na zwolenników masła i margaryny, a coraz bardziej popularna staje się opinia, że "najzdrowsze jest to, co zostaje na talerzu"?
- Często mamy do czynienia z agresywnymi akcjami firm produkujących żywność. Od dziesięciu lat jestem członkiem rady przy ministrze rolnictwa, która przyznaje europejski znak "Poznaj Dobrą Żywność", więc wiem, o czym mówię. Podobnie dzieje się w farmacji. Warto pamiętać, że zdrowie lubi umiar i wymaga zdrowego rozsądku. Nie wolno gwałtownie się odchudzać ani narażać na nadmierny wysiłek. Medycyna czyni wielkie postępy, ale o swoim zdrowiu musimy myśleć przede wszystkim my sami, bo w ponad 50 procentach zależy ono od stylu życia. Często bardziej interesujemy się ciśnieniem w oponach samochodu i froterowaniem podłóg niż sprawdzaniem własnego ciśnienia i poziomu cukru we krwi.

- Co nie zmienia faktu, że od połowy XIX wieku, jak powtarza pan przy rozmaitych okazjach, postęp medycyny jest szalony.
- Wtedy zaczęła się era narkozy, walki z bólem, szczepień. Odkryto promienie "X", a na rok przed XX wiekiem wyprodukowano pierwszą tabletkę aspiryny. Drugie tysiąclecie przyniosło nam insulinę, czyli możliwość leczenia cukrzycy, antybiotyki, sztuczną nerkę, USG, tomografię komputerową, rezonans magnetyczny, transplantologię i chirurgię laparoskopową... Wymieniać można by jeszcze długo. Każdy dzień przynosi też nowe leki.

- Istnieje lek, który każdy z nas może podarować...
- To prawda: życzliwość dla drugiego człowieka.

- Doskonale wiedzą o tym pana córki...
- Dominika, mając pięć lat, spytała: "Mamo, czy ja ci mówiłam, że kocham wszystkie ludzie?". "Nie" - odpowiedziała żona. "To kocham". Z kolei Patrycja założyła fundację pomagającą dzieci wychowywać w szacunku dla innych, pomagać starszym. Nakręciła wiele filmów edukacyjnych dla TV Mini-Mini, a teraz uczy w TV dzieci dobrych manier. Jestem z nich dumny. I szczęśliwy.

- Łatwo to powiedzieć ojcu zdrowej rodziny, z ogromnymi zawodowymi dokonaniami. Kompozytorowi "Kormoranów"...
- Można być szczęśliwym bez "Kormoranów", sukcesów zawodowych i prezesowania towarzystwu lekarskiemu. Wystarczy radość z pomagania innym, zwyczajna ludzka uczciwość, starania, by stworzyć dobrą rodzinę, bo ona da oparcie na długie lata i zapewni satysfakcję. Trzeba mieć także pracę, którą się lubi, wiarę w drugiego człowieka, skromność, płynącą z przekonania, że nie jest się pępkiem świata. Cieszę się, że mimo upływu lat wciąż czuję się młody duchem i że wciąż chce mi się chcieć.

Prof. Jerzy Woy-Wojciechowski był gościem imprezy "Tony Zdrowia" w Opolu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska