Jestem zapóźniony w rozwoju

Redakcja
Z Janem Kantym Pawluśkiewiczem rozmawia Danuta Nowicka

Wystawa Jana Kantego Pawluśkiewicza zostanie otwarta w opolskiej galerii "Autor" 22 marca o godz. 18.

- Studiował pan architekturę, swojego czasu założył zespół Anawa i związał się z Piwnicą pod Baranami, zaś przede wszystkim Jana Kantego Pawluśkiewicza znamy jako kompozytora. W Opolu szczególnie, bo przecież w tutejszym teatrze za czasów Bohdana Hussakowskiego współpracował pan z Tomaszem Zygadłą, a w katedrze św. Krzyża oklaskiwaliśmy "Nieszpory ludźmierskie".
- Wszystko się zgadza, a do tego do Opola przyprowadził mnie pierwszy krok popisów estradowych zespołu Anawa, ponieważ w premierowym sezonie działalności dostaliśmy zaproszenie na festiwal opolski, gdzie otrzymałem, proszę pani, wyróżnienie za piosenkę "Serce".
- Zespół był związkiem byłych architektów?
- Niespełnionych; od dziesiątków lat jesteśmy z Grechutą architektami in spe. Doskonale pamiętam koncert w tutejszej szkole muzycznej. Tu ciekawostka: w ostatnich miesiącach został wydany komplet 13 płyt Marka Grechuty i okazało się, że dociekliwy redaktor z wytwórni Pomaton znalazł w Opolu fantastyczne nagrania, o których nie miałem pojęcia.
- Nie miałam pojęcia, że pan maluje...
- Mocne słowo, bo nie jestem pewien, czy maluję, czy rysuję. To, co proponuję do oglądania, jest efektem pracy niewątpliwie plastycznej, która ma swój walor kolorystyczny, abstrakcyjny czy figuralny, ale nie malowaniem na płótnie, olejną farbą.
- Upozorowanym obrazem?
- Można by to tak nazwać. Nazywa się żel-art i polega na malowaniu żelem na papierze czerpanym. Był op-art, był pop-art, teraz przyszła pora żel-artu.
- I pan jest prekursorem?
- Zdecydowanie. I racjonalizatorem, ponieważ wciąż doskonalę tę metodę. Gorzej z wyznawcami. Jedynym jestem ja. Przynajmniej do otwarcia wystawy w galerii "Autor" w Opolu, którą zawdzięczam pani Irenie Rzeźniczkowej.
- Wchodząc w nowe obszary, pokonuje pan rozmaite tabu. Oratoria to ani kategoria muzyki poważnej, ani popularnej; na jednej estradzie stawia pan gwiazdy opery i piosenkarzy; żeby jakoś sklasyfikować pańskie działania plastyczne, trzeba było ukuć odrębny termin.
- Z całą pewnością pomaga mi w tym dość specyficzna sytuacja w życiorysie. To znaczy - mam pewność, że jestem opóźniony w rozwoju. Dość dynamicznie rozwijałem się jako chłopak, wydawało mi się nawet, że mam talent do jazdy na nartach, ale to było pochopne przekonanie, a potem... Z opóźnieniem dostałem się na studia, z opóźnieniem je skończyłem, a właściwie nie skończyłem, bo nie zrobiłem dyplomu. Z opóźnieniem startowałem jako muzyk, bo dopiero po studiach zaczęliśmy z Markiem zawodowo traktować swoje zainteresowania, przedtem to były ekstrawagancje. Ze znacznym opóźnieniem zabrałem się za muzykę filmową, a w ogóle za pisanie większych form, w tym "Nieszporów..." czy "Harfy Papuszy". To opóźnienie bardzo mi się daje we znaki, ale i pomaga. Skoro jestem opóźniony, to znaczy - w jakimś sensie przegrany. Niczego nie ryzykuję, nie mam już jakiejś szalonej perspektywy. Pozornie mam więcej czasu i mogę na to, co robię, patrzeć ze spokojem. W przypadku rysunków nie startuję jako dynamiczny, młody plastyk; ja się nimi, proszę pani, zajmuję dokładnie czterdzieści jeden lat. Zaczynałem już jako pacholę, przygotowując się na studia, a potem, komponując muzykę filmową czy teatralną, podpierałem się jakąś sytuacją plastyczną. Od niedawna rzeczywiście pokazuję swoje realizacje, ale ponieważ to zapóźnienie w rozwoju rzutuje w sensie pozytywnym, powstają rzeczy szalenie dopracowane. We własnym odczuciu już lepiej nie potrafiłbym ich zrobić.
- Podobno oratorium "Droga, życie, miłość" powstało z inspiracji dokumentacją plastyczną Dudy-Gracza do triduum paschalnego...
- W istocie. Zrobiła na mnie tak ogromne wrażenie, że zdecydowałem się na napisanie koncertu, obejmującego cały Wielki Tydzień. Przyszło dość łatwo, ponieważ w literaturze muzycznej takich nie ma. Nie ma geniuszy, którzy by ten temat "obrabiali", w związku z czym mogłem dość osobiście go potraktować.
- Na przykład wprowadzając dzwony?
- Po przemyśleniu tematu znalazłem w nim elementy, które chciałem wyrazić niekonwencjonalnie, tym bardziej że nie znajdowały oparcia w sprawdzonych instrumentach. Poszukiwałem czegoś perlistego, odjazdowego na finał rezurekcji i w swoim nienasyceniu wymyśliłem, że trzeba mi szklanych dzwonów...
- ... pokrytych szklanym pyłem koloru zielonego...
- ... żeby to jakoś wyglądało. Dyrektor huty "Wanda" w Siemianowicach zaryzykował i zrobił mi gratisowo 40 dzwonów, z których 15 się rozbiło. Zresztą dobrze na tym wyszedł, bo teraz sprzedaje dzwony jako coś niezwykłego do Niemiec.
- Wychodzenie poza wzorce doprowadza do tego, że słuchacze czują się na pana koncertach emocjonalnie ubezwłasnowolnieni.
- Gdybym teraz zamilkł i zaakceptował pani stwierdzenie, nie byłbym w porządku, ponieważ nie jest to do końca moja zasługa, lecz rodzaj rewanżu czy spłaty długu ludziom, których miałem szczęście spotkać i którzy czasem nieświadomie stwarzali korzystne dla mnie sytuacje. Powstanie "Nieszporów ludźmierskich" wyniknęło poniekąd z inicjatywy Leszka Aleksandra Moczulskiego. Napisał fantastyczne psalmy, a potem dzwonił, doprowadził mnie do takiego stanu, że kłamałem, że komponuję, robiło mi się głupio i nie było innego wyjścia, jak podjąć pracę. W przypadku "Harfy Papuszy" spotkałem młodego Amerykanina. Zafrapował go przypadek jedynej w Europie genialnej cygańskiej poetki i zainteresował mnie tematem. Obiecałem, że jeśli zrobi film, napiszę za darmo muzykę. I tak wymieniliśmy się. Ostatni temat, jaki skończyłem, wyniknął z kolei z didaskaliów w sztuce Różewicza. Różewicz-erudyta od swojego starszego kolegi, Dantego Alighieri, wziął cytat, zaś mnie zaproponował muzykę.
- Przed laty wydawało się, że "Nieszpory..." to już mistrzostwa świata pod względem wykonawczym - 170 solistów, chórzystów, muzyków - tymczasem w "Drodze, życiu, miłości" występuje zespół 270-osobowy.
- To wynika z tematu. Jeśli chce się go potraktować poważnie, nie można poprzestać na półśrodkach, a poza tym uważam, że im biedniej w kraju, im sytuacja kultury bardziej rozpaczliwa, tym bardziej trzeba zabiegać o właściwą realizację. Przygotowując "Harfę Papuszy", poznałem wszystkich prezydentów, wszystkich burmistrzów i wojewodów, przejechałem 15 tysięcy kilometrów, żeby na realizację zebrać półtora miliarda złotych. Nie popadłem w alkoholizm tylko dlatego, że prowadziłem samochód.
- Innym trudno zebrać pieniądze na byle imprezkę.
- Mam własną teorię. Uważam, że w Polsce jest bardzo dużo pieniędzy, tyle tylko, że na niewłaściwym koncie. Trzeba je przetransferować na właściwe, czyli na moje.
- Przypomniał mi się zasugerowany przez jakiegoś dziennikarza obraz Pawluśkiewicza za młodych lat, zjeżdżającego z ośnieżonego stoku. Nie pługiem ani etapami, ale po prostej. Ze sławnym Janem Kantym kojarzy się kierunek odwrotny. Trudności dodaje fakt, że akcja rozgrywa się w Polsce, po transformacji.
- To tylko część refleksji, bo równo dziesięć lat temu stał się cud - zniknęła cenzura.
- Czyżby panu dała się we znaki?
- Raz, kiedy musiałem tłumaczyć się z piosenki. Ale to nie ja, to Moczulski się popisał słowami, by "żołnierzyki ołowiane chować do szuflady". Dostałem wezwanie do pułkownika: - Jakie żołnierzyki? Czy pan nie szanuje wojska? - Natomiast otwarcie po 89 roku sprawiło, że uświadomiłem sobie, że wszystko można, dosłownie, że od ciebie zależy, w jakim stopniu wykorzystasz tę fantastyczną szansę. Oczywiście jest trudno, ale na całym świecie tak jest. W Paryżu spotkałem dyrektora jednego z ważniejszych teatrów. Powiedział: - Proszę pana, w dniu premiery jestem w sytuacji rozpaczliwej, bo nie wiem, czy zagramy następny spektakl. I tak już siedemdziesiąt lat...
- Wracając do biografii. Choć z wykształcenia architekt, "porwał się" pan zaledwie na wykończenie dwu willi w stanie surowym. Nie korciła pana budowa od fundamentu?
- To były prezenty dla mojej żony od bardzo dobrze sytuowanego ojca. Postanowiłem, że jeśli będę w nich mieszkał, muszę jakoś na to zapracować.
- Mieszkali państwo w czwórkę, ale syn założył już własną rodzinę.
- I prowadzi, razem z żoną, firmę kosmetyczną. Córka jest studentką trzeciego roku architektury mojej krakowskiej politechniki, z tą tylko różnicą, że jej dziekanem jest mój kolega.
- Nie wiem jeszcze, czy przy domu posadził pan drzewo.
- Posadziłem około 2300 drzew, głównie brzozy i modrzewie. Za piętnaście, dwadzieścia lat będzie z tego park.
- Na co jeszcze zamierza się pan porwać?
- Na wszystko. Mój teść zbankrutował, i to tak na perłowo, sześć razy - z wielkich przedsięwzięć kompletna ruina - dopiero za siódmym wszedł w bardzo wysokie rejony. Po latach zrozumiałem, dlaczego. Kierowała nim niezwykła wyobraźnia, szalona konsekwencja. Naprawdę możemy wszystko, trzeba tylko pokonać mniejsze lub większe bariery. W muzyce wchodzę w rejony niedopuszczalne, nie akceptują mnie ani symfonicy, ani specjaliści od show-biznesu, co mi przysparza tylko satysfakcji, bo oznacza, że jestem w jakimś sensie lawirantem. I to na dużą skalę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska