Jesteśmy chorzy na brak umiaru

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Uzależnić można się od wszystkiego. Także od zakupów.
Uzależnić można się od wszystkiego. Także od zakupów. Archiwum
Nigdy nie wiesz, od czego jesteś uzależniony, dopóki sobie tego nie odmówisz. Nałogowcy XXI wieku uzależniają się od internetu, pracy, zakupów, komórek, opalania, odchudzania. Żyjemy w epoce nałogów.

Każdy z nas ma w mózgu układ nagrody. Są osoby, które muszą go pobudzać częściej niż inni; nie lubią, kiedy jest cisza i spokój, zwykłe bodźce im nie wystarczają, wciąż szukają silnych podniet. To łowcy nagród. Ale są też ludzie wiecznie niezadowoleni, łatwo wpadający w psychiczny dołek.

Ci szukają czegoś, co pozwoli im pozbyć się niedobrego napięcia. To poszukiwacze ulgi. Szukając czegoś, co sprawi przyjemność, człowiek trafia na jakąś substancję albo jakieś zachowanie, które - choć problemów nie rozwiąże - to jednak pozwoli od nich uciec.

- Nie ma niczego złego w robieniu rzeczy, które sprawiają nam przyjemność. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy nie potrafimy przestać. Jeżeli ktoś powtarza pewne zachowanie pomimo wyraźnych szkód, jakie ono powoduje, możemy mówić o uzależnieniu - wyjaśnia wybitny psychiatra, dr Bohdan Woronowicz z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, który był gościem konferencji poświęconej uzależnieniom behawioralnym, zorganizowanej przez Wydział Teologiczny UO.

Uzależnienia behawioralne to uzależnienia od zachowań, czynności. Nie mają nic wspólnego ze stosowaniem środków psychoaktywnych, ale ich mechanizm, objawy i konsekwencje są takie, jak przy nałogowym piciu alkoholu, zażywaniu narkotyków czy lekomanii.

- Uzależnić można się od wszystkiego - mówi dr Woronowicz. - Są ludzie, którzy nieustannie kontrolują telefon komórkowy, sami wysyłają dziennie kilkadziesiąt esemesów. Ortoreksja to uzależnienie od zdrowej żywności, tanorektycy opalają się bez opamiętania. Nowym uzależnieniem jest bridoreksja, czyli dietetyczna obsesja przyszłych panien młodych, które zrobią wszystko, by na ślubie mieć talię osy. O zgrozę przyprawia pregoreksja, bo to mania zachowania szczupłej sylwetki w... ciąży. Alkorektyczki zastępują jedzenie alkoholem, co jest prostą drogą do alkoholizmu.

Zaplątani w sieci

Pierwszy komputer został zbudowany w 1946 roku w Filadelfii, zajmował powierzchnię 140 m kw. i ważył 27 ton. Dziś każdy może go mieć przy sobie w telefonie. Historia internetu w Polsce ma zaledwie 22 lata, a specjaliści twierdzą, że liczba uzależnionych od sieci może już przewyższać liczbę alkoholików w naszym kraju.

To najmłodszy nałóg ludzkości, ale naukowcy już nazywają go plagą XXI wieku - uzależnia się co piąty użytkownik sieci i dzieje się to bardzo szybko. Badania wykazują, że 25 proc. internautów uzależniło się już w ciągu pierwszych 6 miesięcy od rozpoczęcia wędrówek po sieci, 58 proc. w ciągu 6-12 miesięcy, a 17 proc. po ponad roku.

O uzależnieniu można mówić, gdy ktoś serfuje w sieci co najmniej 4 godziny dziennie albo spędza tam czas w nocy - by poczuć się lepiej.

Pionierka badań nad uzależnieniem od internetu, dr Kimberly Young z Uniwersytetu w Pittsburgu, wyróżniła pięć typów uzależnienia związanego z komputerem. Internetowi erotomani oglądają tam pornografię i uczestniczą w seksualnych czatach.

Socjomaniacy nie mogą żyć bez portali społecznościowych, czatów, grup dyskusyjnych, które zastępują im rodzinę i przyjaciół.

Uzależnieni od sieci uprawiają tam hazard, uczestniczą w aukcjach i robią zakupy on-line. Są też ofiary przeciążenia informacyjnego, uzależnieni od gier komputerowych, miłośnicy blogów - własnych i cudzych.

Namiętni gracze

Kartezjusz powiedział: "Myślę, więc jestem", ale mógłbym też dodać: "Jestem, więc gram". Był patologicznym hazardzistą, podobnie jak Wolter czy Tołstoj. Henryk Wieniawski, genialny skrzypek i kompozytor, umarł w nędzy, bo przepuścił cały majątek.

Tadeusz Boy-Żeleński zaciągnął się do armii austriackiej, by zarobić na spłatę karcianych długów.

Jeśli wasze dziecko w wesołym miasteczku od karuzeli woli stragan, gdzie na wędkę można złowić nagrodę, to hodujecie przyszłego hazardzistę. Ryzykancka żyłka odzywa się już nawet u 10-latków. I może człowieka nie opuścić aż do śmierci.

Do gabinetu psychiatry przyszły wnuki pewnego 86-latka. Nikt w rodzinie nie domyślał się jego namiętności do totolotka, dopóki staruszek nie dostał wylewu i nie mógł sam odwiedzić kolektury. Zaczął wtedy posyłać wnuki i wtedy wyszło na jaw, że zostawiał tam sporą część swej skromnej emerytury. Psychiatra polecił zatroskanym wnukom odczepić się od dziadka albo go oszukiwać.

- Siłą napędową patologicznego hazardu jest potrzeba przeżywania silnego napięcia, jakie pojawia się podczas gry. Wygrana zwiększa poczucie mocy i popycha do dalszego grania. Przegrana powoduje spadek szacunku do siebie i zmniejszenie poczucia kontroli oraz niejednokrotnie żądzę odzyskania straty, a te z kolei stymulują do poszukiwania komfortu psychicznego w kolejnych grach - wyjaśnia dr Bohdan Woronowicz.

Wielu hazardzistów od wygranej bardziej cieszy przegrana, bo ona zmusza ich do odgrywania się. W efekcie hazardzista niezależnie od swojego stanu finansowego nie jest w stanie przerwać gry. Przestaje płacić rachunki, pożycza, podkrada, zaciąga kredyt - a w tym czasie traci rodzinę, bliskich, dom, pracę.

Nic dziwnego, że około 60 proc. patologicznych hazardzistów rozważa samobójstwo, a 20-30 proc. podejmuje takie próby. Takich statystyk nie ma żadne inne uzależnienie behawioralne.

Niedawno dwie panie w średnim wieku wepchnęły do gabinetu dra Woronowicza opierającego się pana, namiętnego gracza. Zmusiły go do wizyty, gdy przegrał 200 tysięcy dolarów. - To duża suma - stwierdził dr Woronowicz. - Panie doktorze, machnął ręką lekceważąco pacjent. - Ja mam dużo więcej, mogę grać. Okazało się, że to były cinkciarz, który zrobił fortunę na sieci kantorów wymiany walut.

Zamiłowanie do hazardu może się objawiać w różny sposób. Bardzo sprawny fizycznie i szalony młodzieniec zabawiał się w pędzących pociągach w ten sposób, że przechodził z przedziału do przedziału przez okno. Kiedy jego sprawność osłabła, a on wciąż potrzebował na co dzień silnej dawki adrenaliny, przerzucił się na gry hazardowe.

Przestał, gdy już nie miał za co grać. - Do mnie trafił jako alkoholik - mówi dr Woronowicz. - Ten przykład pokazuje jak podatna osoba szybko przeskakuje z jednego uzależnienia w drugie.

Na Opolszczyźnie mamy tylko jedno kasyno, ale 67 procent leczących się z uzależnień behawioralnych to właśnie hazardziści. Socjolodzy twierdzą, że u nas królują zakłady bukmacherskie. Gra się też na automatach o niskich wygranych.

- Do Zbicka trafił chłopak, który zakładał się dosłownie o wszystko. Która kropla deszczu pierwsza spłynie po szybie, jakiego koloru auto wyjedzie zza rogu, którą stroną ulicy będzie szło więcej ludzi - mówi psycholog, Mirosława Olszewska, kierownik merytoryczny tamtejszego ośrodka Monar.

Sklepowe maniaczki

Marilyn Monroe mówiła: "Pieniądze szczęścia nie dają. Dopiero zakupy". Wie to każda kobieta, ale niektóre w sklepie tracą głowę i wszystkie pieniądze.

Pani Irena ma 83 lata, a w szafie 83 pary spodni. Sama o sobie mówi, że ma szajbę na ich punkcie. Psycholodzy mają na to inne określenie - zakupoholizm. Uzależnienie pani Ireny jest dosyć niewinne. Zakupy robi wyłącznie w najtańszych szmateksach. - Kosztowały tylko 2 zł - pokazuje ostatni nabytek. - Zbrodnią byłoby nie kupić - śmieje się.

U Kamili problem jest poważniejszy. Nie ma dnia, by ta 32-letnia urzędniczka opolskiego ratusza nie zajrzała do galerii handlowej. Nienawidzi świąt państwowych, gdy handel zamiera. 11 listopada tłukła się po domu jak potępieniec, pocieszając się jedynie myślą, że już następnego dnia będzie mogła znowu zrobić zakupy.

Wyskoczyła z biura pod pozorem wizyty u lekarza. Do pobliskiego "Solarisa" prawie biegła. Kiedy zobaczyła włoski kaszmirowy sweterek w modnym szmaragdowym kolorze, uznała, że bez niego jej życie będzie szare i beznadziejne. Nawet nie popatrzyła na cenę, podając ekspedientce plastykową kartę, była w euforii.

Dopiero późnym popołudniem w domu straciła dobry humor; po pierwsze - gdy zobaczyła, że sweterek w podobnym kolorze już ma, po drugie - gdy okazało się, że z powodu nabytku zabrakło jej na czynsz.

Sweterek cisnęła na dno szafy, a pieniądze na rachunki pożyczyła od siostry. Zrobiła to w tajemnicy przed mężem, aby uniknąć kolejnej awantury. Tak ją to jednak zdołowało, że dwa dni później dla poprawy nastroju kupiła przecudnej urody bluzkę. Pieniądze wzięła z kupki na ratę kredytu.

Badania CBOS z 2012 roku pokazują, że problem dotyczy u nas 5 proc. kobiet i 1,9 proc. mężczyzn. W sumie w Polsce uzależnionych jest 3,5 proc. osób powyżej 15. roku życia. Zakupowej manii ulegają przede wszystkim ludzie młodzi i wolni.

W grupie największego ryzyka są singielki do 24. roku życia. Na świecie zakupoholizm z reguły mija kobietom po 35. roku życia. W Polsce może trwać dłużej, co wynika z naszej historii. Polki w przedziale wiekowym 45-55 mają zakodowaną pamięć "gospodarki niedoboru" z czasów PRL. Choć półki są pełne, dawne nawyki - polowania na różne dobra i kupowania na zapas - pozostały.

- Niezależnie od przyczyn zakupoholiczka czuje wewnętrzny przymus kupowania - mówi dr Magdalena Rowicka, psycholog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Nie kupuje dlatego, że jest jej to potrzebne, ale dlatego, że musi kupować, aby poczuć przyjemność. Robi to coraz częściej, myśli o zakupach, planuje je, jest absolutnie zaabsorbowana przygotowaniem do nich. Płaceniu za nowy zakup towarzyszy ekscytacja, ale krótko po tym pojawiają się wyrzuty sumienia. Nabytku jednak nie oddaje, lecz chowa go gdzieś głęboko. Często od wyjścia ze sklepu nie może patrzeć na to, co kupiła, więc sprawunków nawet nie rozpakowuje.

Mania zakupów ma różne oblicza. "Łowcy okazji" kupują głównie na wyprzedażach, przecenach i promocjach - dobry zakup podnosi ich poczucie wartości. "Hedoniści" kupują modne buty, ubrania, biżuterię. "Kolekcjonerzy" skupiają się na jednym rodzaju produktów. "Zbieracze nowości" - muszą mieć najnowszy model ipoda czy smartfona. Takimi gadżeciarzami są przede wszystkim mężczyźni.

Zapracowani na amen

Cyprian Kamil Norwid twierdził, że "Praca może się stać życia pacierzem i kluczem do nieba". Nie przypuszczał chyba jednak, że praca może stać się religią XXI wieku, dla której coraz więcej ludzi będzie gotowych poświęcić wszystko. I nie chodzi tu o ludzi, którzy zaharowują się na trzech etatach, żeby wyżyć do pierwszego. Pracoholik po prostu czuje "głód pracy".

Robert zaraz po studiach dostał pracę w korporacji. Kiedy połowa jego kolegów z roku załapywała się ledwie na śmieciówki, on powoli piął się po szczeblach zawodowej drabiny. Uznał, że pana Boga za nogi złapał, i postanowił, że nie odpuści. W ciągu dwóch lat czterokrotnie awansował. Jeździ dobrym autem, ubiera się markowo, z wynajmowanego pokoiku przeniósł się do własnego mieszkania, ale rzadko tam bywa. - Siedzę w firmie po 10-12 godzin. Praktycznie ciągle jestem w pracy - mówi. Stracił kontakt ze znajomymi. Dziewczyna zerwała z nim, gdy wyszedł z kina w trakcie seansu, by poprawić (po raz piąty) jakiś raport dla szefa.

40-letni Marek latem po raz pierwszy od 12 lat miał wyjechać na urlop. Wszystko było już zapłacone, ale w przeddzień powiedział, że nie da rady, nie wytrzyma 10 dni bez pracy. Żona postawiła ultimatum - albo jadą razem, albo koniec. Pojechał, ale nawet z plaży wysyłał dziesiątki maili do pracowników z tabelkami i wykresami.

- Praca pochłania pracoholika bez reszty, staje się sensem jego życia - mówi dr Magdalena Rowicka. - On nie zauważa, że za oknem robi się ciemno, zresztą nie wyjdzie z firmy za dnia, bo uważa, że nie wypada. Potrafi jeść kanapkę, jednocześnie zapisując ważne sprawy i prowadząc rozmowę telefoniczną.

Dla pracoholika wszystko, co nie dotyczy pracy, jest niegodne uwagi. Szkoda mu czasu - na rozmowę z żoną, zabawę z dzieckiem, spotkanie ze znajomymi. Nawet dawne hobby przestaje się liczyć, a dłuższe święta czy urlop stają się udręką. Pracoholik samego siebie definiuje poprzez pracę.

Zapytany przez znajomego na ulicy, co słychać, albo zacznie opowiadać o nowym projekcie, albo pochwali się swoimi sukcesami. Jest przekonany, że im więcej będzie pracował, tym większe osiągnie wyniki i szybciej odniesie sukces. - I tu się myli, bo badania dowodzą, że kiedy pracujemy więcej niż 52 godziny tygodniowo, stajemy się coraz mniej efektywni - mówi dr Bohdan Woronowicz.

Choć nauka rozpoznała pracoholizm w latach 70. ubiegłego wieku, wciąż jest to najrzadziej rozpoznawane i najbardziej akceptowane społecznie uzależnienie, co nie powinno dziwić w kraju, w którym przez kilka dziesięcioleci tępiono bumelantów.

Wszystko jednak ma granice, a zapracować można się na śmierć. Pierwszy przypadek nagłej śmierci z przepracowania - na zawał umarł 29-latek - odnotowano w 1969 roku w Japonii i nadano mu nazwę karoshi. Dotyczy głównie tzw. "ludzi sukcesu" pracujących ponad 60 godzin tygodniowo i rzadko korzystających z urlopu. Rocznie w Japonii umiera z tego powodu ok. 30 tysięcy ludzi, a posiadanie w rodzinie kogoś, kto w ten sposób rozstał się z życiem, jest tam powodem do dumy.

Co kraj, to obyczaj. Lepiej jednak być żywym i zdrowym, a gwarantem zdrowia jest umiar - we wszystkim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska