Jeźdźcy rockowej apokalipsy

Krzysztof Stecki
Pyrzowice, 31 maja 2004 r. Wokalista zespołu Metallica - James Alan Hetfield - na płycie lotniska w Pyrzowicach. Tego samego dnia Metallica wzniosła się na wyżyny.
Pyrzowice, 31 maja 2004 r. Wokalista zespołu Metallica - James Alan Hetfield - na płycie lotniska w Pyrzowicach. Tego samego dnia Metallica wzniosła się na wyżyny.
Zgodnie z zapowiedziami - to było największe wydarzenie muzyczne w Polsce w tym roku. Koncert amerykańskiej grupy Metallica oglądało ponad 50 tysięcy fanów.

Trudno sobie wyobrazić, że grupa grająca metal, i to czasem w najcięższej i najszybszej odmianie, może dać koncert, na który przyjdą nie tylko najbardziej ortodoksyjni jej zwolennicy, ale także całe rodziny, i to z małymi dziećmi. Cóż, najwidoczniej uznali, że dawka decybeli mogąca śmiało konkurować z eskadrą startujących odrzutowców (i to przez ponad dwie godziny!) najwyraźniej ich pociechom nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie, poznają przy czym ich rodzice w młodości robili tak zwany headbanging czyli nasze swojskie trzepanie łbem.

Na płycie i widowni Stadionu Śląskiego w Chorzowie widać było zarówno siwiejących 50-latków, mamy prowadzące kilkuletnich synów za rękę, panie w szpilkach i panów w garniturach - oni wszyscy wyróżniali się z tłumu długowłosych, odzianych na czarno fanów "czterech jeźdźców" z Kalifornii. Za to wszyscy zgodnie, głośno, wręcz porywająco śpiewali razem z liderem Metalliki teksty piosenek. No i oczywiście w ich rytm trzepali łbami...
Metallica dosyć często odwiedza Polskę. Polscy fani grupy, bez względu na to, co sądzą o ostatnich dokonaniach zespołu, są po prostu w niej bezwzględnie zakochani. Innego słowa nie da się użyć po tym, co oglądało się na Stadionie Śląskim.
W rewanżu za to uczucie - grupa przygotowała coś, co już od wejścia na stadion zapierało dech, a było tylko przedsmakiem samego koncertu. Chorzów był fragmentem europejskiej trasy grupy i właśnie w Polsce zaplanowano, że tu odbędzie się największy i być może najlepszy koncert. Specjalna, potężna, wielopoziomowa scena - porównywalna do co najmniej sześciopiętrowego bloku (zarówno wszerz, jak i w górę) - oświetlona została punktowymi reflektorami z dwóch ponad 20-metrowych masztów. Na scenie - cztery ekrany - coś zupełnie nowego. Po bokach - baterie potężnych głośników - niby standard, ale moc powalająca. Jedyny zgrzyt - co zresztą było słychać także podczas występów supportów Vadera i Slipknota - dźwiękowcy nie za bardzo sprostali wyzwaniu - rozmiarom i skali widowiska.
Ale dla fanów nie miało to znaczenia, zwłaszcza dla dwóch tysięcy "straceńców", którzy dostali się do specjalnego sektora pod sceną. "To było piekło na ziemi" - wspominali później rozradowani i zmęczeni, bo zespół nie żałował efektów pirotechnicznych.
Zaczęło się swojsko - na czterech ekranach nad sceną pojawił się ... Clint Eastwood, a dokładnie fragment z jednego z westernów. Był to swoisty ukłon w stronę płyty "S&M" nagranej wraz z orkiestrą symfoniczną - zaczyna się ona zresztą podobnie. Po tym dość delikatnym wejściu zaczęło się rockowe pandemonium - na pierwszy ogień poszedł utwór "Blackened" zagrany w szaleńczym tempie pierwszych płyt grupy. Zaraz po nim rozbłysły kilkumetrowe płomienie z kilkunastu palników rozstawionych na scenie - nikt nie miał wątpliwości - to jest "Fuel". Stadion zdziera gardła, a to dopiero początek.
"Four Horseman", "Fade To Black", "Frantic" i wreszcie niespodzianka: "King Of Nothing" - utwór, którego raczej nikt się nie spodziewał, bo rzadko pojawia się "live", ale za to był chyba nieświadomym komentarzem do sytuacji w Polsce... Rzadko grany - nie miało to znaczenia - znowu cały stadion śpiewał.
Kolejne utwory - "No Leaf Clover", "St Anger", "Sad But True" - i rozgrzana niemal do białości publiczność jest w coraz większym amoku. Skacze niemal cała płyta przed sceną, nikt nie siedzi na plastikowych krzesełkach widowni. Pierwsza kulminacja następuje przy tytułowym nagraniu z ostatniej płyty "St Anger" - zagrane zostało z niesamowitą energią, prawdziwym, rockowym wykopem - musiało się podobać nawet tym, którzy za tą płytą nie przepadają. Ale to jeszcze było nic - przy "Sad But True" publiczność śpiewa razem z wokalistą od pierwszej do ostatniej linijki tekstu. Dzięki ekranom nad sceną i ciągle pracującym kamerzystom widać zaskoczenie i jednocześnie radość na twarzach muzyków. Tego się spodziewali, ale żeby aż tak...

Pierwszą część koncertu kończą stare utwory "Creeping Death" i "Battery". Kilka minut odpoczynku, chociaż - jak podczas każdej przerwy - między utworami cały stadion skanduje "Metallica, Metallica".
W takim razie pora na pakiet bodaj najlepszych nagrań grupy (bo trudno je nazwać przebojami). Zaczyna się od "Wherever I May Roam", potem publiczność znowu do białości rozgrzewa śpiewane przez cały stadion "Nothing Else Matters" (oj, zdarłem wtedy gardło...), by dość do, przepraszam za wyrażenie, ale nic innego nie odda tej atmosfery, rockowego szczytowania przy "Master Of Puppets". Żadne słowa tego nie oddadzą... Nie było bodaj nikogo, kogo by to nie porwało, kto nie uniósł by dłoni, kto by nie skandował "Master, Master"... Przed bisami jest jeszcze "One" oraz "Enter Sandman". Sytuacja się powtarza...
Ponad dwugodzinny koncert kończą "Dyers Eve" i "Seek And Destroy". Kończą muzycznie, bo czwórka muzyków - James, Lars, Kirk i Robert jeszcze długo dziękują publiczności za rewelacyjne przyjęcie, każdy mówi coś po polsku - a że byli tu kilka razy, więc nic dziwnego, że Kirk najlepiej zapamiętał "na zdrowie"...

Kto miał obawy, że Metallica się kończy - już ich nie ma. Muzycy są w świetnej formie, pokazali kilka nowych pomysłów aranżacyjnych, kilka nowych rozwiązań muzycznych, a takiego kontaktu z publicznością mogą zespołowi pozazdrościć wszyscy polscy i nie tylko artyści. No, i obiecali, że jeszcze tu wrócą. Może na koniec trasy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska