Języki polityki

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Politycy mówią tak, żeby być zrozumianymi.
Politycy mówią tak, żeby być zrozumianymi.
W języku parlamentarzystów coraz częściej pojawiają się słowa typu gówniarstwo czy przypier... To jest naganne, ale jest to cena, jaką płacimy za odejście od politycznej nowomowy - uważa prof. Jerzy Bralczyk.

Na rozprzestrzenienie się wulgarności i agresji w języku polskich polityków zwrócił niedawno uwagę podczas debaty w Senacie prof. Stanisław Sławomir Nicieja.
Zdaniem profesora, język parlamentarzystów upodabnia się coraz bardziej do języka Polaków w ogóle, a to oznacza, że jego poziom gwałtownie się obniża.
- Narasta i w zawrotnym tempie pleni się skłonność współczesnych Polaków do posługiwania się językiem knajackim, byle jakim, do używania słów kojarzących się do niedawna ze światem przestępczym, a w najlepszym wypadku z knajpą na przedmieściach. Kiedy elegancka pani mówi w pociągu do pasażerów: Muszę udać się do kibla, to obok siebie sąsiadują salon i więzienna cela - mówi prof. Nicieja.
Senator był zbulwersowany, gdy niedawno minister sprawiedliwości, komentując przestępstwo, którego dopuszczono się w Sejmie, nazwał je publicznie, wobec milionów telewidzów gówniarstwem. Równie mocno wzburzyło go zdanie senatora Kazimierza Kutza, który w wywiadzie dla ogólnopolskiego dziennika powiedział o prezesie TVP, że rozpier... telewizję publiczną.
Zdaniem senatora Niciei skoro w Sejmie obelgi, wyzwiska i wulgarne prostactwo są na porządku dziennym, to być może psucie języka polskiego powinno być karane finansowo przez marszałka Sejmu tak jak karana jest nieusprawiedliwiona absencja podczas głosowania czy blokowania mównicy.
- To, co robią parlamentarzyści, jest sprzeczne z ustawą o języku polskim - zauważa opolski senator.

Kiedy rzucać grubym
słowem
Profesor Jerzy Bralczyk, wybitny językoznawca i badacz m. in. języka polityki podkreśla, że ocena wulgaryzmów musi zależeć od ich nadawcy i kontekstu, w którym się te wyrazy pojawiają.
- Są ludzie - mówi prof. Bralczyk - którzy posługują się wulgaryzmami, bo nie potrafią mówić inaczej - mają bardzo ubogie słownictwo i tych trzeba edukować. Wulgaryzmów używają też ludzie nieprzychylni wobec świata, agresywni, dążący do konfliktu. Tych trzeba by wychowywać. Są też osoby, które używają wulgaryzmów, choć mają bogate słownictwo, bo uważają, że w niektórych sytuacjach właśnie słowa dosadne dobrze opisują rzeczywistość.
- Senator Kutz, który chętnie posługuje się językiem męskim, dosadnym, może rozmawiać tak w gronie przyjaciół, jeśli chce, ale nie powinien tak mówić publicznie. Jeszcze gorzej byłoby, gdyby mówił takim językiem z trybuny sejmowej. Oceniam jego wypowiedź jako wysoce niestosowną, bo kształtuje ona obraz Senatu i senatorów - dodaje profesor Bralczyk.
Zdaniem senatora Niciei, współczesnemu parlamentowi polskiemu daleko do poziomu Sejmu przed wojną.
- W parlamencie międzywojennym też były ostre polemiki. Do historii przeszły potyczki słowne Ignacego Daszyńskiego czy Wincentego Witosa. Podczas jednego z przemówień Witosa z ław endecji ktoś rzucił w niego główką kapusty. Witos, który z pewnością miał prawo poczuć się dotknięty takim gestem, nie cisnął grubym słowem. Złapał kapustę, popatrzył w stronę rzucającego i powiedział tylko: Ktoś z panów z opozycji stracił głowę. Sala zareagowała burzliwymi oklaskami. Dziś bardzo brakuje w polskim sejmie takiej klasy - dodaje senator.
Profesor Bralczyk jest mniej ostry w osądzie naszego życia politycznego. Jego zdaniem, słownictwo dosadne zdarzało się i w Sejmie międzywojennym, a dziś na szczęście ciągle jeszcze jest wyjątkiem, a nie regułą.
- W międzywojniu w dyskusji publicznej pojawiały się mocne sformułowania, choć trudno byłoby je nazwać wulgaryzmami. Ale marszałek Piłsudski potrafił powiedzieć o chorobie poselskiej: fajdanitis poslinis, czyli na granicy wulgaryzmu. Nie uważam, by teraz była wyrazista tendencja do nasilania się wulgarności i nie obawiam się, że wszyscy za jakiś czas będą w Polsce bluzgać do siebie - sądzi Jerzy Bralczyk.
Na równi z wulgarnością może w dzisiejszej polityce niepokoić agresja słowna.
- Pojęcie język parlamentarny zamieniło się w szyderstwo - uważa senator Nicieja. - Politycy w ten sposób oddziałują na całe społeczeństwo. Najbardziej barwne epitety posłów typu "kłamie jak pies" są z lubością powtarzane przez dzienniki radiowe i telewizyjne. Jeśli poseł może tak mówić wobec milionów ludzi, to dlaczego nie miałby tego robić każdy obywatel. Tam, gdzie mówiący czy piszący jest słaby intelektualnie, tam często brak myśli jest zasłaniany przez przymiotnik, najlepiej ostry i obraźliwy - ocenia profesor.
Żeby zrozumiał elektorat
Psucie języka polityki odbywa się nie tylko "z góry w dół", ale także w odwrotnym kierunku. Politycy mówią to, co chcą słyszeć odbiorcy ich przemówień, czyli elektorat.
- Często językiem agresji posługują się demagogiczni populiści, którym zdaje się, niestety często słusznie, że w ten sposób odpowiadają na zapotrzebowanie i gusta społeczne - uważa prof. Jerzy Bralczyk. - Wtedy powstaje zaklęty krąg. Posłowie tworzą normy mówienia publicznego i sprawiają, że wypowiedzi ich elektoratu także coraz bardziej nasiąkają takimi epitetami. Za wiele z tych sformułowań, jakie padają w polskiej polityce, można i należy odpowiadać przed sądem - dodaje.
Zdaniem prof. Bralczyka, czym innym jest jednak nazwanie kogoś nawet słowem obelżywym, ale nie przypisującym mu czynów zakazanych czy przestępczych, a czym innym nawet grzeczne oskarżenie kogoś o przestępstwo. Negatywnie ocenia też agresję mniej brutalną, ale równie dotkliwą - ironię i złośliwość. One też się szerzą w naszym życiu publicznym.
Zdaniem profesora Niciei agresja, która się w Polsce nakręca, przenika do polityki m.in. z amerykańskiego kina.
- Postacie z ekranu mówią niezwykle ostro i agresywnie. Słuchacz podświadomie to przyjmuje. Postawiony w sytuacji stresowej, poddany presji, zagrożony ośmieszeniem, czując na sobie "oddech" mikrofonów, broni się. Czasem zanim się zorientuje, jakim językiem mówi, już "wyrzuca z siebie" agresywne zwroty, nie zawsze do końca świadomie - obserwuje senator.
W jego opinii, na bylejakość języka polityków oddziałują też media.
- Jeśli tak renomowany reporter, obsypywany nagrodami, jak Waldemar Milewicz mówi o Irakijczkach w relacji z Bagdadu, że dali dyla, to pozbawia tych ludzi, na których sypią się bomby, ich patriotyzmu, ich szlachetnych uczuć. Takich rzeczy prawie nikt w parlamencie ani poza nim nie piętnuje - ubolewa senator.

Ostre jak słowo
Według Niciei słowne wymiany ciosów trwale dzielą polityków i społeczeństwo.
- Słowo zostawia ślad jak cios nożem. Jeśli ktoś nazwał drugiego człowieka słowem kloacznym, to ci ludzie już nie będą w stanie usiąść do jednego stołu nawet nie po to, by się bratać, kochać i zachwycać sobą, ale nawet, by robić razem to, co konieczne - mówi senator. - Czy można sobie wyobrazić, że Cimoszewicz siądzie do stołu z Lepperem, skoro ten nazwał jego ojca bandytą? To jest niemożliwe, a przecież polityka jest sztuką robienia wspólnie rzeczy możliwych - uważa profesor Nicieja.
Tadeusza Jarmuziewicza, opolskiego posła Platformy Obywatelskiej nie dziwi poziom językowy parlamentu. Jego zdaniem, Sejm jest językowym odbiciem społeczeństwa.
- Zwłaszcza w jednej partii występują tacy posłowie, którzy mają gramatyczne trudności z językiem polskim. To prowadzi do sytuacji, w której jeśli jeden poseł chce "dokopać" Balcerowiczowi, to mówi na niego po prostu doktor Mengele i jeszcze mu się zdaje, że to jest śmieszne - uważa Jarmuziewicz. - To etykietkowanie wynika nie tylko z chęci politycznego znęcania się, ale i z ubóstwa językowego. Nie sądzę, by człowiek przy zdrowych zmysłach był w stanie posądzić Balcerowicza, że ma coś wspólnego ze zbrodniarzem wojennym - dodaje.
Agresja przenosi się często z sejmowej mównicy do kuluarów Sejmu.
- W kolejce w parlamentarnej stołówce słyszałem niedawno rozmowę posła Ligi Polskich Rodzin z posłanką Unii Pracy - opowiada Tadeusz Jarmuziewicz. - On ją niby w żartach zaczepił, że jest gotów rodzić dzieci za nią, skoro ma być równouprawnienie. Pani poseł poradziła koledze, że w jego przypadku byłoby dużo lepiej, gdyby się raczej powstrzymał od pożycia płciowego. On jej na to, że jak na nią patrzy, to przychodzi mu to dość łatwo. Zaczęło się od żartu, skończyło na chamstwie.

Coś się przylepi
Popularnym elementem walki słownej są w latach 90. w parlamencie etykietki. Używają ich wszystkie strony sceny politycznej, by ustawić przeciwnika. "Komuch" brudzi w oczach części elektoratu równie skutecznie, jak w mniemaniu innej jego części "solidaruch".
- Etykietkami słownymi dyskredytuje się konkurencję - mówi Tadeusz Jarmuziewicz. - Skoro ktoś o ludziach SLD mówi: złodzieje, łapówkarze, aferzyści, to jest to nie tylko próba opisania rzeczywistości, ale też wyraz nadziei, że ten szyld skutecznie się przyklei do adresata.
Szczególnie niepokojące w opinii profesora Niciei jest, że przyzwyczailiśmy się wszyscy do bylejakości parlamentarnego języka.
- To jest jak z mieszkaniem w spelunce. Kto tam przebywa latami, ten przywyka. Dziś poziom spelunki tworzy estetykę publicznej dyskusji.

Pożegnanie nowomowy
Różnorodność języka polityki, w tym obecność agresji i wulgarności jest ceną, jaką przychodzi płacić za pozbycie się z języka politycznej dyskusji nowomowy, czyli nijakiego bełkotu, który służył ukrywaniu, a nie odsłanianiu myśli.
- W minionym dziesięcioleciu nowomowy już nie ma, ponieważ każdy mówi inaczej. Sądzę, że warto było zapłacić cenę agresywności i wulgarności, by nie być w niewoli jednego wzorca językowego - ocenia profesor Bralczyk.
Zdaniem profesora Bralczyka mamy obecnie w Polsce nie jeden, ale wiele polskich języków polityki. Każdy z nich jest specyficzny i względnie stabilny, a politycy sposobem mówienia deklarują własną wyrazistość. W sposób nieskrępowany korzystają w sporach politycznych z niemal wszystkich rejestrów polszczyzny: od najbardziej podniosłego patosu do wulgarnej nawet potoczności, od wyrafinowanej terminologii do populistycznego pustosłowia.
- Odbiorca jest tym, kto w ostateczności decyduje o wyborze przez nadawcę kształtu językowego tekstów. W języku propagandy odbiorca był podporządkowanym słuchaczem, w języku polityki staje się świadomym adresatem, od którego zależy powodzenie publicznej wypowiedzi - mówi profesor Bralczyk.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska