Joanna Szczepkowska: 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm

Redakcja
W teatrze próby, jak co dzień. - Telefon do ciebie! - Kolega podaje mi słuchawkę teatralnego telefonu. - Dzień dobry pani, jestem z Dziennika Telewizyjnego. Chcielibyśmy przeprowadzić z panią mały wywiad.

W każdą sobotę zapraszamy różnych ciekawych ludzi i rozmawiamy na temat ich życia i kariery. Ostatnio rozmawialiśmy z Małgorzatą Braunek o Dalajlamie.
Widziałam. Cudowna Małgosia Braunek, zawsze poszukująca, zawsze dbająca o swój rozwój, pojawiła się w Dzienniku Telewizyjnym na tle znanych nam dekoracji i pasowała tam jak kwiatek do kożucha.

Co ona tam robi? - myślałam, chociaż to, co mówiła, było bardzo interesujące i takie nowe. Dalajlama, inna religia, inna przestrzeń? Ale czy powinno się mówić o tym w Dzienniku? Czy należy dokładać się do umocnienia tej jedynej jeszcze broni komuny? Przecież to wszystko, co powstało, chodzi jeszcze na bardzo glinianych nogach. Już same twarze przechodniów świadczą o tym, że nie przyjęliśmy do świadomości wygranej, że pewnie można z tego naszego uśpienia zrobić niejeden użytek. Prezesem telewizji jest już Andrzej Drawicz, nasz człowiek, ale... telewizja to duży gmach z podziemiami jak bunkry. Czy on panuje nad komunistycznymi wygami, które pracują tu od lat?

Nie dam tam żadnego wywiadu. Jak oni w ogóle mogli się do mnie z tym zwrócić?!
- Nie, proszę pani, nie mogę w sobotę.
- Przepraszam, do widzenia.
- Do widzenia.

Wychodzę z teatru. Obok przechodzą ludzie z chronicznym smutkiem i zmęczeniem na twarzach. Tylko wtedy, kiedy pierwszy raz przyjechał Papież, byli inni. Na jaki cud czekaliśmy? Świeczki, modły, zaciągnięte kotary, łzy, pieśni - czemu służyły?
Myślę o murze berlińskim. Mur berliński ma dwie strony - ta enerdowska, komunistyczna, jest szara, odgrodzona pasem granicznym i naszpikowana czujnikami. Druga to kolorowy obraz graffiti malowany przez młodzież każdego dnia. Mam ochotę podejść do tych ludzi i zawołać: Jesteśmy po drugiej stronie muru! Możemy rysować graffiti! Ucieszcie się, chociaż przez chwilę! Niech będzie w naszej pamięci, w naszej historii jakiś dzień, dzień uwolnienia dobrej, radosnej energii! To takie potrzebne i zdrowe! Po co urządzamy sylwestra? Po co żegnamy stary rok, a szampanem witamy nowy? Jak dzieci, naiwnie ciesząc się z tego, że minęła kolejna, zwyczajna północ? Bo zakończenia i początki są nam potrzebne. Oczyszczenie, podsumowanie, rachunek, postanowienia - to wszystko wymaga szczególnej chwili. Szczególne chwile wyzwalają życiodajną energię.

Nijakość
Zresztą nie chodzi nawet o radość. Chodzi o nijakość. O świadomą i nieświadomą autocenzurę, z jaką ciągle żyjemy, mówimy i myślimy. Chodzi o wszczepioną podwójność myślenia, o maski oficjalne i nieoficjalne, o to, że każdy z nas ma dwie twarze i mówi dwoma językami. Że każdy, kto w tym kraju ma świadectwo szkolne, zgodził się przyjąć i mówić nieprawdę. A zatem chodzi o nas wszystkich.
A może trzeba było zgodzić się na ten wywiad? Może trzeba było tam pójść, wstać nagle i krzyknąć: Ludzie! Jesteśmy wolnym krajem!
Za późno. Im dalej od tamtej telefonicznej propozycji, tym bardziej żałuję, że odmówiłam. Chodzę po ulicach i wyobrażam sobie taką rozmowę i to, co należałoby powiedzieć. Coś prostego. Na przykład, że po prostu skończył się komunizm.

Niespodzianka
Do dziś nie wiem, czy anioł, czy diabeł podszepnął tej kobiecie, żeby zadzwoniła jeszcze raz.
- Przepraszam, że tak panią męczę, ale może jednak zgodziłaby się pani na wywiad dla Dziennika Telewizyjnego? To tylko dwie minuty. Porozmawiamy o pani życiu, o planach...
Nie mogę uwierzyć. Od pierwszego telefonu minęło kilka dni. Mogli przecież umówić niejedną osobę. Czy mogę teraz odmówić? Czy mogłabym spojrzeć w lustro, gdybym teraz nie zmierzyła się z tym marzeniem?
- Dobrze. Przyjdę.

Osoba po drugiej stronie chyba nie zdziwiła się bardzo, z zadowoleniem tylko powiedziała, że wywiad jest w sobotę, za trzy dni, i przypomniała mi, że Dziennik nagrywa się na placu Powstańców. Powinnam przyjść dużo wcześniej. Charakteryzacja, skupienie...

Rady
Mam więc trzy dni. Nie ukrywam, że najdłuższe w moim życiu. To, co chcę zrobić, podpowiada mi intuicja. Co będzie, jeśli zaczną mnie nachodzić wątpliwości? Może powinnam się poradzić. W czasie spotkań wyborczych i wcześniej, u Haliny Mikołajskiej, poznałam właściwie wszystkich, których mogę nazwać autorytetami. Czy nie powinnam iść do Tadeusza Mazowieckiego, do Bronisława Geremka? Zapytać, czy słusznie myślę, słusznie czuję? Próbuję wyobrazić sobie taką rozmowę i tych mądrych, poważnych, doświadczonych ludzi, którym przedstawię swój szalony plan.
Przez całe trzy dni chodzę po ulicach i próbuję wyobrazić sobie ich odpowiedź. Będzie wynikała z głębokiej wiedzy. A więc, po pierwsze:
- Jaki komunizm! Czy w Polsce był komunizm? Oczywiście że nigdy nie było. Polska Rzeczpospolita Ludowa była na wiecznej, nieskończonej "drodze do komunizmu". Ustrój, który u nas panował, nazywano socjalizmem. Słowo "komunizm" w ogóle nie padało - miało posmak stalinizmu, który dawno odrzuciliśmy, miało posmak szyderczy, używany głównie przez "wrogie siły", które skróciły je do słowa "komuna" i posługiwały się nim jak przekleństwem. Tak więc, po pierwsze, socjalizm, a nie komunizm...
- Mam powiedzieć: Proszę państwa, skończył się w Polsce socjalizm? To właśnie socjalizmu nigdy tutaj nie było. Lewicowe czy socjalistyczne spojrzenie jest jedną z opcji modelu państwa. Ma sens jednak tylko wtedy, kiedy w państwie istnieje równoważna, przeciwna opcja. Socjalizm to opieka państwa nad obywatelem. Socjalizm jako przymus jest zaprzeczeniem socjalizmu.
- 4 czerwca? A dlaczego nie 18? Nie po drugiej turze wyborów? Dlaczego nie w dniu zaprzysiężenia rządu Mazowieckiego?
- Bo dzień zaprzysiężenia rządu był konsekwencją naszej rewolucji. A dokonaliśmy jej, wykreślając z list wyborczych ludzi komuny. Druga tura była tylko dogrywką.
- No i... czy w ogóle się skończył?

- Jeśli sobie tego nie powiemy, to się nie skończy. Nie skończy się w nas.
Takie rozmowy prowadziłam sama z sobą, chodząc po ulicach. Może jednak pójść do nich? A co, jeśli zaczną - a pewnie zaczną - wypisywać długie przemówienia? I zastanawiać się, kto powinien je wygłosić? Za późno. Teraz już nikt nie poderwie ludzi do spontanicznej radości z trybun sejmowych. Tu potrzeba hasła. Jednego, prostego zdania. Zaskoczenia.
Postanowiłam nic nie powiedzieć, nawet najbliższym. Wszystko, co zrobię i powiem przedtem, osłabi moją energię. Wszelkie komentarze zatrą to, co mówi intuicja.

Strach
Jest sobota 28 października. Wieczorem jestem zaproszona na wernisaż rzeźb Adama Myjaka. Czy pójdę tam, kiedy skończy się Dziennik? Czy będę miała siły? Jaka będę, kiedy to się skończy?
Wchodzę do gmachu telewizji na placu Powstańców. Dopiero teraz zauważam, że jest tutaj zimno i nieprzyjemnie, jak w bunkrze. Klimat urzędniczo-wojskowy udzielił się tym murom i właściwie już przed "bramką", gdzie czeka na mnie jakaś kobieta, zaczynam odczuwać lęk. Jeszcze mogę uciec. Mogę na przykład udać nagły atak woreczka, mogę zemdleć, zwariować...

- Bardzo dobrze, że przyszła pani tak wcześnie. Dyrektor zaprasza panią na kawę.
Dyrektor siedział przy biurku. Miły człowiek. Kawę podano od razu, a ja skupiłam się na udawaniu osoby w dobrym nastroju. Nie mam pojęcia, co mówił do mnie ten mężczyzna. Właściwie dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że to, z czym przyszłam, jest rodzajem niewidzialnej bomby, przewrotu i że chyba nie będę w stanie tego zrobić. Ale jeśli tego nie zrobię, to moja obecność w Dzienniku jest ostatnią rzeczą, na jaką mogę sobie pozwolić.

Z minuty na minutę coraz bardziej czułam, jak opuszcza mnie odwaga.
- Cały wywiad będzie trwał dwie minuty, wie pani?
- Wiem. To bardzo mało.
- Och, nie! To bardzo, bardzo dużo.
Już niedługo miałam się przekonać, że dwie minuty to jest bardzo, bardzo niewiele.
- Zresztą w czasie nagrania będzie pani widziała zegar.
- To dobrze. - Rzeczywiście poczułam ulgę. Jeśli zegar będzie widoczny, mogę rozłożyć czas tak, żeby... - Ale... jakie nagranie? Jak rozumiem, to jest na żywo?
- Ale skąd?! Chyba lepiej dla pani, że nagrywamy przed Dziennikiem. Zawsze można powtórzyć w razie pomyłki.
Nie sądzę, żeby zobaczył, co się ze mną wtedy stało. Musiał wziąć to za zwykłe zdenerwowanie, normalne przed wywiadem.
- A na koniec... - powiedział, wstając zza biurka - chciałem pani podziękować. Tacy ludzie jak pani są nam teraz bardzo potrzebni.
I to było coś, czego mi brakowało.

Strażnik
Potrzebni? Ja im? No oczywiście! Ktoś z tamtej strony, ze strony Solidarności, osoba, która prowadziła spotkania wyborcze Kuronia, Michnika, Geremka... Czy może być lepszy kąsek dla ludzi komuny, którzy w panice szukają teraz swojego miejsca? Ja im potrzebna? Więc jednak muszę tutaj zostać i to tylko po to, żeby wyciąć ten numer. Nawet jeśli to tylko nagranie, z którym będą mogli zrobić, co zechcą. Jeśli to zetrą, zostanie w anegdocie. Czy zetrą? Czy oni w ogóle wiedzą teraz, kim są i w jakim punkcie historii?
Rozmowę przeprowadzała pani Jagielska. Tak prawdę mówiąc, było mi to zupełnie obojętne i dzisiaj odczuwam niesmak, kiedy ktoś wypytuje mnie o nią. Przecież nie robiłam tego przeciwko tej kobiecie! Pamiętam tylko, że kiedy siedziałyśmy w charakteryzatorni, poczułam znowu ten strach i pomyślałam, że muszę pobyć sama.
- Przepraszam panią, gdzie tu jest...
- Zaraz wezwę strażnika i zaprowadzi panią do toalety.
- Strażnika?

Ten obraz zostanie mi na zawsze w pamięci. Strażnik pojawił się z wielkim pękiem kluczy. Kiedy szliśmy korytarzem długim jak w kazamatach, te klucze teatralnie pobrzękiwały. Ciągle nie wierzyłam, że ten człowiek w mundurze prowadzi mnie do toalety. Takiej kwintesencji komuny nie było nawet w filmach Barei. Przecież żeby się dostać do tego gmachu, trzeba specjalnych przepustek, sami swoi tutaj, przed kim i przed czym trzeba więc zamykać tak uczęszczane pomieszczenie?!
- Poczekam tu na panią - powiedział, przekręcając klucz.
- Trafię, może pan iść.
- Nie mogę. Poczekam.

Już nie miałam wątpliwości. To się musi skończyć. Musimy wreszcie przestać pilnować wszystkich drzwi. Nie jesteśmy wariatami, a trzymają nas w domu dla obłąkanych. Wracając w asyście strażnika, byłam już pewna, że w tym moim intuicyjnym odruchu jest dużo zdrowego rozsądku.

Teraz
W studiu zaproszono mnie na miejsce obok dziennikarki przy nowoczesnym jak na te czasy pulpicie. Naprzeciw był podłużny zegar w czarnej oprawie. Dwie minuty.
- Witam państwa... zapraszam... aktorka... jej debiut filmowy to "Con amore"...
Pada jakieś pytanie związane z filmem. Odpowiadam. Pada drugie, trzecie... minęło półtorej minuty... Zupełnie nie wiem, jak zacząć, jak nawiązać do tego, po co tu przyszłam... Czuję tylko, że coś musi mi przyjść do głowy.
- A jakie ma pani teraz plany?
- Teraz? Teraz wolałabym być na pani miejscu.
- Tak? A co by pani zrobiła? Może chce pani się przesiąść?
- Bardzo chętnie.
Przesiadamy się. Jeszcze kilka sekund nagrania.
- Gdybym była na pani miejscu, powiedziałabym... - Zwracam się do kamery. Mówię wolno, wiedząc, że operator odruchowo zrobi mi zbliżenie. - Powiedziałabym: Proszę państwa, 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm.
Cisza. Opuszczam oczy. Nie chcę teraz widzieć miny dziennikarki. Po chwili podnoszę oczy i widzę, jak operator powoli zdejmuje słuchawki i odpada od kamery. Nie może powstrzymać śmiechu. Nie wiem, ile czasu minęło - pół minuty, kwadrans? Z góry, z reżyserki ktoś schodzi po schodach.

Idą po mnie, myślę sobie niby żartem, ale... Nie patrzę w tamtą stronę. To są kroki mężczyzny.

Powtórka
- Bardzo ładnie - słyszę nad sobą. - Tylko musimy powtórzyć nagranie. Nie zmieściłyście się panie w czasie.
Mężczyzna wraca na górę. Teraz myślę, że powinnam wstać i wyjść ze studia. Jest przecież oczywiste, że dziennikarka zmieni pytania. Że poprowadzi rozmowę tak, żebym nie mogła tego powiedzieć. Ona jednak jest wyraźnie zdenerwowana. Kiedy w kamerze zapala się czerwone światełko, zaczyna od pierwszego pytania i zadaje kolejne, identyczne jak poprzednio. Nie chce mi się wierzyć, że jednak pada pytanie:
- A jakie ma pani teraz plany?
- Teraz? Teraz wolałabym być na pani miejscu.
- Tak? A co by pani zrobiła? Może chce pani się przesiąść?
- Bardzo chętnie. - Znowu się przesiadamy. - Gdybym była na pani miejscu, powiedziałabym... - Zwracam się do kamery. - Proszę państwa, 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm.

Cisza. Opuszczam oczy. Tym razem ja jestem zaskoczona.
- Odprowadzę panią - mówi dziennikarka i wsiada ze mną do windy. Dopiero tam...
- Pani nie ma pojęcia, co to jest komunizm! Pani... - Nie pamiętam dokładnie, co mówiła. Pamiętam tylko strach tej kobiety. Przecież nie mogłam jej przeprosić. Mimo wszystko naprawdę było mi jej żal - jej życie z pewnością zmieni się po tym nagraniu.

Ulica
Kiedy wyszłam na ulicę, było już dość ciemno. Tak naprawdę nie miałam pojęcia, dokąd iść - wiedziałam tylko, że nie wsiądę ani do taksówki, ani do tramwaju. Nigdy nie miałam samochodu i dużą część życia przeszłam na piechotę. Idę w kierunku domu, bardzo daleko, przez pół miasta. Już dawno po Dzienniku. Pewnie wywiad poszedł bez ostatniego pytania. Po co ja to zrobiłam?... Czy ktoś mi uwierzy?
Dochodzę do swojego osiedla. We wszystkich prawie oknach pali się światło. Wchodzę do mieszkania.
Cała podłoga w kwiatach.

Szepty
Od rana telefony. Przychodzą sąsiedzi z całego osiedla, szczególnie ludzie starzy. Przynoszą swoje doniczkowe kwiaty. Dziękują. Płaczą. Wychodzę do miasta - muszę pobyć sama, przejść się, tylko tak odpoczywam. Idę Krakowskim Przedmieściem, przypominam sobie wszystko, co się tu działo w Marcu '68, przechodzę koło kościoła Świętego Krzyża, gdzie tłum uciekał przed szeregiem ormowców, idę pod bramę uniwersytetu. Wisi tu wielki transparent. Jak wtedy. Jakieś jedno zdanie - widać je z daleka: "Joanna Szczepkowska niech żyje".
Stoję przed tym kompletnie ogłupiała. Przeszkadzam ludziom, którzy spieszą się i potrącają mnie co chwila. Staje mi w oczach to wszystko, co teraz starałam się opisać - mama prowadzi mnie na tajną religię, Hania jest oskarżona o kolorowe rajstopy, Milena z Francji z tabliczką czekolady, malowane trawniki...
Trzeba wrócić do życia. Idę do warzywniaka kupić włoszczyznę.

- Ale numer! Ale numer im pani wycięła! - Sprzedawca jest cały czerwony z radości.
- Swoją drogą, że to puścili... - Mężczyzna, który stoi za mną, ma zupełnie inną minę. - Musiała się pani z nimi dogadać.
- Co pan?!... Ta pani?
Nic nie mówię, kupuję włoszczyznę, chociaż pytanie pozostaje. Właściwie dlaczego oni to puścili? To chyba prostsze, niż się wydaje. Bo im też było to potrzebne. Bo 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm. I oni to wiedzieli tak samo dobrze jak my (…)

Dziękujemy Wydawnictwu ZNAK za udostępnienie fragmentów książki Joanny Szczepkowskiej "4 czerwca".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska