Johan Kroll - miał odwagę byc Niemcem

fot. Krzysztof Świderski
Krzyża Zasługi ze Wstęgą gratulowali Johannowi Krollowi przyjaciele, nieżyjący już Erich Schmidt (z lewej) oraz Herbert Stannek.
Krzyża Zasługi ze Wstęgą gratulowali Johannowi Krollowi przyjaciele, nieżyjący już Erich Schmidt (z lewej) oraz Herbert Stannek. fot. Krzysztof Świderski
Johann Kroll nie założył TSKN-u sam. Ale to on miał dar zjednywania ludzi. Był jak zaczątek śniegowej kuli. “Kleili się" do niego i z dnia na dzień organizacja mniejszości rosła.

Dwadzieścia lat od sądowej rejestracji Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Mniejszości Niemieckiej właśnie on funkcjonuje w powszechnej świadomości jako założyciel mniejszości niemieckiej na Śląsku i jako jej symbol.

- Zaakceptowaliśmy go wszyscy - wspomina po latach Richard Urban, inny “rycerz pierwszej godziny" - bo miał w sobie to coś. Dar, dzięki któremu oficer może być oficerem, a majster majstrem.

Do niego przyjeżdżali ci, którzy zaczynali tworzyć koła mniejszości. Dla każdego miał czas i miejsce w domu na rozmowę. Ale nawet my, jego bliscy współpracownicy Erich Schmidt, Herbert Stannek i ja, zawsze mówiliśmy o nim Herr Kroll. Nigdy po imieniu. Bo miał autorytet.

Nie tylko z powodu świetnych pomysłów, np. zbierania i liczenia podpisów ludzi deklarujących poparcie mniejszości. Także dlatego, że był porządnym człowiekiem. Wypominano mu czasem, że był w partii. Nie miałem mu tego za złe. Takie były czasy. A komunistą z przekonania nie był nigdy.

Syn Johanna Krolla, Henryk, pamięta, że w domu niemiecki był używany na równi z gwarą śląską. Na imprezie, czasem rozmowy zaczynały się po śląsku, ale kończyły po niemiecku.

- Ojciec zaangażował się w sprawę mniejszości, bo odkąd przeszedł na emeryturę na początku lat 80., jeździł po regionie, interesował się jego historią, poznawał ludzi - mówi Henryk Kroll. - Kiedy około 1986-87 roku zaczęło się tworzyć środowisko Niemców w województwie śląskim, tamci ludzie myśleli raczej o wyjeździe do Niemiec.

A ojciec stworzył swój autorski program - zrobić coś dla ludzi, którzy czują się Niemcami, ale chcą zostać tutaj. To było jego dzieło. Przed domem rodziców w Gogolinie stały kolejki chętnych na spotkanie. Dzięki akcji zbierania podpisów mniejszość rosła spontanicznie, jak wielka kula śniegu. Ona się zaczęła od Johanna Krolla.

Był prostym człowiekiem, ale umiał mówić do ludzi tak, by ich pozyskać. Zwłaszcza po niemiecku. Ale trzeba sobie było radzić także po polsku - w Sądzie Najwyższym i w Sejmie na pierwszym spotkaniu jeszcze nieformalnej mniejszości z posłami. I radził sobie. Może i dlatego, że miał dar pozyskiwania współpracowników, także wśród prawników i profesorów.

- Porywał ludzi, bo był szczery, spontaniczny, jak wtedy, gdy pożyczał nam busa, byśmy pojechali zawrzeć pierwsze partnerstwo gminy Bierawa z Ostfilden koło Stuttgartu - wspomina Joachim Niemann. - Wszelkie knucie było mu obce i ludzie to czuli. Także to, że był Niemcem naprawdę. Pamętam, jak mnie przekonywał, że jestem mu potrzebny w biurze VdG . Oceniałem go zawsze i oceniam dziś, 10 lat po jego śmierci, tylko pozytywnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska