- Dawno minęły czasy, kiedy wystarczyło wyjechać na Zachód na 3 miesiące, by kupić samochód, a po roku pracy kupowało się dom. Mimo to emigracja z naszego regionu za pracą nie ustaje...
- Emigracja trwa, ale po wejściu do Unii sytuacja w regionie bardzo się zmieniła. Rynek pracy za granicą dotychczas dostępny przede wszystkim dla mniejszości niemieckiej, czyli osób z dwoma paszportami, otworzył się dla wszystkich. Wielu mieszkańców regionu należących do polskiej większości z tego skorzystało, tym chętniej, że pracy w regionie było o wiele za mało. Zasadnicza zmiana między migracją sprzed dekady czy dwóch a obecną polega na tym, że kiedyś jeżdżono na Zachód, by się dorobić, mieć więcej, ustawić się. Teraz częściej migruje się dlatego, że nie ma pracy u nas, zwłaszcza satysfakcjonującej. Fala wyjeżdżających jest coraz bardziej wypychana stąd niż przyciągana stamtąd. Dotyczy to zwłaszcza zachodniej części regionu, gdzie bezrobocie jest największe.
- Najchętniej wyjeżdżamy teraz z tzw. półksiężyca biedy?
- Z tą biedą nie przesadzajmy. Pamiętajmy, że żyjemy w regionie, który ma najwyższy w kraju poziom życia, najwyższe dochody rozporządzalne na mieszkańca. Jak na warunki polskie jest u nas bardzo dobrze, ale my porównujemy się chętniej do Zachodu, a z tej perspektywy już tak świetnie nie jest.
- Czy to nie paradoks? Poziom życia mamy wysoki, ale ciągle opłaca się stąd wyjeżdżać.
- Tylko że zmieniło się znaczenie słowa opłaca. Emigranci zarabiają obecnie "ledwie" 2-4 razy tyle, ile mogliby zarobić w Polsce. W momencie wejścia do Unii było to 6-10 razy tyle, a pod koniec lat 80. nawet 70 razy więcej.
- Suma, którą pan przytacza w swojej nowej książce o migracjach - blisko 4700 zł netto - jako średnią płacę emigranta, wciąż robi wrażenie na wielu zarabiających w regionie.
- Ta suma dzisiaj jest nieco wyższa, choć zróżnicowana w zależności od kraju i wykonywanej pracy. Nieco więcej zarabia się w Wielkiej Brytanii niż w Niemczech czy w Holandii. Jest to na tyle opłacalne, by wyjechać, ale nie na tyle, żeby się dzięki temu w krótkim czasie ustawić na całe życie, odkładając na mieszkanie czy dom. Kiedyś mówiło się "ja za granicą nie jestem, ja tam tylko zarabiam". Teraz jest inaczej - często za granicą się "jest", i w tym sensie obecna migracja jest gorsza od dawnej. Kiedyś jechało się na Zachód, żeby tutaj wydać przywiezione pieniądze i to stosunkowo duże. A docelowo wrócić. Migracja miała charakter wahadłowy. Teraz to wahadło często nie wraca do regionu, bo zagranicznymi zarobkami niewiele się u nas "zwojuje".
- Częściej niż kiedyś wyjeżdżają osoby bez dwóch paszportów, a co się dzieje z autochtonami?
- Wyjeżdża ich dużo mniej niż dawniej. Jeszcze niedawno, 6-8 lat temu, autochtoni stanowili większość wyjeżdżających za pracą. Obecnie stanowią oni tylko jedną trzecią tej grupy. Zmieniły się też kierunki wyjazdów. Dwupaszportowcy jeździli i nadal wyjeżdżają praktycznie wyłącznie do Niemiec i Holandii. Polacy dodają do tego Wielką Brytanię i Irlandię, ale także kraje z południa kontynentu - Włochy i Hiszpanię, popularne szczególnie wśród wyjeżdżających kobiet, no i państwa skandynawskie.
- Jak dzisiaj wygląda w liczbach zjawisko wyjazdów z regionu za pracą?
- Z liczbami dotyczącymi migracji trzeba postępować ostrożnie, bo łatwo zamącić rzeczywisty obraz. Wg badań, jakie robiłem na zlecenie Departamentu Polityki Regionalnej i Przestrzennej UMWO, oficjalna liczba mieszkańców regionu to około 1 mln 30 tys. osób. Z tego jakieś 80-110 tys. to są ludzie u nas tylko zameldowani. Wyjechali 20-30 lat temu na stałe i ich tutaj nie ma, czasem przyjeżdżają na święta. Osoby te nie mają nic wspólnego z migracją zarobkową. W praktyce więc w regionie mieszka maksymalnie 940 tys. osób, spośród których około 115 tys. pracuje za granicą, z czego dwie trzecie stale, a jedna trzecia jeździ sporadycznie, sezonowo - np. dorobić do studenckiego stypendium albo do emerytury.
- Przez lata przywykliśmy patrzeć na emigrację za pracą przez pryzmat jej negatywnych następstw: rozbitych rodzin, eurosierot wychowywanych bez ojców, a bywa, że i bez matek itd. Ale trzeba też pamiętać o pozytywnym wpływie migracji na rozwój regionu, skoro dwie trzecie zarobionych za granicą pieniędzy wydaje się tutaj.
- Z tej perspektywy wręcz nie wolno ględzić i narzekać na zjawisko wyjazdów za pracą. Emigracja zarobkowa, szczególnie ta starsza, przeakcesyjna, miała ogromny pozytywny wpływ na podniesienie poziomu życia, napędzenie koniunktury itd. Można szacować, że Opolanie zarabiają za granicą około 6 mld zł, z czego około 4 mld wydają w małej ojczyźnie (Ślązacy więcej niż 2/3, emigranci z Wysp trochę mniej niż połowę), to są ogromne pieniądze. Nie ma wątpliwości, że migracje przyczyniły się ogromnie do rozwoju, także Opola, które ma się dużo lepiej niż inne miasta tej wielkości.
Blisko 4700 zł netto średniej płacy emigranta wciąż robi wrażenie
- Mieszkańcy Opola panu profesorowi nie uwierzą.
- Bo porównują swoje miasto z metropoliami - Wrocławiem, Poznaniem, Katowicami. A Opole jest miastem na inną miarę, stolicą małego regionu i naprawdę rozwija się dobrze. Między innymi dlatego, że jest otoczone przez migrujące wioski, których mieszkańcy właśnie w Opolu wydają sporo pieniędzy. Problemem jest, że temu wysokiemu popytowi regionalnemu nie towarzyszy adekwatny wzrost działalności gospodarczej. Aktywność gospodarcza w regionie rosła wolniej niż dochody Opolan. Toteż pieniądze były odsysane do Wrocławia i miast województwa śląskiego, bo nie byliśmy w stanie zaoferować wszystkiego, co migranci chcieli kupić. Byłoby idealnie, gdyby te pieniądze zostawały w regionie i u nas krążyły.
- Skoro w kieszeniach mieszkańców województwa jest dużo pieniędzy, to powinny kwitnąć usługi.
- To prawda. Skoro jesteśmy - w przeliczeniu na mieszkańca - najbogatsi w Polsce, to i usług powinniśmy wytwarzać najwięcej. Natomiast do niedawna byliśmy pod tym względem na przedostatnim, a w pewnym momencie nawet na ostatnim miejscu w kraju.
- Bo mamy tu trochę błędne koło. W sferze usług powinni pracować przywiązani do swego Heimatu Opolanie, tylko że oni właśnie z tego Heimatu wyjechali szukać roboty.
- To się w czasie ostatnich 3-4 lat na szczęście bardzo zmieniło. Ogólna liczba migrujących za pracą pozostaje zbliżona, ale w grupie Ślązaków z podwójnym obywatelstwem, których jeszcze w 2004 roku pracowało za granicą prawie 60 tysięcy, już prawie połowa wróciła i podjęła pracę albo działalność gospodarczą. Wpłynęły na to spadek opłacalności pracy w Niemczech (niski kurs złotówki) i kłopoty z pracą na tamtym rynku mające związek z kryzysem.
- Co władze regionu i kraju powinny zrobić, by zwiększyć falę powrotów?
- Na pewno nie byłoby dobrze, gdyby wszyscy naraz wrócili. To musi być proces rozłożony w czasie, w sposób zrównoważony z rozwojem gospodarczym, nowymi miejscami pracy. Trzeba wesprzeć wracających i zakładających firmy, ale raz jeszcze podkreślam, gdyby z dnia na dzień wszyscy wrócili, byłby dramat. Brakowałoby nam tych miliardów, które przywożą, brakowałoby pracy.
- A teraz ci wracający na opolskie wioski, czym się zajmują?
- Robią bardzo wiele, bo większość wraca nie tylko z jakimiś oszczędnościami, ale też z umiejętnościami i receptą na życie. Wchodzą w te nisze, w których braki były największe, przede wszystkim w branży budowlanej. Kiedyś ta luka była najbardziej dokuczliwa. Mieszkańcy, także sami migranci, chcieli budować, remontować i ocieplać, a w regionie nie miał kto tego robić. Ceny rosły, a rzetelność tych usług była niska. Teraz firm dekarskich, remontowych, wykończeniowych czy ociepleniowych jest znacznie więcej. Popyt zostaje zaspokojony coraz lepiej, choć wiele firm jeszcze by się na tym rynku zmieściło. Zresztą trudniej niż wracającym emigrantom znaleźć zajęcie coraz liczniejszej grupie Opolan dobrze wykształconych.
- Przecież przez lata narzekaliśmy, że młodzi Opolanie, ledwo od ziemi odrosną, wyjeżdżają do roboty, a poziom scholaryzacji mamy najniższy w Polsce. Nagle w regionie jest tylu absolwentów, że nie potrafimy ich zagospodarować?
- Bardzo wiele osób u nas studiuje i to oczywiście cieszy. W ostatnich latach w naszym województwie tyle osób kończyło studia, co się rodziło, czyli około 8 tys. osób. Ale taka liczba absolwentów, szczególnie po studiach humanistycznych, zajęcia u nas nie znajdzie.
- Pojadą na Zachód, choćby i na zmywak, bo za granicą nie wstyd pracować poniżej możliwości?
- Albo wyjadą, i to niekoniecznie za granicę, także do dużych miast w Polsce, albo zaczną prowadzić działalność gospodarczą u nas. A mogliby to robić właśnie dlatego, że u nas jest popyt i to większy niż w innych regionach w Polsce. Trzeba tylko mieć pomysł i umiejętności. Bo - powtarzam - zapotrzebowanie na działalność różnych firm usługowych u nas jest. Chcemy żyć wygodniej i wielu z nas na to stać. Nie chcemy sami remontować, piec, sprzątać, pilnować. Jeśliby więc dobrze się rozejrzeć, to każdy może znaleźć tutaj swoje miejsce.