Józef Sebesta: Musimy ściągnąć duże firmy

Redakcja
Marszałek województwa opolskiego.
Marszałek województwa opolskiego. Sławomir Mielnik
Nie udało nam się przyciągnąć do regionu poważnych inwestycji, które byłyby hitem zauważalnym daleko poza regionem - mówi Józef Sebesta, marszałek województwa opolskiego.

- Jako marszałek nadzoruje pan wydawanie pieniędzy unijnych, przyznanych Opolszczyźnie na lata 2007-2013. Co udało się zrobić dzięki tej potężnej kasie?
- Od początku urzędowania, czyli od grudnia roku 2006, uznałem dobre wykorzystanie tych pieniędzy za priorytet. Zrobiłem co najmniej dwa objazdy po wszystkich powiatach, spotykając się z samorządowcami, przedsiębiorcami, działaczami społecznymi itd. Zajęcie pierwszego miejsca w Polsce w wyścigu po tzw. Krajową Rezerwę Wykonania dowodzi, że zamierzony cel został osiągnięty.

- Kiedy objął pan rządy, program regionalny był już przygotowany przez poprzednią ekipę rządzącą. Coś w nim zmieniliście?
- Walczyliśmy jeszcze o pieniądze na wały w gminach Cisek i Bierawa, ale głównie realizowaliśmy wypracowane wcześniej wytyczne. Główne akcenty położyliśmy na rozwój przedsiębiorczości, a tym samym podniesienie konkurencyjności gospodarczej regionu. Na te cele poszło aż 37 procent z 427 mln euro, jakie otrzymaliśmy. Ustanowienie tego pułapu na tak wysokim poziomie wiązało się z faktem, że podkreślaną powszechnie cechą Opolszczyzny jest gospodarność, umiejętność zarządzania naszymi własnymi sprawami, ale brakuje nam przedsiębiorczości połączonej z innowacyjnością, myśleniem do przodu i wdrażającym nowe technologie. Drugi obszar, który chcieliśmy wzmocnić, to szeroko rozumiana sfera usług, w tym w zakresie turystyki i rekreacji. A to dlatego, że dostępność do hoteli, obiektów gastronomicznych i miejsc wypoczynku w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców była u nas najniższa w kraju.

- Ostatnio wielu mieszkańców Opolszczyzny wraca z zagranicy i przywozi tu zarobione pieniądze. Tak komfortowej sytuacji nie ma żaden inny region w Polsce, ale nie przekłada się to na wysyp małych firm, wzrost konkurencyjności i rozwój gospodarczy całego regionu. Dlaczego tak jest?
- Proszę zwrócić uwagę, że przez wiele lat znacznie więcej osób wyjeżdżało, niż wracało. Przywożony tu kapitał był więc wydawany na konsumpcję, ale nie na inwestycje w działalność gospodarczą, a co najwyżej w upiększanie swych domów: płoty, dachy, ewentualnie samochody. Nawiasem mówiąc, dzięki temu opolska wieś jest taka ładna i wyróżniająca się w skali kraju. Dopiero w ostatnich latach Opolanie zaczęli tu wracać i stawać przed dylematem: mam odłożone jakieś pieniądze, czegoś na Zachodzie się nauczyłem, czy więc teraz mam szukać pracy u kogoś, czy może korzystając z kapitału i doświadczeń zainwestować we własną firmę? I jeśli chodzi o liczbę rejestrowanych na Opolszczyźnie firm, wcale nie jest źle. Mamy całkiem spory przyrost, a łączna liczba podmiotów gospodarczych w regionie sięga 99 tysięcy. Oczywiście, nie wszystkie są w stu procentach aktywne, ale dynamika jest wyraźna. Jeśli nawet przyjąć, że zdecydowana większość tych firm to przedsiębiorstwa mikro i małe, to przyjmując, że w każdym pracują dwie, trzy osoby, daje to od 200 do 300 tysięcy miejsc pracy.

- To prawda, ale bezrobocie też mamy niemałe...
- Wskaźniki nie są problemem. Często rozmawiam z przedsiębiorcami i wielu z nich narzeka, że wielokrotnie nie udaje im się znaleźć pracowników o odpowiednich kwalifikacjach. Czyli, tak naprawdę, jest problem zbyt małej liczby dobrych fachowców w naszym województwie.

- Z jednej strony w samym Opolu jest kilka uczelni, których absolwenci uciekają z Opolszczyzny, nie znajdując tu zatrudnienia, a z drugiej przedsiębiorcy narzekają na brak dobrze przygotowanych pracowników. Gdzie tu logika?
- Przedsiębiorcy szukają głównie fachowców typu rzemieślniczego, a niekoniecznie ludzi z wyższym wykształceniem. Jeszcze pięć lat temu absolwenci po studiach znajdowali zatrudnienie bez problemu, nie było wśród nich bezrobocia, a teraz - i jest to tendencja ogólnopolska - wśród młodych duże, a kto wie, czy nie największe problemy ze znalezieniem zatrudnienia mają ci z wyższym wykształceniem. W mojej opinii bierze się to z pewnego niedostosowania wykształcenia na uczelniach do potrzeb rynku pracy. Przepraszam, ale jeśli na politechnice kształcimy bardzo wielu ludzi w sferze wychowania fizycznego, to trzeba sobie zdawać sprawę, że pojemność rynku dla nich jest określona. Nie ma mowy, by wchłaniał on co roku kilkuset absolwentów, to po prostu nierealne. Uczelnie muszą zweryfikować swój profil kształcenia, dostosowując go do realnych potrzeb gospodarki. Podam przykład z mojego podwórka, czyli Urzędu Marszałkowskiego. Dziś jawi się on jako instytucja, w której warto pracować, co widzę po kilkudziesięciu zgłoszeniach od świetnie przygotowanych młodych ludzi, zabiegających o każde miejsce pracy. Jeszcze kilka lat temu takich zgłoszeń było zwykle kilka, a bywało, że konkursy trzeba było anulować ze względu na brak kandydatów.

- Liczba urzędników w naszym regionie nie powinna być powodem do dumy. W stosunku do liczby mieszkańców mamy znacznie więcej osób zatrudnionych w administracji niż inne województwa.
- Jesteśmy województwem o najmniejszej liczbie mieszkańców i te wskaźniki zawsze będą dla nas niekorzystne, choć wyglądamy pod tym względem lepiej niż tak samo liczebne lubuskie. To nie jest tak, że mniejsze województwo ma mniej spraw. Te wskaźniki nie mogą być miarą zasadniczą. Poszerzając zatrudnienie do obsługi pieniędzy unijnych, zakładaliśmy, że cześć pracowników jest przyjmowanych na czas określony, kiedy duże pieniądze będą się kończyć. Już w 2012 roku mieliby mniej pracy, ale wygranie dodatkowych pieniędzy z Krajowej Rezerwy Wykonania uratowało te etaty. Teraz robimy wszystko, żeby pieniądze z okresu budżetowego 2014-2020 zacząć wykorzystywać już w pierwszym roku.

- Czy władze regionu zamierzają coś zrobić, żeby zapewnić miejsca pracy dla rzesz absolwentów, którzy opuszczają Opolszczyznę?
- Porażką, co mówię wyraźnie, jest fakt, że nie udało nam się przyciągnąć do regionu poważnych inwestycji, które byłyby hitem zauważalnym daleko poza regionem. Nie mamy takiej ani jednej, a powinniśmy mieć pięć, osiem. One obrastają wianuszkiem małych i średnich firm, pracujących na ich rzecz. Niestety, mamy zjawisko wręcz odwrotne: z województwa "wyciągane" są wielkie zakłady pracy. Weźmy koksownię Zdzieszowice, jeden ze sztandarowych zakładów regionu, gdzie wartość rocznej produkcji wynosi wyraźnie ponad miliard zł. Taki zakład waży na wielkości PKB i strukturze sprzedaży całego województwa. Tymczasem koksownia, podobnie jak należąca do koncernu PGE Elektrownia Opole, w sensie formalnym od pewnego czasu nie są już opolskimi firmami. Na szczęście jest tak, że podatek wypracowany przez spółki córki w ramach koncernu pozostaje na Opolszczyźnie proporcjonalnie do zatrudnienia. Przykładowo, jeśli w naszej elektrowni pracuje 20 procent załogi całego PGE, to ta jedna piąta podatku od grupy wpływa do naszej kasy, ale już przychody rejestrowane są w miejscu głównej siedziby całej grupy.

- Firm zatrudniających ponad tysiąc osób mamy dziś w regionie zaledwie 12. Jeśli nawet przybyłoby, zgodnie z pańskim życzeniem, jeszcze osiem, to i tak zdecydowana większość ludzi pracować będzie w mikro i małych przedsiębiorstwach. Dlaczego więc samorząd regionu, zamiast wspierać je unijnymi dotacjami, umywa ręce - jak mówi wielu przedsiębiorców - i ogranicza się jedynie do poręczania kredytów lub udzielania pożyczek?
- Absolutnie nie zgadzam się z takim zarzutem. Jeśli mówiłem, że w latach 2007-2013 aż 37 procent z dostępnej dla nas puli (a nawet 43 procent, gdyby uwzględnić Strategię Lizbońską, która kładzie nacisk na innowacje i badania) poszło na przedsiębiorczość, to w naszym przypadku mogły one pójść tylko do małych i średnich firm.

- Ale już w Krajowej Rezerwie Wykonania nie ma takich bezpośrednich dotacji, są tylko wspomniane poręczenia, czyli swoisty półśrodek.
- Ale to jest w przypadku Opolszczyzny 58 milionów euro, czyli kwota znacząca niewiele w stosunku do 427 milionów na lata 2007-2013. Z drugiej strony dużo pieniędzy na innowacyjność oraz badania i rozwój musiało się znaleźć w podziale nagrody z KRW, ponieważ na to będzie też kładła nacisk Komisja Europejska w nadchodzącej perspektywie budżetowej. Natomiast środków dotacyjnych jest rzeczywiście mniej. Do tej pory były one podstawowym elementem - bezpośrednie dotacje stanowiły znacznie większy udział w tych 37 procentach niż poręczenia kredytowe i pożyczki. Muszę jednak powiedzieć, że te ostatnie, mimo że są mniej atrakcyjne niż dotacje, funkcjonują dobrze. Wystarczy powiedzieć, że fundusze przeznaczone dotychczas na takie kredytowanie, były wydawane bardzo szybko. W dużej mierze jest to efekt utworzenia regionalnego funduszu pożyczkowo-gwarancyjnego, dzięki któremu pieniądze nie musiały krążyć na linii Bruksela - Warszawa - Opole - przedsiębiorca, ale trafiały do tego ostatniego znacznie szybciej. Teraz Unia kładzie nacisk na realizację Strategii Lizbońskiej, czyli innowacje, badania i musimy to zaakceptować.

- Rodzi się obawa, że z tego powodu nie wykorzystamy tych pieniędzy. Rozdźwięk między oczekiwaniami przedsiębiorców a możliwościami uczelni i instytutów badawczych ciągle jest duży.
- Rzeczywiście, droga od pomysłu do przemysłu w naszym regionie jest ciągle bardzo daleka, ale to się musi zmienić. Za rok zobaczymy, jakie będzie zainteresowanie tą pulą.

- Jak pan ocenia całą sferę doradczą oferowaną firmom?
- Nie ma co ukrywać, że "jedno okienko" ciągle u nas nie funkcjonuje. Prawo w zakresie zakładania firm oczywiście tworzone jest w Warszawie dla całej Polski, ale trzeba się zgodzić, że ciągle to nie wypala. Droga do założenia własnej firmy wciąż jest kręta i wyboista. Także samorządy gospodarcze nie są wystarczająco elastyczne i otwarte, by pomagać potencjalnym członkom. Takie organizacje jak Business Centre Club czy Opolska Izba Gospodarcza raczej koncentrują się na tych członkach, którzy już płacą składki i są dość hermetyczne.

- Pomocą przedsiębiorcom miało służyć Opolskie Centrum Rozwoju Gospodarki, tymczasem zainteresowani nie wystawiali mu wysokich not…
- Nie powiem, że wszystko jest tam dobrze robione, bo nie jest. Ale mamy w tej chwili Centrum Obsługi Inwestora, gdzie można się zgłosić i uzyskać informacje zarówno, jak założyć firmę, jakie są podstawowe uwarunkowania i jakie sektory gospodarki są w naszym regionie szczególnie atrakcyjne. Można tam też otrzymać informacje, na jakie wsparcie, także z pieniędzy unijnych, może liczyć przyszła firma. Powstało też, zasilane częściowo ze środków rządowych, centrum wsparcia eksportu. Chociaż nie wiem, czy to wszystko działa już do końca tak jak powinno.

- Nasz region był też krytykowany, m.in. przez Stowarzyszenie Pracodawców Prywatnych Lewiatan, za zbyt rozbudowane procedury dla przedsiębiorców, którzy chcieli skorzystać z unijnych dotacji. Czy to się zmieni?
- Sklasyfikowano nas tam niekorzystnie, ale zestawienie w "Rzeczpospolitej" z ubiegłego miesiąca pokazało, że już w trakcie trwania programu ograniczyliśmy wymagania o 11 parametrów. Wyciągaliśmy wnioski podczas spotkań z organizacjami gospodarczymi i firmami. To się poprawiło. Z drugiej strony opracowanie wniosków unijnych to są trudne sprawy, szczególnie dla mikrobiznesu. Jeśli szkolenia nie wystarczają, a prowadzimy ich wiele, jeśli konsultacje bezpośrednie też nie wystarczają, to mikrofirmy muszą korzystać z firm konsultingowych.

- Przygotowujemy się do podziału kolejnych pieniędzy unijnych w latach 2014-2020. Na jakie cele chciałby pan je wydać?
- Polska jest teraz rzecznikiem tych krajów, które próbują uświadomić Brukseli, że nadal jest u nas konieczność inwestowania w rozwój infrastruktury, co dotychczas bardzo skutecznie realizowały samorządy z programów regionalnych. Poziom zapóźnienia jest u nas duży i trudno oczekiwać przeskoku z polnej drogi do terenów inwestycyjnych. Potrzebujemy w województwie pieniędzy na uzbrojenie terenów inwestycyjnych, skomunikowanie ich z drogami krajowymi czy autostradą. To się nie udało przy negocjacjach w sprawie Krajowej Rezerwy Wykonania. Tereny mamy, ale ciągle są mało atrakcyjne czy słabo wykorzystywane. Marzyłoby się także, żebyśmy w regionie na jeszcze wyższy poziom podnieśli nasze szkolnictwo wyższe i współpracę między szkołami, instytutami i gospodarką, żeby te trzy pola wpływały na wzrost innowacyjności na Opolszczyźnie. Trzecia sprawa to kwestia dalszej informatyzacji, żeby internet był nie tylko dostępny w sensie finansowym dla Opolan o średnim i wysokim poziomie dochodów, ale także dla ludzi z najbardziej odległych wsi, które w najbliższych latach będą mieć fizyczny dostęp do sieci. Internet musi być także tani. Mam przekonanie, że jeśli w tym kierunku będziemy wspierali e-usługi, to osiągniemy ten cel.

- Jakich pieniędzy możemy się spodziewać na kolejne siedem lat?
- Dotychczas polskie regiony miały do dyspozycji 25 procent z puli przeznaczonej dla naszego kraju z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego i świetnie radziły sobie z ich wykorzystaniem. Polska minister rozwoju regionalnego proponuje zwiększenie tego udziału nawet do 40 procent. Jeśli do 2013 roku Opolszczyzna otrzymała 427 mln euro, to sądzę, że możemy teraz liczyć na jakieś 500 mln euro.

- To może wystarczy pieniędzy i na lotnisko regionalne?
- Jeżeli wróci dynamika przewozów lotniczych sprzed 4-5 lat rzędu 20-25 procent, to do tematu wrócimy. Jeśli to będzie 2-5 procent, nie wrócimy, bo regiony, które zainwestowały w lotniska, np. podkarpackie, lubuskie, muszą dopłacać do nich z budżetu. Nas nie stać na wieloletnie dokładanie po 5 mln zł z puli samorządu województwa.

- O ile wydawanie pieniędzy z regionalnego programu stało się dla władz powodem do dumy, o tyle wykorzystanie unijnej puli na rozwój wsi to raczej powód do wstydu. Udało nam się to w zaledwie kilku procentach. Dlaczego?
- Realizacja Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich jest niska we wszystkich województwach. PROW wystartował z rocznym opóźnieniem w porównaniu do Regionalnych Programów Operacyjnych z wielu powodów. Ministerstwo Rolnictwa późno podpisało umowę, procedury były długo opracowywane i nieżyciowe, na co jako województwa zwracaliśmy uwagę. ARiMR, który odpowiada za wypłacanie pieniędzy w tym programie, nie miał audytu. U nas, muszę przyznać, przygotowanie departamentu odpowiadającego za PROW szło także kiepsko. Osoby wyznaczone do prowadzenia go nie za bardzo sobie z tym radziły. Jeśli chodzi o ilość projektów ocenianych, to nawet tak źle nie było. Gorzej z wnioskami o płatność. Te krytyczne głosy, które do nas dochodziły, sprawiły, że z marszałkiem Konopką zdecydowaliśmy się na dokonanie zdecydowanych zmian kadrowych w departamencie i wprowadzenie programu naprawczego. Jestem teraz przekonany, że nie będziemy mieli problemów z wydaniem tych pieniędzy. W PROW nie ścigamy się z innymi województwami, chodzi o to, żeby wypłacić te pieniądze i to zrobimy. Mamy do wydania w sumie 159 mln euro, z tego urząd marszałkowski zarządza 84 mln euro, a opolski ARiMR 75 mln euro i wypłaca pieniądze podzielone przez nas.

- Rolnictwo to bardzo ważna gałąź gospodarki w naszym regionie, jednak nie do końca wykorzystana. Produkcja roślinna i hodowla mają się nieźle, ale dochodowe i dające pracę przetwórstwo leży. Jak zamierza pan to zmienić?
- Nie jest aż tak źle. Mamy dobrze rozwinięte małe przetwórstwo mięsne. Nie wiem, czy jest u nas miejsce na gigantów z tej branży, natomiast tworzenie małych wytwórni swojskich, smacznych produktów jak najbardziej i taki kierunek bym widział. Dobrym przykładem jest austriacka wieś, gdzie przy drodze są stoiska z regionalnymi smakołykami. W naszym kraju brakuje jednak jeszcze rozwiązań prawnych, które by to umożliwiały, np. mniej rygorystycznych przepisów sanepidu, a w tym widzę szansę na specjalizację opolskiej wsi.

- Co w tej sprawie robią w rządzie pana koledzy z Platformy Obywatelskiej?
- Z tego, co wiem, trwają prace nad tym, ale nie widzę ich efektu. Trzeba się zastanowić nad modelem wsi i obszarów wiejskich, bo dynamika przyrostu ludzi z wyższym wykształceniem jest tam znacznie wyższa niż na obszarach miejskich.

- Na początku tej kadencji samorządu województwa pańska partia, czyli PO, urządziła spektakl z zapraszaniem do koalicji SLD, zrywaniem jej po miesiącu i przywracaniem do łask Mniejszości Niemieckiej. Po co było tak marnować czas i energię?
- Punktem wyjścia do nowego rozdania był niewątpliwie sukces wyborczy w wyborach samorządowych do sejmiku Platformy Obywatelskiej. Uznaliśmy, że podział sił w sejmiku powinien mieć odzwierciedlenie w składzie zarządu województwa. Tak nam się wydawało, może to i źle.

- Ale dobra komitywa PO z SLD szybko się skończyła i powróciliście do sprawdzonego układu z MN. Nie można było tak od razu…
- Na początku wydawało nam się, że będzie trudno dogadać się z Mniejszością Niemiecką. Współpraca między nami w poprzedniej kadencji przebiegała dobrze, poza ostatnim półroczem, kiedy było trochę wewnętrznych napięć. Chodzi m.in. o kwestię rozbieżności widzenia dofinansowania dla Delty, potem sposobu prowadzenia kampanii wyborczej. Mieliśmy uwagi do tego, co MN prezentowała w kampanii, jednoznacznie eliminując wpływ Platformy na to, co się przez ostatnie cztery lata działo. W sprawie Delty (stowarzyszenie prowadzące JuraPark Krasiejów - red.) pojawiły się między nami rozbieżności, czy mamy prawo wypłacić unijną dotację z programu regionalnego i ile było w tym winy samorządu, że nie sygnalizowaliśmy Delcie konieczności złożenia dodatkowego wniosku w sprawie wypłaty dotacji, tak jak to robiliśmy w przypadku innych podmiotów, korzystających z RPO. Skończyło się na tym, że zapłaciliśmy z pomocy technicznej (specjalna pula unijna - red.) za ekspertyzę prawną znanej kancelarii, na podstawie której dotację mogliśmy przekazać. Dotychczasowe pół roku pracy w tym samym jak poprzednio układzie koalicyjnym nie pokazuje, żeby coś się miało zmienić.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska