Kajetan Kajetanowicz: Narodziny córki chcę przekuć w jeszcze szybszą jazdę

Tomasz Biliński
Kiedyś dostałem szansę robić to, co kocham. Dziś się za to odwdzięczam, włączając się w akcje dotyczące bezpieczeństwa na drogach. Wciąż mamy w tej kwestii sporo do zrobienia - tłumaczy Kajetanowicz.
Kiedyś dostałem szansę robić to, co kocham. Dziś się za to odwdzięczam, włączając się w akcje dotyczące bezpieczeństwa na drogach. Wciąż mamy w tej kwestii sporo do zrobienia - tłumaczy Kajetanowicz. materiały prasowe
Kajetan Kajetanowicz walczy o trzecie z rzędu rajdowe mistrzostwo Europy. Po dwóch rundach z ośmiu traci do lidera 28 punktów. W międzyczasie został ojcem. - To powoduje, że świadomość jeszcze się zwiększa. Myślę nad tym, co zrobić, by przyspieszyć. Narodziny córki chcę przekuć w motywację i w jeszcze lepsze przygotowanie do rajdów - przekonuje 38-letni kierowca Lotos Rally Team, z którym rozmawialiśmy także m.in. o bezpieczeństwie na polskich drogach.

Zacznijmy od bezpieczeństwa w motorsporcie.
Bezpieczeństwo to nuda, poza tym jestem rajdowcem, więc co ja o nim wiem… Żartuję (śmiech). Sport wyczynowy to głównie zwracanie uwagi na bezpieczeństwo. W przypadku rajdów samochodowych szczególnie podczas przygotowań. Rajd jest egzaminem. A jeśli chcemy jechać w nim szybko, musimy czuć się bezpiecznie. To podstawa. Samochód nie musi mieć tylko dobrego silnika i hamulców, choć te już zahaczają o bezpieczeństwo. Ale przede wszystkim musi być zgodny z przepisami, na co mocno zwracają uwagę organizatorzy rajdów. Im też zależy na pozytywnym rozgłosie imprez i pokazaniu piękna tego sportu, a nie wypadku. Niestety, najczęściej mówi się o rajdach, gdy zdarzy się wypadek, co jest krzywdzące. Z drugiej strony zdarza się to bardzo rzadko, co z kolei cieszy, bo jest bezpiecznie. Wystarczy spojrzeć na nasze auto. Mamy w nim kilkadziesiąt metrów rur, by nas zabezpieczyć. Nawet w komorze silnika.

Coraz większym zagrożeniem stają się kibice?
Fakt, nie zawsze stoją w wyznaczonych przez organizatora miejscach. Choć jak na rajd przychodzi 200 tys. osób, to nie da się zapanować nad każdą jednostką. Na przykład Rajd Polski zabezpiecza ponad 1000 osób. To ogromne wyzwanie logistycznie. Z roku na rok jest lepiej. To już nie te czasy, gdy mówiło się, że jak nie wiesz, gdzie jest droga, to jedź tam, gdzie stoi najwięcej ludzi, bo stoją na drodze i z niej uciekają, jak jedzie samochód. Naprawdę takie sytuacje się zdarzały, jednak wiele lat temu. Szczególnie podczas rajdów w Hiszpanii, Portugalii, czy Argentyny, gdzie wyjeżdżało się z ciasnych zakrętów, a tu pełno ludzi na drodze. Dziś tak nie ma. Minęło kilka lat, ale postęp w bezpieczeństwie jest prawie tak samo szybki, jak w technologii. Inna sprawa, że my, rajdowcy, też jesteśmy ludźmi i nie chcemy nikomu zrobić krzywdy. A wiadomo, że lepiej się jedzie, jak masz pewność, że droga jest zabezpieczona. Wtedy pędzisz z uśmiechem na twarzy. Choć akurat jak się patrzy na materiały z kamery ze środka pojazdu, to moje miny są… dziwne (śmiech).

A jakie było bezpieczeństwo podczas Rajdu Cieszyńska Barbórka w 2000 r., który był dla Pana debiutem.
Nie zdążyłem się przekonać, tak pędziłem, że gdybym dojechał do mety, wygrałbym (śmiech). Dziś z tego żartuję, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Wypadłem z trasy kilka zakrętów przed metą pierwszego odcinka. To była dla mnie ogromna lekcja pokory. Zmieniłem wyobrażenie o rajdach. Na szczęście nic nikomu się nie stało. A z czego wynikało moje przedwczesne zakończenie rajdu? Z niskiej świadomości tego, co może się wydarzyć. Myślałem tylko o tym, żeby być najszybszym. W kolejnych latach moje podejście się zmieniało. Obecnie jeszcze bardziej, bo urodziła mi się córka. To powoduje, że świadomość jeszcze się zwiększa. Powtarzam zasłyszaną teorię, że kierowca, który zostaje ojcem najczęściej zwalnia. Natomiast ja w tej chwili myślę nad tym, co zrobić, by przyspieszyć. Narodziny córki chcę przekuć w motywację i w jeszcze lepsze przygotowanie do rajdów. Czyli w bezpieczeństwo i minimalizowanie ryzyka.

I tu mamy zderzenie dwóch teorii. Z doświadczeniem kierowca zwiększa prędkość, ale gdy rodzi mu się córka – zwalnia.
I najciekawsze jest to, jak kierowca do takiej sytuacji podejdzie. Jeśli potrafi korzystać z doświadczenia i ma dużą świadomość, to może ona być jego siłą. Wie, co może się wydarzyć, jakie zagrożenia na niego czyhają. Z drugiej strony kładzie nacisk na jeszcze większe zabezpieczenie, czyli przygotowania. To może trochę zamotane, ale spójne. Ja dążę do poprawy w każdego dziedzinie. Wciąż mam do siebie pretensje, że mógłbym zrobić lepiej to czy tamto.

A do narodzin córki jak Pan podszedł?
Niesamowite przeżycie, trudne do opisania. Byłem przy porodzie, co było szczęściem, bo tydzień później wylatywałem na Rajd Wysp Kanaryjskich. Wybrałem się tam szczęśliwy i spokojny. Moje dziewczyny były i są zabezpieczone. Ta świadomość też wpływa na moje bezpieczeństwo podczas rajdu, ale przede wszystkim pewność siebie. No wiesz… są momenty, w których prawa noga nie może zadrżeć (śmiech).

Po wypadku Tomasza Golloba i spodziewając się z żoną dziecka, nie zapaliła się Panu jakaś kontrolka?
Zapaliła, ale takie zagrożenia były, są i będą. O Tomku myślałem nawet przed ostatnim rajdem. To coś bardzo przykrego nie tylko dla niego. Dlatego też wszelkie akcje zwracające uwagę na bezpieczeństwo są bardzo ważne. Biorę w nich udział, bo kiedyś dostałem szansę realizacji swoich marzeń i chcę się odwdzięczyć. Gdzieś obok robienia tego, co kocham, zbudowałem autorytet i mogę dzielić się swoją wiedzą z młodymi ludźmi. I co jest super, oni chcą słuchać. Najfajniej jak idę do przedszkola i ubiorę się w swój kombinezon, wtedy jestem dla nich jeszcze bardziej wiarygodny. Wyglądam jak superbohater. Sam też kiedyś słuchałem swoich idoli z otwartą buzią.

I dziś rzadko rozbija Pan auto.
Jeżdżę za pieniądze partnerów i chcę o nich dbać jak najlepiej. Skoro płacą, to chcą, żebym był na mecie. Tak samo jak kibice. Jeśli przyjadą, przykład, na Rajd Korsyki mający 12 odcinków, a ja będę miał „dzwona” na pierwszym, to moi fani będą już mogli iść się opalać. Poza tym jestem dwukrotnym mistrzem Europy. Ode mnie zaczęło się wymagać. Ta presja przekłada się też na moje oczekiwania wobec siebie. Mam ambicje, żeby wciąż wygrywać, ale to nie zawsze się udaje. Na tym polega piękno sportu. Na wynik w rajdzie ma wpływ wiele czynników, a muszę jechać na limicie.

Co to znaczy?
Zbliżać się do poprzeczki ryzyka, która jest wysoko zawieszona. Ekstremalny wyczyn, gdzie wszystko musi być zgrane na tip top. Po pierwszym dniu na Azorach załoga za nami miała 1,1 sekundy straty. 1,1 sekundy. Pół dnia w samochodzie, a pomiędzy pierwszym a drugim jest sekunda różnicy. To pokazuje, jak zacięta jest rywalizacja i jak bardzo trzeba cisnąć.

Na co dzień też Pan ciśnie?
Nie, na publicznych drogach nie potrzebuję adrenaliny. Od wielu lat nie dostałem mandatu, choć dużo jeżdżę, rocznie kilkadziesiąt tysięcy rocznie, kiedyś nawet ponad 100 tys. No ale były też czasy, że dostawałem punkty karne, zwykle za prędkość. W sumie to policja mnie rzadko zatrzymuje. Częściej mam z nią do czynienia w akcjach propagujących bezpieczeństwo.

Kajetan Kajetanowicz o akcji "Jeżdżę wzorowo, punkty sprawdzam cyfrowo"

We wcześniejszych latach były inne konsekwencje brawurowej jazdy?
Kilka stłuczek miałem. Wynikały z tego, że próbowałem jechać rajdowo. W mojej opinii myślałem, że jadę bezpiecznie, ale nie miałem wtedy wystarczającej wyobraźni. Dziś ją mam, skoro o niej opowiadam, a nie siedzę w Ustroniu z córką (śmiech).

Swoją drogą, od 24 kwietnia można sprawdzić w internecie, ile ma się punktów karnych.
Wiem, byłem na stronie obywatel.gov.pl z ciekawości, ale też dlatego, że popieram tę akcję. Jej hasło to „Jeżdżę wzorowo, punkty sprawdzam cyfrowo”, pierwsza rzecz to to, na czym mi zależy. Natomiast sam serwis jest ciekawy i przyjazny. Co prawda stary jeszcze nie jestem, ale sprawy komputerowe zwykle zostawiam innym. A tutaj problemów nie miałem. Raz odpaliłem sobie film pomocniczy (śmiech).

Sprawdzanie punktów w internecie wpłynie na kierowcę, że zdejmie nogę z gazu, gdy będzie miał ich dużo?
Moim zdaniem tak, choć to nie jest bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo, ale pośredni na pewno. Bezpośrednie plusy to zaoszczędzony czas. Nie musisz jechać na policję. Pstryk, odpalasz komputer, logujesz się i wiesz, ile masz punktów i kiedy się kasują. Znam kierowców, którzy o tym myślą i potem mają kłopoty. A pośrednio widzę to tak, że jeśli jesteś już blisko granicy 24 punktów, to lepiej zwolnić. To taki rodzaj prewencji. No, ale życzę, żeby kierowcy zaglądali na stronę z ciekawości, a nie z potrzeby (śmiech).

Tylko czy to możliwe? Jak jest z bezpieczeństwem na polskich drogach?
Statystyki są pozytywne, mamy mniej wypadków, a weźmy pod uwagę, że jeździ coraz więcej samochodów. Poza tym jestem optymistą i uważam, że jest lepiej, choć daleko nam do ideału. Coraz większym problemem jest koncentracja, a w zasadzie jej osłabienie przez odwracacze uwagi. Otoczenie, większy ruch, mnóstwo rzeczy na głowie. Tu dochodzimy do telefonów. Są straszne. Czas podczas jazdy samochodem powinien być skupiony na prowadzeniu. Ktoś powie, że jak jedzie sześć godzin, to przez ten czas może zadzwonić, wysłać maila, coś sprawdzić. No nie, bo wtedy nie jesteśmy w pełni świadomi zagrożeń. Inna sprawa, to bagatelizowanie mandatów, na przykład za złe parkowanie. Bo co to ma do bezpieczeństwa. No ma, bo jak zaparkujesz źle, a będzie mgła, to ktoś się może o twoje auto zabić.

W poprzednich latach mówiło się o brawurze lub braku umiejętności.
To wciąż bardzo duże zagrożenia. Brawura zwykle jest wśród początkujących kierowców. Brak umiejętności mamy na każdym etapie „wtajemniczenia”. To że ktoś jest doświadczonym kierowcą, nie znaczy, że ma duże umiejętności. Może mieć przejechanych milion kilometrów, a nie wiedzieć, jak wyprowadzić auto z poślizgu. Naprawdę warto zdecydować się na kursy doszkalające. Tylko też pamiętać, że jak trzy razy na 30 prób wyprowadziło się samochód z poślizgu, i to w sytuacji, gdy się go spodziewałeś, to nie znaczy, że już jesteś dobry. Na drodze nie wiesz, kiedy w niego wpadniesz.

Kursy doszkalające powinny być obowiązkowe?
Uważam, że tak, choć jak się do czegoś ludzi zmusza, to często ma odwrotny skutek. Pójdzie, odfajkuje i tyle. Kluczem jest, żeby każdy sam zdał sobie sprawę, że to wszystko jest dla dobra jego i jego rodziny. Wiadomo, każdy popełnia błędy. Rzecz ludzka. Ja też, nie jestem cukierkowy. Zdarza mi się łamać przepisy, często nieświadomie. Ale myślę o tym, żeby tego nie robić. Prawo jazdy to w pewnym sensie pozwolenie na broń. Jeśli mamy tego świadomość, to częściej dojedziemy do mety.

A Pan swoim rajdowym Fordem Fiesta R5 dojedzie do trzeciego mistrzostwa Europy?
Postaram się. Byłaby to pierwsza sytuacja w historii cyklu, że jeden kierowca zdobył trzy tytuły z rzędu. Byłoby to coś wielkiego nie tylko dla Polski. Ale nie jest to moim głównym celem. Najważniejszy jest „fun” z jazdy.

Czemu nie spróbuje Pan swoich sił w mistrzostwach świata (WRC)?
Są mniej dostępne jeśli chodzi o najwyższy poziom. Prywatny zespół nie jest w stanie powalczyć o tytuł. Nie mamy takiego budżetu, jak ekipy fabryczne. Ale nam dobrze jest tu, gdzie jesteśmy. W stawce mistrzostw Europy jest około 30 załóg. Poza tym powiem tak: najszybsi kierowcy pochodzą z Europy (śmiech).

Jakie budżety mają zespoły fabryczne?
Kilkuset milionowe. W euro. To nie są oficjalne dane, ale Volkswagen [jeżdżący nim Sebastien Ogier ostatnie cztery lata z rzędu został mistrzem świata, a w VW tyle samo razu wygrał klasyfikację konstruktorów – red.] miał około 200 mln euro, tyle że na dwa samochody i trzeci startujący w wybranych rundach. I teraz pytasz, czemu nie jeżdżę w mistrzostwach świata, myślisz, że się boję konkurencji (śmiech).

Pieniądze ogromne, ale mimo wszystko byłem zaskoczony, gdy po pierwszym mistrzostwie Europy powiedział Pan, że dobrze, że zdobył je po danej rundzie, bo w kolejnej nie pojechałby przez brak funduszy.
Nie chodziło o to, że mieliśmy jechać, a nagle nie mamy kasy. Budżet jest ustalany przed sezonem i nie jest z gumy. Tym bardziej w drugiej połowie roku. Jak znamy terminarz mistrzostw, wtedy ustalamy, w ilu i w jakich rajdach weźmiemy udział.

Rajdy samochodowe są skarbonką czy studnią bez dna?

Na rajdach zarabiam, ale od niewielu lat. Wcześniej poświęciłem wiele rzeczy, by dojść do pewnego poziomu. Wiem, że ryzykowałem, mam sporo kumpli, którzy też to zrobili, ale im się nie udało. Dlatego tym bardziej doceniam to, co mam. Rajdy samochodowe to bardzo droga dyscyplina i trzeba ciężko pracować i walczyć nie tylko na odcinkach specjalnych.

Kajetan Kajetanowicz o akcji "Jeżdżę wzorowo, punkty sprawdzam cyfrowo"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kajetan Kajetanowicz: Narodziny córki chcę przekuć w jeszcze szybszą jazdę - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska