Kanał lewy

Redakcja
Z Jarosławem SELLINEM, członkiem Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, rozmawia Krzysztof ZYZIK

- Jeszcze rok temu w "Wiadomościach" telewizyjnych oglądaliśmy ludzi grzebiących w śmietnikach, płaczące pielęgniarki, rozeźlonych robotników, którzy palili na ulicach kukły ministrów. Gdzie te ludzkie dramaty, gdzie antyrządowe bluzgi?
- Nie ma dla mnie żadnych wątpliwości, że telewizja publiczna jest instrumentem propagandowym SLD. Dlatego taką, a nie inną rolę ta telewizja pełniła w latach 1997-2001. Kwestionowała ona wszystkie poczynania rządu Jerzego Buzka, pomagała ówczesnej opozycji, czyli SLD, zwalczać obóz rządowy. Przez rok byłem rzecznikiem rządu i przeżywałem katorgę związaną z atakami telewizji na reformy, które wprowadzał rząd. W telewizyjnych "Wiadomościach" przez kilka tygodni wdrażania reformy służby zdrowia koncentrowano się na każdej karetce pogotowia, która nie dojechała do pacjenta i z tego powodu ten pacjent miał kłopoty albo nawet umarł. Takie przypadki zdarzały się oczywiście wcześniej, przed wejściem reformy w życie, ale były one odnotowywane co najwyżej w mediach lokalnych. "Wiadomości" liczyły też premierowi Buzkowi zamarzniętych Polaków: zamarzł już sto sześćdziesiąty, sto siedemdziesiąty - wyliczali. Jednocześnie emitowały wypowiedzi ówczesnego szefa opozycji, Leszka Millera, że to wina ekipy rządzącej. Zwrócę tylko uwagę, że rekord zamarznięć został pobity ostatniej zimy. W czasie rządów Leszka Millera zamarzło bowiem ponad 200 osób, ale telewizja tego oczywiście nie pokazała. A jeśli nie pokazała, to znaczy, że w świadomości Polaków nikt nie zamarzł. Bo ponad 70 procent Polaków wiedzę o otaczającej ich rzeczywistości czerpie z telewizji...
- Po wyborach wygranych przez SLD "Wiadomości" pokochały rząd. Kamera towarzyszy premierowi Millerowi kiedy przecina wstęgę, kiedy gospodarskim okiem ogarnia fabrykę, kiedy z troską pochyla się nad losem robotnika...
- Moim zdaniem, w "Wiadomościach" nie mamy już do czynienia z obiektywnym dziennikarstwem, ale czystym lizusostwem i wysługiwaniem się władzy. To nie tylko moja subiektywna ocena, to potwierdzają suche cyfry. Jeśli premier Jerzy Buzek w programie "W centrum uwagi", zastąpionym potem przez "Monitor Wiadomości", w ciągu czterech lat nie wystąpił samodzielnie ani razu, a premier Leszek Miller w ciągu ośmiu miesięcy wystąpił już osiem razy, to nie wymaga to komentarza. Jeśli rządowi poświęca się w programach informacyjnych 70 procent czasu, a całej opozycji - parlamentarnej i pozaparlamentarnej - niecałe 30 procent, to o czymś to świadczy.
- Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zaprotestowała ostatnio przeciwko dyskryminowaniu opozycji w telewizji publicznej. Ale czy można liczyć na to, że coś się zmieni?
- KRRiTV wykonała swój obowiązek. Jesteśmy organem państwa, który został powołany do tego, aby stać na straży samodzielności nadawców. Tutaj uznaliśmy, że telewizja publiczna jest podporządkowana jednemu obozowi politycznemu i nie stoi na straży obiektywności. Udało nam się zająć takie stanowisko pomimo tego, że KRRiTV jest zdominowana przez ludzi rekomendowanych przez SLD i PSL.
- Jak pan, jako były dziennikarz, ocenia obecność w "Wiadomościach" TVP tak rzetelnych i profesjonalnych dziennikarzy jak Kamil Durczok czy Katarzyna Kolenda-Zaleska?
- Każdy sobie sam ustala własne standardy zawodowe, moralne. Dziennikarz może powiedzieć: pracuję tam jeszcze, bo ktoś musi walczyć o enklawy obiektywizmu. Ale może też dojść do wniosku, że sprzedaje swoją popularną twarz i dobre nazwisko, uwiarygodniając przez to telewizję, która się stacza. Ja nie chcę oceniać tych wyborów.
- Dlaczego widz o poglądach konserwatywnych, prawicowych, ma płacić abonament na media, które są narzędziem propagandy jego przeciwników politycznych?
- Nie mogę nawoływać do niepłacenia abonamentu, bo to byłoby nawoływanie do nieprzestrzegania prawa. Mogę powiedzieć tylko tyle: jeśli część telewidzów przestaje płacić abonament, bo uważa, że opłacałaby propagandę przeciwnego obozu politycznego, to ja się im nie dziwię. Przy okazji muszę nadmienić, że ciągłe narzekanie prezesa Kwiatkowskiego na katastrofalną ściągalności abonamentu, jest nieuzasadnione. W rzeczywistości ponad 60 procent Polaków regularnie płaci abonament, 25 procent jest zwolniona z opłat, np. kombatanci. Tylko 13 procent gospodarstw domowych uchyla się od płacenia. Podobny margines występuje na Zachodzie.
- Jak to możliwe, że w dwa tygodnie po skandalicznej prezentacji pornograficznej i homoseksualnej strony internetowej w "Teleranku", jedyną osobą, która odeszła z telewizji jest studentka - współpracownica programu?
- W mediach publicznych mamy do czynienia nie tylko z nadużyciami politycznymi. To również kwestia wrażliwości światopoglądowej. W środowiskach medialnych związanych z SLD dominuje skłonność do pewnego nihilizmu moralnego i przymykania oczu na tego typu nadużycia. W sprawie skandalu w "Teleranku" przewodniczący Braun dobrze zareagował, odwołując się do sądu, bo zostały naruszone dobra osobiste, w tym przypadku dzieci. Od dłuższego czasu mówię o tym, że telewizja wymknęła się spod kontroli jakichkolwiek organów państwowych, szefowie telewizji robią, co chcą. Kiedy krajowa rada próbowała się dowiedzieć, jakie są zarobki szefów telewizji publicznej, to oni odmówili nam odpowiedzi, argumentując, że to sprawa ministra skarbu. Kiedy namówiłem ministra, aby zapytał ich o zarobki, to odesłali go do krajowej rady...
- Obóz rządzący wymienia ostatnio szefów publicznych stacji regionalnych. W Katowicach szefem radia został człowiek lewicy, który - jak napisał reżyser Kazimierz Kutz - bije rekordy niekompetencji. W Opolu na szefa TVP szykują Pawła Zeitza, byłego prominenta SdRP.
- To bezwstydne wciskanie bardzo dziwnych postaci do mediów publicznych rozpoczęło się już w lipcu 2000 roku, kiedy to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, głosami SLD i PSL, wybierała na kolejną kadencję członków rad nadzorczych. Wtedy, ku mojemu osłupieniu, do rad weszli np. szefowie propagandy komitetów wojewódzkich PZPR, a nawet oficerowie polityczni Ludowego Wojska Polskiego. Ci ludzie do dziś nadzorują media publiczne w wolnej Polsce. Wtedy, w lipcu 2000 roku, przełamano pewną barierę. Kolejny przełom nastąpił w Bydgoszczy. Wiceprezesem radia publicznego został tam miejscowy aktywista SLD-owski, który, będąc już w szefostwie radia, uczestniczył w wojewódzkiej konwencji wyborczej SLD. Przemawiał tam, a nawet zgłaszał swojego kandydata na prezesa SLD w województwie! Dziennikarze bydgoskiego radia musieli robić relację, jak ich prezes aktywnie uczestnicy w zebraniu partyjnym, lobbuje za swoim kandydatem. Ten człowiek napisał potem do szefa KRRiTV, że nie widzi nic zdrożnego w fakcie, że jest aktywistą SLD, a jednocześnie wiceprezesem publicznego radia. W tej sprawie napisałem już dwa listy do premiera Millera, czekam na odpowiedź. Premier ma możliwość pokazania, że albo jest szefem proeuropejskiej partii, albo hołduje rozwiązaniom białoruskim.
- Coraz częściej słychać, że rząd chce podporządkować sobie również media prywatne, że ma w ręku instrumenty, które mogą przekonać nadawców prywatnych od większej życzliwości wobec obozu lewicy. Podziela pan to zdanie?
- Jak najbardziej. Świadczy o tym nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji, przygotowana w KRRiTV przez większość z SLD i PSL. Projekt ten zaostrzył potem jeszcze rząd Leszka Millera, wprowadził zapis ograniczający koncentrację mediów. SLD na przykładzie mediów publicznych pokazuje, o jaki standard dziennikarstwa im chodzi. Jeśli media prywatne przekazują obraz bardziej rzetelny i bardziej odważny, to są różne próby - formalne i nieformalne - przecięcia tego. Przecież od Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, zdominowanej przez obóz rządzący, zależy to, kto będzie miał odnowioną koncesję, a kto nie.
- Krakowskie Radio Blue FM, bardzo popularne i lubiane przez słuchaczy, nie dostało nowej koncesji, muszą zamknąć stację. Pan skomentował na gorąco, że to "morderstwo polityczne"...
- To jest pierwszy przypadek niedotrzymania obietnicy, która wielokrotnie była wyrażana przez wszystkich członków KRRiTV w rozmowach ze środowiskiem radiowym. Ministrowie obiecywali, że ci nadawcy, którzy nie łamali prawa, wobec których nie było żadnych poważnych skarg, mogą spać spokojnie - nikt im nie zamknie stacji. Radio Blue FM nie złamało prawa, zdobyło świetną pozycję na rynku, ma słuchalność sześć razy lepszą niż miejscowe radio publiczne, które ma kilka razy więcej pracowników. Jeśli radio Blue FM zamilknie, to będzie to granica, po przekroczeniu której będzie można powiedzieć, że już teraz wszystko wolno.
- Na przykład wolno nie odnowić koncesji dla Polsatu, który - póki co - może nadawać tylko do 2004 roku?
- To się dziś wydaje niewiarygodne, ale wszystko jest możliwe. Bo prawo dzisiejsze mówi tak: kiedy koncesja się kończy, trzeba ją przyznać na nowo. Żaden nadawca, który do tej pory wykonywał koncesję, nie ma pierwszeństwa w otrzymaniu tych samych częstotliwości na następne lata. Każdy może o nie wystąpić. To jest bardzo niebezpieczny hak prawny obozu rządzącego na media komercyjne, dalej szerokie pole do formalnych i nieformalnych nacisków.
- Zna pan europejski kraj, w którym media publiczne są całkowicie niezależne od polityków, prezentują wysoki poziom etyczny?
- Tak jest w większości krajów Unii. Najbliżej ideału jest brytyjska BBC. Mimo tego, że oni sami siebie ostatnio krytykują, że się zbyt skomercjalizowali. Ale ja myślę że jest to standard, który moglibyśmy naśladować.
- Dlaczego zatem od 12 lat nie udało nam się wprowadzić takich standardów, choćby kopiując brytyjskie rozwiązania prawne. Czy nie jest tak, że polscy politycy - i z prawa, i lewa - nie chcieli wypuścić mediów publicznych z ręki?
- Uważam, że prawo nie jest w Polsce aż tak bardzo złe. Fatalna jest praktyka wykonywania tego prawa. Gdyby się ściśle trzymać prawa, przejmować się tymi zapisami o "staniu na straży samodzielności nadawców", o rekomendowanie do KRRiTV osób znających się na mediach, to nie byłoby aż tak źle. Problem Polski to kwestia bardzo niskiej kultury politycznej.
- Po co nam Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, skoro jest to ciało wybitnie polityczne. Może trzeba zlikwidować KRRiTV, która zżera masę pieniędzy, a nie jest w stanie rzetelnie spełniać swojego konstytucyjnego obowiązku stania na straży obiektywności i niezależności mediów?
- KRRiTV jest potrzebna, takie instytucje są w większości cywilizowanych krajów. Uważam jednak, że powinien zmienić się tryb wyłaniania członków rady. Zamiast rekomendacji partyjnych, moglibyśmy wprowadzić rekomendacje znaczących środowisk twórczych, dziennikarskich. To są kwestie do szczegółowych dyskusji. Ale na dzisiejszym etapie rozwoju rynku elektronicznych mediów, kiedy trzeba rozdawać koncesje, rada musi istnieć. Może w przyszłej dekadzie, w której już na dobre zagości telewizja cyfrowa, koncesje nie będą potrzebne. Będzie się po prostu rejestrować tych, którzy chcą nadawać.
- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska