Kapitalizm jest okej

Archiwum
Archiwum
Ekonomiści są zgodni: to wielkie korporacje pchają świat w kryzys i niczym dawni panowie feudalni ubożą setki milionów ludzi na świecie. Czas na wyzwolenie.

"Chcemy mieszkań, nie kredytów" - wypisały sobie na transparencie warszawskie dzieciaki z liceum im. Jacka Kuronia (wpisowe tysiąc, czesne 880 zł miesięcznie) podczas jedynej jak dotąd demonstracji polskich "oburzonych", która odbyła się w Warszawie.

Tłumek opływających dzięki kapitalizmowi w dostatki nastolatków wyszedł na ulice, by włączyć się w globalny sprzeciw wobec kryzysu, którego przyczyn upatruje w złowrogim wolnym rynku. Nasi młodociani "oburzeni", podobnie jak tysiące demonstrantów na całym świecie ulegają antykapitalistycznym hasłom, ale problemy, na jakie zwracają uwagę, są realne.

- Brak pracy po studiach łączy warszawiaków, nas i "oburzonych" z Madrytu - mówi Adrian Kunicki, bezrobotny absolwent bankowości z Kędzierzyna-Koźla. - Rozumiem też oburzenie ludzi protestujących przeciw finansowaniu kryzysu z ich coraz płytszych kieszeni.

Wyrzuć kartę do kosza

Kryzys został w równym stopniu wywołany przez obwiniane za całe zło banki, co przez polityków. Jeszcze 3,5 roku temu nawet osoby niezamożne dostawały w USA kredyty na domy, bo wartość nieruchomości miała rosnąć w nieskończoność, stanowiąc gwarancję zarobku banków.

Była to praktyka spekulacyjna, czyli na wolnym rynku poniekąd normalna, bo każdy, kto kupuje coś po to, by sprzedać z zyskiem, jest spekulantem. Tylko że zwykle minimalizuje ryzyko, ponieważ gra idzie o jego osobisty majątek.

Problem w tym, że współcześni bankierzy nie pożyczają klientom swoich pieniędzy lub depozytów innych klientów, za których bezpieczeństwo ręczą własną głową. W imieniu bankierów pożyczek spragnionym zakupów konsumentom udzielają korporacyjni urzędnicy, rozliczani wyłącznie z tego, by z kwartału na kwartał sprzedawali coraz więcej kredytów. Skwapliwie sprawdzają to ich przełożeni, którzy mają nad sobą całą piramidę wyższych funkcjonariuszy korporacji i wszyscy patrzą tylko na jedno: by słupki sprzedaży rosły, nawet za cenę przyszłej katastrofy.

Jeśli udzielane hurtowo kredyty przestaną być spłacane, korporacja wybaczy, ponieważ głównymi pożyczkobiorcami nie są klienci indywidualni, ale państwa. To one zadłużają się na potęgę, gdy zaś nie są w stanie regulować swoich zobowiązań - drukują odpowiednią ilość pieniędzy i po sprawie. W tym systemie bankierzy mogą spać spokojnie, oni zawsze dostaną swoje pieniądze, więc nadal nakręcają popyt na pożyczki.

- Jeśli ktoś rzeczywiście czuje się tym oburzony i chciałby zaprotestować w odczuwalny dla banków sposób, ma taką możliwość. Wystarczy spłacić swoje debety, a następnie wyrzucić do kosza karty kredytowe - radzi prof. Robert Gwiazdowski, ekonomista, prezydent Centrum im. Adam a Smitha. O ile w przypadku obywateli takie działanie może mieć wymiar co najwyżej symboliczny, ograniczenie zadłużenia państw jest konieczne, by ich obywateli nie dotknęła prawdziwa katastrofa ekonomiczna, którą w całej okazałości widać dziś w Grecji.

- Zamiast tego tzw. oburzeni protestują przeciw cięciom wydatków przez rządy. Żądają, by żyło im się coraz lepiej i żeby jak najwięcej rzeczy państwo dawało "za darmo". To postulaty formułowane ku uciesze instytucji finansowych, które wyłożą na to pieniądze, oraz na zgubę przyszłych pokoleń, bo one będą musiały te długi pospłacać - ostrzega profesor.

Katastrofa na kredyt

W Kędzierzynie-Koźlu, 62-tysięcznym mieście, jakich w Polsce dziesiątki, problemy są typowe, a jeden z podstawowych to brak mieszkań. Gdy w 2004 roku zapadła decyzja o budowie pierwszego od niemal 30 lat bloku komunalnego, na liście oczekujących było ok. 200 osób. Mieszkania dostało pierwszych 43 szczęśliwców, ale lista chętnych szybko rozrosła się do niemal tysiąca. W tempie, w jakim miasto może zaspokajać ich potrzeby mieszkaniowe, ostatni z listy otrzymają swoje "M" za 40 lat, pod warunkiem, że nikt nowy się nie dopisze.

- Zawsze liczba chętnych na dobro rozdawane za darmo będzie większa niż ilość tego dobra, choćby to były śliwki robaczywki - komentuje kędzierzyński radny PO Grzegorz Chudomięt, przywołując starą ekonomiczną oczywistość, o której rządzący państwami tak często i beztrosko zapominają.

Dlatego na postulat warszawskich "oburzonych" chcących mieszkań, nie kredytów można odpowiedzieć tylko w jeden sensowny sposób: skoro nie chcecie kredytów, to kupcie sobie domy za gotówkę. Oczekiwanie, że budowę nieruchomości sfinansuje państwo, jest żądaniem pogłębiania zadłużenia, a więc kryzysu, a zarazem bogactwa korporacji finansowych.

W Grecji panuje od kilku miesięcy chaos, ponieważ tam państwo dopłacało do wszystkiego - od komunikacji publicznej i mieszkań po urlopy wypoczynkowe. I mimo że żądania były coraz większe, a pieniędzy coraz mniej (rozdawanie różnych rzeczy za półdarmo rozleniwia, więc Grecy mieli coraz mniejszą ochotę do pracy), kolejnym rządom brakowało odwagi do reform.

Zamiast tego wolały się zapożyczać w kolejnych bankach, co w końcu zaowocowało nieuchronnym: plajtą całego państwa.

- A teraz europejscy politycy nie mają nawet odwagi przyznać, że ta plajta jest faktem, i pompują w Grecję kolejne miliardy, co może przewrócić do góry nogami całą strefę euro i zachwiać ekonomicznym bezpieczeństwem setek milionów ludzi w Europie, w tym nas, Polaków - ostrzega Ryszard Petru, prezes Towarzystwa Ekonomistów Polskich.

Groźba tym realniejsza, że u nas podobnie jak w Grecji miliony ludzi idą na wcześniejsze emerytury, miliony innych, m.in. rolnicy, nie płacą podatków ani składek na ubezpieczenia społeczne w normalnej wysokości, ale korzystają z systemu na identycznych prawach jak ci, którzy ponoszą pełne obciążenia.

- To jest życie w ekonomicznej fikcji, za którą słony rachunek zapłacą nasze dzieci - Marek Zuber, analityk rynków finansowych, nie ma co do tego złudzeń. - W wielu krajach Zachodu jest jeszcze gorzej, bo zasiłki bywają tam wyższe niż pensje, a to prosta droga do ekonomicznego dramatu - dodaje. Zuber w odróżnieniu np. od Gwiazdowskiego nie jest czystej krwi liberałem, stał na czele doradców wyczulonego na sprawy społeczne PiS-owskiego rządu Kazimierza Marcin-kiewicza, ale dziś próżno szukać ekonomistów, którzy nie nawoływaliby polityków do powrotu na ścieżkę klasycznego kapitalizmu: wydaję tyle, ile zarabiam, a jeśli pożyczam, to tyle, ile realnie jestem w stanie spłacić, i nie przejadam, lecz inwestuję.

- Są dwie gospodarki: wielkich korporacji i całej normalnej reszty. Tylko powrót do regulacji rynkowych i wyciągnięcie wniosków z kompletnego bankructwa krajów socjalistycznych, które zadłużały się nadmiernie, może wyciągnąć nas z obecnego kryzysu - mówi dr Witold Potwora, prorektor Wyższej Szkoły Zarządzania i Administracji w Opolu. - Myślę, że spora część "oburzonych" protestujących na całym świecie pod antyrynkowymi hasłami nie ma pojęcia, na czym polega taka prawdziwa socjalistyczna bieda, jakiej my w naszej części Europy już doświadczyliśmy.

Pewnie dlatego zwoływane pod lewicowymi hasłami marsze gromadzą znacznie więcej ludzi w Europie Zachodniej niż Środkowo-Wschodniej. Tu ludzie na własnej skórze odczuli, czym kończy się negacja poczciwego kapitalizmu i zadłużanie państwa na potęgę, po to by "za darmo" rozdawać ludziom mieszkania i inne niezbędne do życia dobra.

Moda na różowe

Gdy w 1968 roku polscy studenci byli pałowani i trafiali do więzień za to, że ośmielili się marzyć o wolności słowa, a sowieckie wojska miażdżyły pod gąsienicami praską wiosnę, na Zachodzie zamożna młodzież żądała "wolności i socjalizmu", doprowadzając m.in. do ustąpienia prezydenta Francji Charles'a de Gaulle'a.

Po 43 latach podobne przekonania demonstrują "oburzeni", nie zważając, że problemy ich pokolenia biorą się w głównej mierze z negacji kapitalizmu i rosnącej siły korporacji, kredytujących socjalistyczny model sprawowania władzy, który właśnie plajtuje od Aten poprzez Rzym po Madryt i Lizbonę.

O ile finanse państw są dziś w dużej mierze wirtualne, to wynikające z tego problemy zwykłych ludzi - jak najbardziej realne, czego przykładem 25-procentowe bezrobocie wśród młodzieży po studiach.
- Zatrudnianie absolwentów to kłopot całej Europy, średnia bezrobocia wśród młodych ludzi po wyższych uczelniach wynosi na kontynencie właśnie 25 procent - przypomina Piotr Wach, senator Platformy Obywatelskiej, profesor Politechniki Opolskiej.

Naprawdę dramatycznie jest w Hiszpanii, gdzie wskaźnik bezrobocia wśród absolwentów przekracza 40 procent i trudno się dziwić, że właśnie tam rozpoczęły się masowe protesty przeciw kryzysowi, w których na całym globie uczestniczą dziś głównie nasto- i dwudziestoparolatki.

Powodów trudności w znalezieniu pracy przez młodych jest wiele, ale w odniesieniu do polskiego podwórka prof. Wach wymienia na pierwszym miejscu taki:
- Szkolnictwo wyższe stało się powszechne, studia podejmuje 50 procent młodzieży, bo dotąd nie było żadnych ograniczeń w wyborze kierunku. Efekt: setki tysięcy ludzi po zarządzaniu skompromitowały zarządzanie, jak i ideę nieskrępowanego dostępu na studia - mówi senator.

Modę na studiowanie powinno zastąpić dostosowanie oferty edukacyjnej do potrzeb rynku pracy. Innymi słowy, stawiając na dobrej jakości szkolnictwo zawodowe, będziemy mieli może mniej magistrów, ale i znacznie mniej młodych bezrobotnych. Tylko jak przemóc modę na studiowanie i wykorzenić socjalistyczne przekonanie, że studia powinny być dla każdego chętnego i oczywiście "za darmo"?

Nowy świat

Mimo że oburzeni to zwykle osoby o poglądach lewicowych, ich protest może mieć pozytywny efekt dla świata, w którym jak dotąd sprawdził się tylko kapitalizm.

- Oni kwestionują siłę wielkich korporacji, które nie tylko w bankowości, ale większości dziedzin kontrolują dziś gospodarkę. Swego czasu problem nadmiernej koncentracji kapitału w handlu zauważyła już premier Margaret Thatcher i wprowadziła w Wielkiej Brytanii skuteczne ustawodawstwo antymonopolowe - przypomina dr Witold Potwora. - Dziś wcale nie tak liczna grupa największych globalnych firm ma obroty większe niż PKB Polski. A gdy przychodzi Cadburry do Brzegu, państwo dopłaca do powstających tam miejsc pracy, w istocie jeszcze wzmacniając tę ogromną korporację. To się jakoś musi zmienić, chociaż nie mam gotowej recepty, jak - przyznaje naukowiec.

Oczywiste jest jedno: szefowie firm wchodzących w skład globalnych korporacji chcą tylko, by rosły słupki zysków. Nie walczą jednak o rozwój, bo znacznie łatwiej zredukować koszty działania firmy, zmniejszyć zatrudnienie i statystyczny efekt - przynajmniej na krótką metę - gotowy. A to oznacza premię dla "menedżera", którego nie interesuje, że przez takie działania firma często traci potencjał, oddaje pole konkurencji i stacza się ku upadkowi.

- Gdy ten upadek nastąpi, winni mu ludzie będą już pracowali zupełnie gdzie indziej, bo pochwalą się kolejnej korporacji, jak wspaniale potrafią redukować koszty i poprawiać wyniki - mówi prof. Gwiazdowski. - Właśnie dlatego takich osób nie można nazywać menedżerami, lecz urzędnikami, bo podobnie jak ci państwowi nie ponoszą za swoje szkodliwe działania żadnej odpowiedzialności.

Nadzieję na to, że kryzys zmieni współczesne chore realia gospodarcze, ma też Marek Zuber.
- Wierzę, że społeczna presja na rządy skłoni je do wprowadzenia nowego systemu relacji ekonomicznych i funkcjonowania banków - mówi Marek Zuber.
Jak powinien on wyglądać?

- Należy zastąpić sprzyjający korporacjom system państwowych regulacji, pozwoleń i koncesji wolnym, pozbawionym sztucznych ograniczeń rynkiem. A bankom zakazać spekulacji, inwestowania w ryzykowne instrumenty finansowe i jednocześnie sprawić, by w pozostałych obszarach konkurencja między nimi była możliwie nieskrępowana - wyjaśnia ekonomista. I podkreśla, że najbliższy ideału wydaje się dziś polski system bankowy: stabilny i bezpieczny, bo oparty na klasycznej ekonomii, a nie wirtualnym pieniądzu.

Czy zmiana dokona się szybko, czy politycy nadal będą dla świętego spokoju gasić pożar benzyną, czyli zasypywać dziury w systemie finansowym płachtami świeżo drukowanych dolarów i euro?
- Są tylko dwie możliwości. Albo nastanie kapitalistyczne wyzwolenie, takie jakie miało miejsce po epoce feudalizmu w XVII i VIII wieku, albo czeka nas polityczne zniewolenie - prognozuje prof. Robert Gwiazdowski. - Trzeba zerwać z wiarą, że źródłem bogactwa jest kapitał sam w sobie, nawet wirtualny. To bzdura, bo kapitał można pomnożyć jedynie pracą, a to oznacza, że trzeba ją dać jak największej liczbie ludzi, np. obniżając opodatkowanie zatrudnienia. Bo w kapitalizmie gospodarka jest dla ludzi, a w korporacjonizmie - jak widać - odwrotnie.

Kluczem jest więc zrozumienie, że współczesny korporacjonizm to w istocie nowy feudalizm, nie mający prawie nic wspólnego z prawdziwym kapitalizmem, który oznacza pracę i utrzymanie dla każdego, komu chce się pracować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska