Kapitan odchodzi z żalem

Borys Danielczuk
To było najwspanialsze pięć lat w moim sportowym życiu - podsumowuje swój pobyt w Mostostalu Azotach Kędzierzyn-Koźle rozgrywający zespołu, Sławomir Gerymski.

Wieść o tym, że kędzierzyńsko-kozielski klub nie przedłużył kontraktu z dotychczasowym kapitanem mistrzów Polski, pojawiła się pod koniec kwietnia. Władze Mostostalu Azotów zdecydowały się zatrudnić 22-letniego Piotra Lipińskiego jako pierwszego rozgrywającego. Sławomirowi Gerymskiemu zaproponowano rolę zastępcy, mimo iż kilka dni wcześniej okrzyknięty został przez fachowców najlepszym rozgrywającym sezonu 2000/2001 w Polsce.
- Za bardzo kocham grę w siatkówkę, by móc przyjąć propozycję zostania rezerwowym rozgrywającym i obserwować mecze z ławki - mówi Sławomir Gerymski. - Dlatego nie przyjąłem jej i natychmiast postanowiłem wpisać się na listę transferową. Po kilku dniach okazało się, że moja oferta spotkała sie z zainteresowaniem wszystkich klubów polskiej ekstraklasy - dodaje.

Sławomir Gerymski początkowo nie krył rozgoryczenia takim obrotem sprawy. W jednym z wywiadów przyznał nawet, że czuje się wyrzucony za sukcesy. Od początku jednak starał się przyjmować decyzję prezesa Kazimierza Pietrzyka ze zrozumieniem.
- Zdaję sobie sprawę, że nic nie trwa wiecznie. Poza tym uważam, że na miejscu prezesa prawdopodobnie postąpiłbym tak samo - ocenia kapitan Mostostalu. - Nie zmienia to jednak faktu, że pogodzenie się z odejściem z Kędzierzyna było jedną z najtrudniejszych rzeczy w moim życiu.
Sławomir Gerymski ma 33 lata. W siatkówkę gra już 21 lat. Karierę rozpoczynał w MSK MDK Warszawa. Trafił tam za namową starszego brata. Początkowo wcale nie chciał być siatkarzem, trenował bowiem piłkę nożną. Kiedy miał 20 lat, został pierwszym rozgrywającym wówczas drugoligowego Jastrzębia Boryni, z którą to drużyną wywalczył awans do ekstraklasy. W 1991 roku na szyi Sławka Gerymskiego zawisł pierwszy medal mistrzostw Polski. Był to brąz zdobyty właśnie z siatkarzami Jastrzębia.
- Od samego początku zostałem zaakceptowany w tym klubie, mimo iż byłem przeciętnie o osiem lat młodszy od reszty graczy. Mimo to chcieli słuchać mnie na boisku i tworzyliśmy prawdziwie zgrany zespół - wspomina pan Sławek. - Pewnego razu poniosły mnie nerwy i w trakcie meczu użyłem ostrych słów wobec kapitana Leszka Dejewskiego. Jest to chłop, który mierzy sporo ponad dwa metry i waży ze sto pięć kilo. Mimo to przyjął moją młodzieńczą reprymendę ze spokojem. Dopiero w szatni podszedł do mnie i trzymając jedną ręką za koszulkę, podniósł mnie do góry. W dość stanowczych słowach wyjaśnił, że nie życzy sobie więcej takiego traktowania - opowiada z uśmiechem.

W 1994 roku Sławomir Gerymski przeniósł się do Stali Nysa, w barwach której wywalczył dwa srebrne medale mistrzostw Polski oraz pierwszy w karierze Puchar Polski. Kiedy jednak klub zaczął popadać w coraz większe kłopoty finansowe i organizacyjne, "Gerym" (tak nazywają go drużynowi koledzy oraz kibice) postanowił w 1996 roku zmienić drużynę.
- Wybrałem Mostostal Kedzierzyn, ponieważ lubię wyzwania. Ten klub zaledwie rok wcześniej awansował do ekstraklasy i w ostatnim momencie zdołał się w niej utrzymać - opowiada. - Przyjście do Kędzierzyna wiązało się ze sporym ryzykiem. Postanowiłem je podjąć, gdyż wraz ze mną do klubu przeszli między innymi Rafał Musielak i Paweł Papke. Była więc pewna szansa na stworzenie ciekawej drużyny - wspomina.
Decyzja o przenosinach do Mostostalu Azotów Kędzierzyn-Koźle okazała się najlepszym posunięciem w sportowej karierze Sławomira Gerymskiego. Zaledwie w kilka miesięcy powstała drużyna, która zdominowała polską ligę siatkówki. Już w pierwszym sezonie po pozyskaniu "Geryma" kędzierzyńsko-kozielski klub odniósł spektakularny sukces, awansując do finału mistrzostw Polski. Po trzech meczach z Yawalem Częstochowa Mostostal prowadził nawet 2:1 i był o krok od zdobycia tytułu mistrzowskiego.
- W czwartym pojedynku życiowy występ zaliczył Michał Chadała, który niemal w pojedynkę rozbił nasz zespół, mimo że graliśmy we własnej hali - wspomina Sławek. - Tę porażkę zapamiętam na całe życie, gdyż po raz pierwszy byłem tak bliski zdobycia tytułu mistrza kraju.

Pierwsze dwa sezony gry w Mostostalu były dla Sławomira Gerymskiego czasem walki o autorytet wśród kolegów z drużyny. Jego trudny charakter rodził czasami konflikty.
- Rzeczywiście niektórzy mieli mi za złe, że narzucam swoje koncepcje i styl gry, ale tak się szczęśliwie złożyło, że z czasem większość przyznała mi rację, a zespół zgrał się nie tylko na boisku, lecz również poza nim - mówi siatkarz.
Kapitan drużyny stał się też jej dobrym duchem i ulubieńcem kibiców, którzy szybko dopasowywali się poziomem do rosnących umiejętności drużyny.
W 1998 roku Mostostal Azoty stanął po raz drugi z rzędu przed szansą zdobycia tytułu mistrzowskiego. Tym razem finałowym rywalem był Bosman Morze Szczecin.
- Walka o złoto w 1998 roku była ciężka i obfitowała w wiele dramatycznych momentów. W decydującym o zdobyciu tytułu meczu wszedłem na zagrywkę w piątym secie, gdy przegrywaliśmy 13:7 - opowiada Gerymski. - Nigdy nie zapomnę towarzyszącego mi wówczas napięcia i wzruszenia po wygranej. Wspaniała była też reakcja ludzi, którzy podchodzili i dziękowali mi, że w krytycznym momencie nie zepsułem zagrywki.
Sezon 1997/1998 przyniósł Sławomirowi Gerymskiemu nie tylko pierwszy w karierze złoty medal, lecz również wyróżnienie w postaci okrzyknięcia go przez trenerów i działaczy najlepszym polskim siatkarzem. Sukcesy oraz atmosfera panująca w Kędzierzynie-Koźlu wokół siatkówki spowodowały, że Gerymski coraz bardziej wiązał swą przyszłość z tym środowiskiem. Kupił mieszkanie, a z czasem zebrała się wokół niego grupa nowych znajomych, na których mógł liczyć w trudnych chwilach.
- Dziś wiem, że poza bardzo oddanymi kibicami mam w Kędzierzynie-Koźlu grupę prawdziwych przyjaciół, którzy nie wyrzekną się tej zażyłości niezależnie od klubu, w którym przyjdzie mi grać - mówi ze wzruszeniem. - Ludzie, na jakich tu trafiłem, są dla mnie równie cenni jak odniesione z Mostostalem sukcesy sportowe.
Mimo iż Mostostal Azoty Kędzierzyn-Koźle grał z roku na rok lepiej, a forma Sławomira Gerymskiego była wciąż na najwyższym poziomie, on myślał już o przyszłości swojej oraz jego rodziny. W trosce o nią postanowił podjąć studia trenerskie.
- Od wielu lat robię notatki z treningów, systematyzuję nabytą wiedzę i jestem przekonany, że już dziś jestem dobrze przygotowany do roli szkoleniowca - twierdzi. - Pytanie tylko, czy ktoś zechce tę moją wiedzę wykorzystać i odważy się powierzyć mi rolę trenera. Mam nadzieję, że wkrótce tak się stanie.
Na razie jednak Sławomir Gerymski uczęszcza na treningi i myśli już o występach na ligowych parkietach w sezonie 2001/2002. Nie w głowie mu na razie zakończenie kariery, gdyż gra w siatkówkę i codzienne treningi wciąż sprawiają mu wiele przyjemnści.
- Jestem szczęściarzem, gdyż kocham grać w siatkówkę i jak na razie mogę to robić bez przeszkód. Dopóki zdrowie będzie mi dopisywać, nie przestanę wyczynowo uprawiać tego sportu. Wiele lat temu poświęciłem siatkówce całe swoje życie i mogę dziś powiedzieć, że nie żałuję tej decyzji - mówi.
Główną cechą, z jakiej słynie dotychczasowy rozgrywający Mostostalu Azotów, jest olbrzymia samodyscyplina, którą imponuje boiskowym kolegom, trenerom oraz kibicom. - Zawsze stawiam sobie ambitne cele i z uporem dążę do ich realizacji. Jestem jednak przekonany, że w dzisiejszym sporcie nie ma miejsca na odpuszczanie czy pobłażliwość wobec siebie. Poza tym są jeszcze niesamowici kędzierzyńscy kibice, których oddanie dla drużyny jest bezprzykładne. Ci ludzie jeździli za nami po całej Polsce i Europie, wydając na to własne pieniądze, poświęcając swój czas ukochanej drużynie. Dla takich kibiców gra się na całego, niezależnie od bólu, bo siatkówka na tym poziomie czasami musi boleć - mówi Sławomir Gerymski.

Po zdobyciu przez Mostostal Azoty wicemistrzostwa Polski w 1999 roku kibice w Kędzierzynie-Koźlu za zupełnie normalne uznali występy swoich pupili w finałach play-off w roku 2000 i 2001. Całkowita dominacja Mostostalu nad krajowymi rywalami, potwierdzona dodatkowo dwukrotnym wywalczeniem Pucharu Polski, rozpaliła apetyty siatkarzy oraz ich fanów na międzynarodowe sukcesy. Nadeszły one w 2000 roku. Mostostal Azoty Kędzierzyn-Koźle wywalczył wówczas brązowy medal Europejskiego Pucharu Konfederacji (CEV). Finał tych rozgrywek we Florencji zapadł w pamięci siatkarzy oraz kibiców. Sławomir Gerymski najbardziej jednak wspomina ćwierćfinałowy rewanż z Malagą.
- W Hiszpanii przegraliśmy 3:0 i siatkarze z Malagi byli pewni awansu. Jednak mecz w naszej hali był prawdziwym popisem kędzierzyńskich kibiców, których ogłuszający doping zmiażdżył psychicznie rywali i ostatecznie, po morderczej walce o małe punkty, to my awansowaliśmy do dalszych rozgrywek - opowiada.
W tym roku siatkarze z Kędzierzyna-Koźla potwierdzili swą wysoką klasę, zajmując szóste miejsce w elitarnej Lidze Mistrzów. Mimo tych sukcesów Sławomir Gerymski nie otrzymywał od kilku lat powołania do reprezentacji Polski.
- Rozumiem taką decyzję selekcjonerów, gdyż dzisiaj na arenie międzynarodowej liczą się nie tylko umiejętności, ale i wzrost, którego ja, niestety, nie mam - mówi mierzący 186 centymetrów siatkarz. - Nawet na rodzimych parkietach odczuwam już, że młodzi chłopcy skaczą coraz wyżej do bloku i grane przeze mnie piłki są czasami nieco zbyt niskie.
Mimo to Sławomir Gerymski wysoko ocenia poziom gry w Polsce.
- W lidze włoskiej, uważanej powszechnie za najlepszą na świecie, rozgrywający grają szablonowo, gdyż są przyzwyczajeni, że mają wokół siebie pięciu doskonałych graczy, którzy umieją zaatakować z każdej pozycji. Dobrze widać to na przykładzie rozgrywającego naszej reprezentacji Andrzeja Stelmacha, od kilku lat występującego w Italii - ocenia "Gerym".
- Jego przyzwyczajenie do wysokiej klasy atakujących powoduje czasem nieporozumienia z reprezentacyjnymi partnerami, którzy polskim zwyczajem są wyspecjalizowani w grze na konkretnych pozycjach i niestety nie wszystko umieją zrobić. Taka sytuacja wymaga od rozgrywającego doskonałego wyczucia i zrozumienia z partnerami.

Gdy kilka tygodni temu stało się jasne, że Sławomir Gerymski, chcąc grać na pozycji pierwszego rozgrywającego, będzie musiał poszukać sobie nowego klubu, odwiedziło go bardzo wielu kibiców Mostostalu Azotów.
- Ludzie przychodzili do mnie na treningi oraz odwiedzali w mieszkaniu. Każdy wyrażał sympatię, niektórzy oburzali się na władze klubu. Przez to paradoksalnie jeszcze gorzej znosiłem całą tę sytuację. Sam bowiem nigdy nie odszedłbym z Mostostalu, zaś kibice utwierdzali mnie w przekonaniu, że nie powinienem odchodzić. Prawie każdy odwiedzający mnie kibic prosił o jakąś pamiatkę, a wobec takiej życzliwości nie sposób było odmówić. W efekcie nim się obejrzałem nie została mi ani jedna koszulka. Jedyne, co mam po tych pięciu latach to wywalczone trofea i grupę przyjaciół - opowiada siatkarz. - Dopiero po kilku dniach udało mi się pozbierać i oswoić z tą nową sytuacją w moim życiu. Rozumiem, że władze klubu stanęły przed wyborem młodości i doświadczenia. Nie mam do nikogo pretensji. Mimo to bardzo mi żal opuszczać ten klub i miasto, w którym planowałem osiąść na stałe.
Obecnie Sławomir Gerymski prowadzi negocjacje z kilkoma klubami ekstraklasy, Przyznaje, że najpoważniejsze oferty otrzymał od Galaxii Jurajskiej AZS Bank Częstochowa oraz Morza Szczecin. Żadnego kontraktu jeszcze jednak nie podpisał. - Niezależnie od tego, gdzie przyjdzie mi występować, będę robił wszystko, by grać na najwyższym możliwym poziomie i najlepiej służyć nowej drużynie. Zawsze jednak będę czuł ogromny sentyment do Kędzierzyna-Koźla i być może nie sprzedam swojego mieszkania w tym mieście. Jeśli będzie okazja i sens, kiedyś tu powrócić, uczynię to bez wahania - kończy Sławomir Gerymski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska