Kaskader Marek Sołek: Nie boję się niczego

Iwona Kłopocka-Marcjasz
Iwona Kłopocka-Marcjasz
Marek Sołek podczas pracy. Jest posiadaczem polskiego rekordu "całkowitego spalenia”. Wytrzymał tak trzy minuty.
Marek Sołek podczas pracy. Jest posiadaczem polskiego rekordu "całkowitego spalenia”. Wytrzymał tak trzy minuty. Archiwum prywatne
- Uczę kaskaderów: bądź cały czas w treningu, bądź cały czas uważny, nie szarżuj ponad swoje możliwości, a możesz dożyć w zdrowiu późnej starości - mówi Marek Sołek.

- Rozmawiamy wczesnym rankiem. Zastanawiam się, jak wygląda początek dnia u kaskadera. Skok z balkonu na trawnik dla rozgrzewki, a potem kilometry przebieżki?
- Właśnie idę na plan filmowy. Jak przejdę parę kilometrów w dobrym tempie, to wystarczy mi 15 minut ćwiczeń i będę gotowy do różnych zadań. Oczywiście za sobą mam lata pracy, kiedy robiłem dwa półtoragodzinne treningi sztuk walki każdego dnia. Regularnie chodzę na siłownię. Dla mnie ruch jest jak oddech. To nie zawsze musi być ekstremalny ruch, trzeba się tego rozważnie uczyć, bo kaskaderstwo nie jest dyscypliną sportową, tylko dyscypliną na całe życie. Jeśli ktoś chce długo uprawiać ten zawód, to musi trenować codziennie.

- Uprawiać zawód długo - to może sobie założyć urzędnik. Ale kaskader? Przy takim stopniu ryzyka?
- Urzędnik umiera szybciej niż kaskader, bo nie ćwiczy. Kilka lat temu poznałem Lorena Janesa, jednego z twórców nowożytnego kaskaderstwa w Ameryce, który dublował Steve'a McQueena. Na spotkanie wyszedł starszy ode mnie o 30 lat człowiek, o takiej rześkości ruchów jak moja. Miał wtedy 77 lat i jeszcze pracował. "Przez całe swoje kaskaderskie życie nie złamałem ani jednej kostki. To moja wizytówka" - powiedział. I to jest to, czego sam uczę kaskaderów - bądź cały czas w treningu, bądź cały czas uważny, nie szarżuj ponad swoje możliwości, a możesz dożyć w zdrowiu późnej starości.

- Bez gipsu można się więc obyć, a czego kaskaderowi nie udaje się na pewno uniknąć?
- Potłuczeń. Przy upadkach z konia, potrąceniach przez auto czy skokach z dużej wysokości to nieuniknione. Bywałem mocno poobijany.

- W 2008 roku pobił pan rekord Polski, skacząc z wysokości 41 metrów. Wjeżdża się na górę i hop?
- Tak mógłby zrobić tylko szaleniec. Samo wyjście na taką wysokość wymaga przyzwyczajenia. Kaskader też odczuwa lęk. Ja najpierw skoczyłem z 33 metrów, co już było rekordem, potem z 35, dopiero następnego dnia z 41 metrów. Kiedy zachowa się ostrożność i ma odpowiednią technikę, to wielkie niebezpieczeństwo nie grozi. No, chyba że zawiedzie poduszka. Kilku kaskaderów w ten sposób zginęło, bo albo w ogóle nie trafili w poduszkę, albo się z niej zsunęli. Jak się człowiek źle złoży, to może go złamać siła bezwładności, może pogruchotać kończyny, a nawet doznać urazów wewnętrznych, jeśli poduszka jest zbyt twarda.

- Poduszka pneumatyczna to gigantyczna poducha, ale z góry pewnie trochę inaczej wygląda?
- Jak chusteczka do nosa. Kiedy skacze się z budynku, jest super, bo budynek się nie rusza. Ale jeśli stoję na dźwigu w koszu, który tańczy w prawo i w lewo, to przy każdym ruchu tracę poduszkę z oczu. Wystarczy też wysunąć stopę z kosza, by zasłaniała większą część poduszki. Sukces w dużym stopniu jest kwestią koncentracji. Ale też poduszki. Na potrzeby tego rekordu sam ją zaprojektowałem.

- Nie wystarczyło wziąć od strażaków?
- Historycznie rzecz ujmując, to strażacy przejęli poduszkę pneumatyczną od kaskadera, który ją wymyślił. Natomiast skok na strażacką poduszkę w Polsce kończy się kalectwem albo śmiercią. Nieprzygotowany człowiek po skoku z 3. piętra może mieć połamane ręce, nogi i pluć krwią. Moim zdaniem one się do niczego nie nadają i powinny być wycofane. Są droższe i cięższe od moich poduszek, a różnica klasy jest taka, jakby porównywać małego fiata i rolls-royce'a. No, ale zawsze lepiej się połamać, niż spalić.

- Właśnie. Ma pan też na koncie polski rekord całkowitego palenia. Jak to się robi, że po 3 minutach nie zostaje z kaskadera kupka popiołu?
- Rekord świata w tej dziedzinie należy do Austriaka i wynosi ok. 6 minut. Pomaga technika - wspaniałe żele, którymi smaruje się ciało i ubranie. Niezależnie od tego, żeby nie spłonąć, trzeba umieć tańczyć z ogniem - wykonywać odpowiednie ruchy, panować nad oddechem. No i mieć zgraną ekipę, która czuwa z kocem, gaśnicami i ruszy do akcji natychmiast, gdy kaskader da znak, że ma dość.

- Lęk przed ogniem to chyba najsilniejszy z pierwotnych lęków człowieka. Czego pan się boi?
- Staram się nie bać na zapas. To moja dewiza. Po prostu stawiam czoło wyzwaniom i jestem bardzo ostrożny. Staram się nie dochodzić do punktu, w którym zacznę się bać. Cel, który mam osiągnąć, jest na końcu drogi. Dochodzę do niego drobnymi krokami. Krok po kroku do krawędzi przepaści. Technika i oswajanie, aż to, co budzi lęk, przestanie być straszne. Wtedy można skoczyć nawet z tarasu widokowego Pałacu Kultury.

- Myśli pan o tym?
- Właśnie przygotowuję film, w którym prawdopodobnie wykonany zostanie skok z Pałacu Kultury albo z pobliskiego Intercontinentalu. To gigantyczne przedsięwzięcie hinduskiej kinematografii, które przerasta wszelkie polskie wyobrażenia. Firma Film Polska jest koproducentem. Dla nas to niesamowita gratka, bo w żadnym innym polskim filmie nie mamy szansy na takie akcje ja ta.

- Gdyby istotę kaskaderstwa ująć wzorem matematycznym, byłaby to odwaga plus sprawność fizyczna?
- Jeśli w pojęciu odwagi zawrzemy równowagę, to jest to prawdziwe równanie. Sprawność fizyczna jest nieodzowna, a odwadze musi towarzyszyć duża doza rozsądku, bo bez niego sprawność służy tylko zniszczeniu. Moja najmocniejsza strona może być zarazem najsłabszą. Bez rozwagi to, co umiem, może mnie unicestwić.

- Gdzie w takim razie jest granica między odwagą a zuchwałością?
- Odwaga jest pośrodku w triadzie między tchórzostwem a zuchwałością. Strach nie omija nikogo, ale jedni, uciekając od strachu, idą w zuchwałość, która przekracza ich możliwości, a inni poddają się i strach ich paraliżuje. Odwaga to złoty środek. Człowiek to ciało i duch. Kaskaderowi nie wystarcza sprawność fizyczna, musi trenować też dyscyplinę duchową.

- Wielu kaskaderów porównuje ten zawód do narkotyku, mówią, że napędza ich głód adrenaliny. Pana też?
- Ja tego w kaskaderstwie nie szukałem. Większe znaczenie ma dla mnie to, że dochodzę do punktu, w którym odsuwam strach i perfekcyjnie wykonuję dany element. Że potrafię to opanować. Nie chodzi tylko o przezwyciężanie własnych słabości, ale o ciągły rozwój możliwości, doskonalenie się.

- Jest pan jedynym polskim kaskaderem, który pracował w Hollywood. "The Last Sentinel" to było duże wyzwanie?
- Każdy kaskader marzy o tym, żeby pracować w jakiejś hollywoodzkiej produkcji, bo to jest niewyobrażalna bajka, co oni tam robią. Choć staram się mocno stąpać po ziemi, też nie byłem wolny od tego marzenia, więc nawiązałem kontakt, zostałem zaproszony. Robiłem tam standardowe elementy, powiedzieli, że dobrze im się ze mną pracowało. Ani nie zarobiłem wielkich pieniędzy, ani się nie wyróżniłem. To była po prostu wielka przygoda.

- Należy pan do Taurus World Stunt Awards - akademii przyznającej kaskaderskie Oscary. Dajecie je także kobietom?
- Jedna z kategorii to właśnie wyczyny kobiety kaskadera. Rekordzistką jest moja przyjaciółka, Debbie Evans, która zdobyła sześć nagród. Ta dojrzała pani, matka dwójki dzieci, uważana jest za jednego z najlepszych kierowców - umiejętnościami przewyższa 99 procent męskich kaskaderów. Jej wyczyny możemy oglądać w "Szybkich i wściekłych". Dublowała Carrie-Anne Moss w "Matriksie", bo świetnie jeździ też na motocyklu.

- Najlepsi na świecie kaskaderzy pracują w Hollywood?
- Tego bym nie powiedział, ale na pewno najbardziej doświadczeni kaskaderzy to ci, którzy pracują dla Hollywood. Ze swoimi koordynatorami są w stanie najwięcej zrobić. Natomiast kaskaderskie Oscary dla produkcji zagranicznej regularnie zdobywa najlepszy team z Niemiec, z którym teraz współpracuję. Żeby coś robić perfekcyjnie, trzeba to wielokrotnie praktykować. O efekcie decyduje doświadczenie, dlatego Niemcy robią rzeczy, których my nie potrafimy. Ale co się dziwić, gdy dla polskiego filmu potrącenie robię przez 15 minut, za tysiąc złotych, nie mając nawet dobrego samochodu. Na zasadzie "jakoś to trzeba zrobić". Superefektów, jak w kinie amerykańskim, w ten sposób się nie osiągnie.

- Kiedy przeczytałam, że napisał pan największy w Europie projekt szkolenia kaskaderów, pomyślałam, że szykuje się u nas inwazja kina akcji.
- Tymczasem ma się to odwrotnie proporcjonalnie do naszej produkcji filmowej. Tak się złożyło, że napisałem unijny projekt i dostałem dofinansowanie w trzech miastach, ale to oczywiście wszystko na wyrost. Kiedy robiono ze mną wywiad w Hollywood i powiedziałem, że mam cztery szkoły i trenuję 200 kaskaderów, było wielkie zdziwienie i śmiech: "To Polska ma jakiś przemysł filmowy?".

- Komputery w filmie potrafią już robić takie cuda - udowodnił to m.in. "Avatar" Jamesa Camerona - że zastanawiam się, czy w niedalekiej przyszłości kaskaderzy będą jeszcze potrzebni.
- Ależ kaskaderzy występują również w "Avatarze". Te wszystkie komputerowe rzeczy robi się przy pomocy motion capture. Ubiera się kaskadera lub aktora w kostium z czujnikami, a na to nakłada się tzw. maskę. Można tak nałożyć każdą postać od żółwia po olbrzyma, ale w środku porusza się człowiek. Animacje stricte komputerowe w porównaniu z ruchem człowieka są bardzo niedoskonałe. A poza tym są piekielnie drogie. Robioną na żywo akcję rejestruje kamera i to wszystko. Zbudowanie tego samego cyfrowo kosztuje 100 razy więcej i wymaga niesamowitych zabiegów. Technika na pewno będzie się rozwijała, ale człowieka nie zastąpi.

- Zdarza się panu w życiu prywatnym wykorzystywać umiejętności kaskaderskie?
- Sprawność pomaga mi w różny sposób. Np. teraz idę szybkim krokiem od 40 minut i czuję się świetnie. Gdybym nie trenował, już dawno wsiadłbym do taksówki, bo tak maszerując i rozmawiając przez telefon, dawno dostałbym zadyszki.

- A ja nie miałabym szansy na ten wywiad, bo taki pan zabiegany. Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska