Katarzyna Skawska: W podróż biorę kiecki

fot. Sławomir Mielnik/Archiwum
fot. Sławomir Mielnik/Archiwum
- Dziś można jechać wszędzie. I wcale nie trzeba mieć dużych pieniędzy - mówi Katarzyna Skawska, podróżniczka, współautorka przewodnika.

- Często jako dziecko marzyłaś o podróżach?
- W ogóle o nich nie marzyłam! Wtedy takie rzeczy do głowy nam nie przychodziły. Może nie żyłam w głębokim PRL-u, ale pamiętam z dzieciństwa, że szczytem marzeń był wyjazd na Węgry.

- Kiedy zaczęłaś jeździć dalej niż na Węgry?
- Tak naprawdę dziesięć lat temu, jak poznałam mojego ukochanego mężczyznę Krzyśka Świdraka. On już wcześniej podróżował i przekonał mnie, że wyjazd na przykład do Indii - i to nie z biurem podróży - nie jest trudny. Byliśmy już razem właśnie w Indiach, Syrii, Jordanii, Egipcie, na Madagaskarze. A w październiku na trzy tygodnie jedziemy do Nepalu. Przygotowujemy się do tego wyjazdu - szlifujemy kondycję, bo chcemy odbyć 10-12-dniowy trekking po Himalajach, sprawdzamy, na co się zaszczepić, co zabrać, kompletujemy sprzęt. I odliczamy...

- Podróżowanie w takie zakątki świata marzy się wielu ludziom. Jak się marzenia przekuwa w rzeczywistość?
- Trzeba przede wszystkim chcieć. Dziś można pojechać wszędzie. I wcale nie trzeba mieć dużych pieniędzy.

- Ale jest jeszcze na przykład praca, szef...
- My też pracujemy na etatach. Oszczędzamy dni urlopu i raz w roku udaje nam się wyjechać na trzy tygodnie. Da się więc pogodzić pracę z podróżniczą pasją.

- Chciałabyś żyć jak Elżbieta Dzikowska - podróżować, potem robić o tym programy albo - co wy już zaczęliście - pisać. I tym zarabiać na podróże.
- Gdybyśmy mogli tylko podróżować i pisać o tym książki, to byłoby idealnie. Niestety, tak jeszcze nie jest. Ci, którzy się choć trochę otarli o wydawnictwa książkowe, wiedzą, że żyć z pisania w Polsce jest bardzo trudno. Udaje się to ledwie kilku osobom. Trzeba mieć wielkie nazwisko i sprzedawać setki tysięcy egzemplarzy tytułu. Ale może kiedyś dołączymy do tego grona... Kiedyś wydawało nam się, że napisanie książki jest trudną rzeczą. Tymczasem jedną już wydaliśmy, a drugą piszemy.

- Co to będzie?
- Nie zdradzamy jeszcze wiele. Powiem tylko, że będzie to książka też o podróżach, też dla National Geographic i będzie w pewnym sensie kontynuacją "Świata w zasięgu nosa". Tyle że tym razem nie nos, a coś innego będzie w roli głównej.

- Wasz "Świat w zasięgu nosa" to przewodnik, w którym kluczem był zapach. Magda Gessler opisuje świat przez smaki. Zwykły przewodnik to już przeżytek?
- Nie, praktyczne przewodniki - z radami, co i jak robić w danym kraju, gdzie i za ile szukać hotelu - ciągle są w cenie. Kiedy gdzieś wyjeżdżamy, zawsze zabieramy je ze sobą. Ale wiele osób szuka po prostu inspiracji do podróży. Przewodnik zapachowy czy smakowy odpowiada chyba właśnie takiemu odbiorcy.

- Czy kobiecie po świecie podróżować jest trudniej, niż facetom? Ot, choćby po krajach arabskich, gdzie podobno panie są nagabywane.
- Nigdy tego nie odczułam, ale podróżuję z Krzyśkiem. Natomiast w krajach arabskich, gdzie normy społeczne są zaostrzone, mówimy na przykład, że jesteśmy małżeństwem, choć nie jesteśmy. Gdybyśmy nie skłamali, mogłoby być tak, że nie dostalibyśmy wspólnego pokoju albo mogłabym być źle potraktowana. Poza tym wyznajemy zasadę, że w kraju, który zwiedzamy, jesteśmy gośćmi i powinniśmy się dostosować do jego zasad. Dlatego na przykład w Syrii czy Jordanii nie nosiłam bluzek na ramiączkach, a spódnice wzięłam tylko za kolano.

- To znaczy, że jak każda kobieta nawet na wyprawę na koniec świata przemycasz kiecki, szpilki czy wisiorki?
- W szpilkach nie chodzę nawet będąc w Polsce, więc na wakacje też ich nie zabieram. Ale coś kobiecego do garderoby zawsze uda mi się przemycić. Nie zawsze chodzę w spodniach khaki po kolana. Na sukienkę czy dwie musi się znaleźć miejsce. A wisiorki raczej zwożę z podróży w hurtowych ilościach.

- Skąd ich przywiozłaś najwięcej?
- Z Indii. W Delhi, stolicy Indii, mieszkaliśmy trzy dni w pobliżu największego targowiska, rozłożonego wzdłuż ciągnącej się kilka kilometrów ulicy. Była jednym wielkim india-shopem, podobnym do tych, jakie spotyka się w Polsce. Tylko wybór tam był tysiąc razy większy, a ceny tysiąc razy niższe. Chusta, za którą w Polsce trzeba zapłacić 30-40 złotych, tam kosztuje pół dolara...

- Nic, tylko kupować!
- I tak właśnie robiłam. Codziennie wracałam obwieszona wisiorkami ze szklanych paciorków. Sprezentowałam je naszym mamom, znajomym i rzecz jasna sporo kupiłam dla siebie. Któregoś dnia w hotelu dla żartów założyłam je wszystkie na szyję i myślałam, że mi oberwie głowę, takie były ciężkie. W hurtowych ilościach kupowałam też wielobarwne chusty i apaszki. Z Indii przywiozłam też piękne, skórzane sandały i klapki po dwa dolary za parę.

- Wynajęłaś transportowiec, żeby to przywieźć?
- Na szczęście jeszcze w Delhi odkryłam, że kupiony tuż przed podróżą nowy plecak ma po bokach dwa dodatkowe pionowe zamki, które go poszerzają, kiedy się je rozepnie. Jak to odkryłam, to natychmiast pobiegłam po kolejną porcję wisiorków.

- Obyło się bez dodatkowej torby albo wyrzucania zbędnego bagażu?
- Zdarza się nam czasem po drodze zostawiać jakieś ciuchy czy buty przywiezione z Polski, by pomieścić pamiątki. Dlatego kiedy się pakujemy, celowo zabieramy lekko już zniszczone koszulki i schodzone buty.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska