Każdy ma swój Everest

fot. Archiwum prywatne
fot. Archiwum prywatne
O Kangczendzondze mówi się, że pożera kobiety. Kinga Baranowska stanęła na jej szczycie pod koniec maja 2009 roku. Zdobyła ją jako pierwsza Polka i piąta kobieta na świecie.

Gdy dokładnie o 16.45 wdrapała się na szczyt, pierwszą wiadomością, jaką przekazała do położonego o prawie kilometr niżej obozu, było: "Górę tę dedykuję Wandzie Rutkiewicz".

Kangczendzonga nie będzie już górą, na której zginęła Wanda Rutkiewicz, a tą, którą zdobyła Kinga Baranowska - dziewczyna z Kaszub.

Ostatni odcinek wspinaczki na szczyt był niewyobrażalnie trudny. Na takiej wysokości każdy krok wiąże się z nadludzkim wprost wysiłkiem. Tlenu jest tak mało, że robisz krok i musisz wyrównać oddech. Potem kolejny i znów zadyszka. Na wysokości kilku tysięcy metrów każda czynność jest nie lada wysiłkiem. Samo rozkładanie namiotu zajmuje półtorej godziny. W Tatrach ta sama czynność zajęłaby 15 minut - mówi Kinga.

Góry zobaczyła po raz pierwszy w liceum. To była miłość od pierwszego wejrzenia.
- Zrozumiałam, że to mój świat. Tak naprawdę po uszy wpadłam na studiach. Byłam na geografii i pojechaliśmy na trzytygodniowe praktyki. Miałam szczęście, bo gór uczyłam się od prawdziwych pasjonatów - mówi Kinga.

Klękaj albo giń

Na szczyt Kangczendzongi Kinga dotarła sama.
Mój partner zrezygnował kilkanaście metrów wcześniej. Dla osób, które się nie wspinają, takie zachowanie jest nie do pojęcia. Dać za wygraną tuż przed metą? Wariactwo! Himalaje rządzą się jednak innymi prawami. Trzeba mieć pokorę. Tylko doświadczonego himalaistę na to stać. Inaczej się ginie - mówi Kinga.

W tym świecie nie cieszy samo zdobycie szczytu.
- To żaden sukces dopóty, dopóki się bezpiecznie z góry nie zejdzie na dół. To dlatego podajemy sobie ręce dopiero u podnóża góry - tłumaczy Kinga.
O prawdziwości tych słów przekonała się Baskijka Edurne Pasaban, współtowarzyszka Kingi z wyprawy. Na szczyt dotarła pół godziny przed Polką. Kangczendzonga była jej 12. ośmiotysięcznikiem. Niestety, podczas zejścia Edurne zasłabła. Było z nią tak źle, że trzeba było wzywać helikopter ratunkowy. Pomogli koledzy.

- Dlatego zanim pójdziesz w góry, musisz się do tego solidnie przygotować. Lekceważenie ich potęgi to egoizm. Myślenie, że jeśli zaniemogę, to pomogą mi koledzy, naraża na niebezpieczeństwo całą grupę. Nie można na szali stawiać życia innych ludzi - mówi Kinga.

Co ciekawe, wszyscy zawsze emocjonują się samym wejściem na szczyt. Ostatnimi 16 godzinami. Tak naprawdę wyprawa trwa kilka miesięcy.

- Najpierw trzeba dojść do podnóża góry przez dżunglę. Nasz marsz przykładowo miał trwać tylko dziewięć dni. Niestety, wszystko przeciągnęło się do ponad dwóch tygodni - mówi Kinga.

Atak krwiożerczych pijawek

Ośmiotysięczniki Baranowskiej

2003 r. - Ho Oyu (8201 m)
2006 r. - Broad Peak (8047 m)
2007 r. - Nanga Parbat (8125 m)
2008 r. - Dhaulagiri (8167 m) - pierwsza Polka
2008 r. - Manaslu (8163 m) - pierwsza Polka
2009 r. - Kangczendzonga (8598 m) - pierwsza Polka

Zanim jej ekipa dotarła do podnóża ośmiotysięcznika, była dręczona gorączką, przeziębieniem, strajkami tragarzy i... pijawkami.

- Myślałam, że nie mam żadnej fobii. Do czasu, gdy obudziłam się się z wielką, najedzoną pijawką przyklejoną do twarzy - wspomina Kinga.

Jako kobieta podczas podróży miała też kilka problemów natury higienicznej. Chodziło nie tylko o kwestie fizjologicznych potrzeb. Do tego można się przyzwyczaić. O wiele bardziej uciążliwe dla Kingi było mycie jej długich do pasa blond włosów. Zwykła czynność podczas wspinaczki była ostrą gimnastyką.

Momentami miałam tak dość moich włosów, że chciałam je ciąć nożyczkami od paznokci. Koledzy do umycia swoich głów zużywali niecałe pół litra wody. Ja znacznie, znacznie więcej. A trzeba sobie powiedzieć jasno, że woda to towar deficytowy na pewnych wysokościach. Zdobywa się ją ze śniegu. Żeby roztopić wystarczającą do zaparzenia herbaty ilość, trzeba czekać dwie godziny - mówi Kinga.

Na Kangczendzongę organizowanych jest bardzo mało wypraw. Kindze Baranowskiej udało się dołączyć do wyprawy baskijsko-katalońsko-andorskiej. Ten trzeci co do wysokości ośmiotysięcznik leży na granicy Indii i Nepalu. Ma kilka oddalonych od siebie wierzchołków. Polscy himalaiści sporo tu osiągnęli.

W 1978 r. na szczyt Południowy Kangczendzongi weszli Eugeniusz Chrobak i Wojciech Wróż. Środkowy zaliczyli Wojciech Brański, Andrzej Heinrich i Kazimierz Olech. Autorami największego sukcesu byli: Jerzy Kukuczka i Krzysztof Wielicki, którzy zimą 1986 roku zdobyli główny szczyt.
Sześć lat później wyzwanie podjęła Wanda Rutkiewicz. Niestety, 13 maja 1992 roku na wysokości 8250 m ślad po niej zaginął.

O Kangczendzondze (8598 m n.p.m.) mówi się, że nienawidzi kobiet. Pierwszą, która stanęła na jej wierzchołku, w 1998 r., była Brytyjka Ginette Harrison. Drugą Austriaczka Gerlinde Kaltenbrunner.

Sprężaj, sprężaj

Kinga wspina się bez tlenu. To kwestia ambicji.
- Oczywiście istnieje ogromna różnica w czasach pomiędzy himalaistami, którzy wspinają się z tlenem i bez niego. My przy nich wyglądamy jak łamagi - mówi.

Aby funkcjonować w warunkach, gdzie brakuje tlenu, trzeba dać organizmowi czas na wytworzenie dodatkowych czerwonych krwinek. Ten proces jest długi i bywa bolesny.
- Puchniemy. Z reguły leżymy wtedy w namiotach, czasem spacerujemy. Najgorsze jest to, że nie chce się w ogóle jeść. Trzeba się zmuszać, dlatego zabieram ze sobą wypróbowane smakołyki. Jednym z nich jest kisiel - opowiada Kinga.

Po co Kinga w ogóle się wspina?
- Przyznam, że każdego dnia mam tysiąc powodów dla których można by zrezygnować. Wtedy włącza mi się tzw. spręż, czyli siła woli w slangu himalaistów. Dlaczego to robię? Odpowiedź jest banalnie prosta. Bo wtedy jestem szczęśliwa. Patrzę na panoramę gór i mam poczucie olbrzymiej wolności. Nie tylko wtedy. Jestem szczęśliwa również, gdy się aklimatyzujemy na danej wysokości, gdy leżę całymi dniami w malutkim namiocie i patrzę w tropik. Gdy zaczynałam się wspinać, te dni dłużyły mi się niemiłosiernie. Doświadczenie mnie zmieniło. Nie wystarczy wiedzieć, czego się chce. Trzeba mieć odwagę za tym pójść. Każdy ma swój Everest.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska