Każdy ma swoją PRL

Mirosław Olszewski
"Najweselszy barak w obozie socjalizmu" czy "ponure więzienie ufundowane na bagnetach Armii Czerwonej"?

W trzynaście lat po upadku PRL i rozsypce całego obozu demoludów czterdzieści procent Polaków - jak wynika z badań OBOP - wspomina Polskę Ludową z ciepłą nostalgią.
Co nam się w PRL tak podobało? Wróćmy do tamtych lat...

ZAKUPY
W PRL niczego się nie kupowało, lecz "dostawało", "wystawało", "załatwiało". Ponieważ teoretycznie wszyscy mieli pracę, a towary do sklepów trafiały często przed południem, karierę robili "stacze" - emeryci i renciści, którzy za niewielką opłatą wystawali w długaśnych kolejkach po jedzenie, meble, po cokolwiek, co akurat "rzucono". Często kolejkowicze tworzyli "listy kolejkowe", odczytywane co godzinę. Dwie nieobecności podczas odczytywania karane były przesunięciem na koniec kolejki. Ponieważ nie było "komórek", często członkowie rodziny kupowali w różnych sklepach w tym samym czasie te same towary. Dzięki temu tworzył się rynek równoległy do oficjalnego. Na nim wymienić można było czekoladę na papierosy, potem na masło, mięso itp. Dużą wartość wymienną miała wódka, a do dobrego tonu należało podawanie gościom bimbru własnej roboty.
Na rynku funkcjonowało kilka rodzajów cen: były więc regulowane, komercyjne, urzędowe. Sens każdej z nich wyjaśniała nauka zwana ekonomią polityczną socjalizmu, którą mało kto rozumiał. Za to ekonomię polityczną kapitalizmu zrozumieć można było łatwo, bo intuicyjnie. Ale ona była niesłuszna.

SAMOCHODY
Dla ludu były na przedpłaty, przy czym mechanizm ich realizacji był skomplikowany jak budowa wahadłowca. System obfitował w wyjątki, czyli rozmaite "przyspieszenia". Załapanie się na nie wymagało "dojść". Popyt na samochody był tak wielki, że gdy kiedyś zatonęła na Wiśle barka wioząca transport "maluchów", na brzegu rzeki urządzono licytację na samochód, który miał być za chwilę wyłowiony. Wylicytowane ceny o niebo przewyższały nominalne. Żartowano wtedy, że dla podniesienia rentowności Fabryki Samochodów Osobowych należałoby całą produkcję od razu wrzucać do rzeki.
Osoby ustosunkowane mogły kupować auta poza kolejką, dzięki systemowi asygnat (po ludzku mówiąc - na zasadzie rozdawnictwa).
Posiadanie samochodu oznaczało wiele kłopotów. Konieczne były "dojścia" do fachowców z Polmozbytu (zwanego czasem bandą Pol-Mota), by zdobyć części zamienne, oraz do jakiegoś prywatnego warsztatu, gdzie złote rączki potrafiły z gwoździa zrobić semmmeringa. Gdy wprowadzono talony na paliwo, szczytem szczęścia były układy na stacji benzynowej albo z kierowcami ciężarówek. Warto było mieć zawsze w bagażniku pusty kanister.

MIĘSO
W PRL miał znaczenie strategiczne. Prócz 68 r. wszystkie inne rewolty społeczne miały w tle wzrost cen mięsa i jego braki. Plotka głosiła, że mięsna nędza wynika z kolosalnego eksportu na Wschód. Ludzi wkurzało, gdy w wieczornych wiadomościach co chwilę pokazywano nowo otwartą chlewnię przemysłową, a nazajutrz w sklepie mięsnym ceny znów były wyższe, a z parówek ciekły litry tłustej cieczy. W szczytach kryzysów (a zdarzały się co kilka lat) kiełbasy, ryby, kurczaki nie różniły się smakiem.
Karierę robiły "baby", które po słonych cenach, ale regularnie zaopatrywały miasta w swojskie żarcie. Władzom bardzo nie podobały się takie praktyki. Gdy pewien facet z Lublina pojechał nad morze, kupił od rybaków ryby, a potem sprzedawał je na południu kraju, aresztowano go jako spekulanta. Przed wysoką karą obronił go wściekły ryk oburzonej, bo głodnej opinii publicznej.

Hasła propagandowe
- Imperialistyczny wróg kusi cię coca-colą
- Pamiętaj, że nie wyrabiając normy, opóźniasz nasz marsz do socjalizmu i krzywdzisz siebie oraz społeczeństwo
- Koniu polski, bierz przykład z konia radzieckiego (napis na stajni)
- Pod sztandarami PZPR do zwycięstwa socjalizmu
- Wielki zasiew, bujne plony, radość ludu
- Nasza odpowiedź spekulantom to terminowa dostawa ziemniaków
- Naprzód do walki o wysokie urodzaje, o rozkwit rolnictwa! Do walki o szczęście i dobrobyt narodu!
- Napięcia społeczne zagrożeniem podstaw ustroju socjalistycznego
- Tylko poznawszy swój kraj, można naprawdę owocnie dla niego pracować (na legitymacji PTTK)
- W naszym zakładzie pracy nie ma etatu statysty
- Pracując dla kraju, pracujesz dla siebie
- Wiecej dyskusji przed podjęciem decyzji! (napis na budynku PGR-u)
- Plan sześcioletni w ciągu 2,5 roku wykonał (tu było imię i nazwisko)
- A ty? Czy stosujesz już nowe metody pracy? ("Trybuna Ludu")
- Uczcie się przodujących radzieckich metod pracy!
- Bijcie się o przedterminową realizację naszych planów gospodarczych!
- Pamiętaj! Pałac Kultury i Nauki im. Stalina twoim drugim domem! (na medalu pamiątkowym)
- Powszechna kontrola źródłem społecznego zaufania
- Niech żarówka nie zastępuje nam słońca - oszczędzaj energię elektryczną
- Partyjność nie kończy się o 15
- Siej kukurydzę - będziesz miał krowy cielne (na PGR)
- Józef Wissarionowicz Stalin - ojciec wszystkich polskich dzieci
- Uprzątnj dom - daj hutom złom

PASZPORTY
Wyjazd do głupiej Czechosłowacji wymagał nie lada zabiegów. Kilka miesięcy wcześniej należało na milicji złożyć wniosek o paszport, wypełniając gruby formularz z pytaniami o najdrobniejsze sprawy. Władzy było to potrzebne do ocenienia, czy jej poddany nie zamierza aby zostać na Zachodzie, czyli wedle ówczesnej terminologii "wybrać wolność". Z drugiej strony PZPR nie stroniła od handlu żywym towarem. Głośny (choć utajniany co sił) był biznes polegający na zobowiązaniu się władz PRL do wydania zezwoleń na stałą emigrację Polakom niemieckiego pochodzenia w zamian za kredyty z kasy Bonn. Podobnie handlowały ludźmi inne kraje obozu. Nie brzydził się tego ani dyktator Caucescu, ani kreatury w rodzaju Honeckera.
Ponieważ w obozie demoludów pieniądze były co najmniej fikcyjne, szczęśliwy zdobywca paszportu na KS-y (kraje socjalistyczne) musiał jeszcze wykupić wouczery, promesy itp., dzięki którym mógł za granicą nie umrzeć z głodu i gdzieś się przespać. Metody zarabiania na tych papierach po latach praktyk stały się tak wyrafinowane jak teoria reprodukcji rozszerzonej Róży Luksemburg. Co roku tysiące budowniczych Polski Ludowej ruszały więc na południe obozu, taszcząc w torbach kremy Nivea, ręczniki frotté i polskie farmaceutyki, z których część miała duże wzięcie w Rumunii, gdzie jak w każdej porządnej dyktaturze istniał całkowity zakaz aborcji.

CODZIENNE DROBIAZGI
Dwadzieścia lat czekania na telefon nie było traktowane w kategoriach curiosum. Ówczesna poczta stale nie miała "wolnych łącz", a w poziomie rozwoju telekomunikacji wyprzedzaliśmy w Europie jedynie Albanię. Na połączenie z Zakopanem czy Gdańskiem można było czekać pół dnia, chyba że miało się bajer i oczarowało telefonistkę. Na połączenie z Paryżem można było czekać kilka dób.
W kioskach najczęściej prosiło się o jakąś gazetę. Tytuł nie był istotny - i tak we wszystkich było to samo. Choć były wyjątki: największą gadzinówką była niewątpliwie "Trybuna Ludu", gdzieś w centrum lokowała się "Polityka", zaś "Tygodnik Powszechny" inteligentnie, między wierszami, dokopywał władzy. Gry z cenzurą wykształciły w PRL szczególny typ czytelnika, który potrafił zdobywać wiedzę o sytuacji, czytając między wierszami lub badając, czego się nie pisze. Dla tych ludzi dzisiejsza prasa jest często zbyt nudna, gdyż niewyrafinowana.
Wypoczynkiem w PRL zawiadywał wszechobecny Fundusz Wczasów Pracowniczych. Skierowania na tanie na ówczesne stosunki wczasy to był rarytas rozdzielany przez rady zakładowe. Indywidualiści, którzy woleli samemu włóczyć się po kraju, decydowali się na swoisty survival. Bo zawsze "baza żywieniowa" nie nadążała z zaspokajaniem potrzeb, "nasycenie miejscami noclegowymi pozostawiało wiele do życzenia", a "dalsze doskonalenie systemu turystyki i wypoczynku" było co rok "przedmiotem troski odpowiednich czynników".
Polska młodzież miała wedle życzenia władz śpiewać polskie piosenki, więc prywaciarze zbijali kokosy, produkując pocztówki dźwiękowe. Koszmarnej jakości, puszczane na nieśmiertelnym adapterze Bambino, pozwalały nam poznać urodę kultury zza żelaznej kurtyny. Bitelsi, Stonsi... Godzinami leżało się z radiem, ganiając po skali zanikającą wciąż rozgłośnię Luksemburg. W tym czasie Klenczon z Czerwonych Gitar upierścienioną ręką kładł biało-czerwone kwiaty na deskach opolskiego amfitetatru. Bo frakcja Moczara szła w górę i warto było zapisać się na "partyzancką listę".

OPOZYCJA
Choć system - jak mawiał Kisiel - sam sobie stwarzał najwięcej problemów, a potem bohatersko starał się je rozwiązać, siwych włosów liderom PZPR dostarczała opozycja. Do śmierci Stalina zwalczana z całą bezwzględnością - skrytobójstwem, wysokimi wyrokami ferowanymi przez sprzedajnych sędziów, często torturami w ubowskich katowniach. Do upadku Gomułki metody walki stały się mniej drastyczne. Natomiast Gierek, chcąc uchodzić w oczach Zachodu za człowieka światłego, skłaniał się raczej do metody ignorowania opozycji niż jej dosłownego zwalczania. Tym bardziej, że cała koncepcja gospodarcza tej ekipy opierała się na przyspieszeniu rozwoju gospodarczego, który miał nastąpić za zachodnie kredyty, które z kolei miały być spłacone wysoko przetworzoną produkcją.
Straszydłem dla PZPR byli Michnik i Kuroń z KOR. Ale diabłem wcielonym - Moczulski z jego KPN. Tańce PZPR z opozycją przebiegały wedle schematu: kryzys się zaostrza, liderzy opozycji idą siedzieć. Krzyk podnosi RWE, zachodni dyplomaci naciskają, opozycja wychodzi z pudła. Wtedy zaczyna marudzić radziecki ambasador, więc żeby go ułagodzić, władze likwidują nielegalną drukarnię i spokój trwa do następnego przesilenia.
PZPR, gdyby nie zachodnie kredyty, na których wisiała cała gospodarka, w pięć minut rozprawiłaby się z opozycją, ale odcięcie dopływu twardej waluty pięć minut potem ją samą zdmuchnęłoby ze sceny. Ten chybotliwy układ przetrwał aż do końca samej PRL. On też sprawił, że prawicowi przeciwnicy KOR określali liderów Komitetu mianem "licencjonowanej opozycji wewnętrznej".

NOWOMOWA
PRL nie miała wad. Jeśli już, to niedociągnięcia, które należało usuwać. W systemie bywały również co najwyżej wypaczenia. Oznaczało to, że w każdym przypadku linia generalna jest słuszna, a uchybienia nie wynikają z istoty socjalizmu, lecz błędów ludzkich. Krytyka dzieliła się na konstruktywną i krytykanctwo. Tą pierwszą uprawiali zwolennicy socjalizmu, zatroskani o jego dalszy rozwój. Krytykanctwo uprawiali wrogowie socjalizmu. Ideowi, którzy krytykując najlepszy ustrój świata, dowodzili tym samym, że mieli pomieszane w głowach, więc lądowali w psychiatrykach. Oraz ekonomiczni: badylarze, kułacy, spekulanci, prywaciarze etc. Tych dręczono domiarami, kontrolami itp. Niechcący PRL wykształciła kastę prywatnych przedsiębiorców tak zaprawioną w bojach z administracją, że potrafiliby w piekle sprzedawać święte medaliki.
Nowomowa stanowiła PZPR-owski dialekt służący do mówienia, ale niczego niepowiedzenia. Ktoś, kto władał wprawnie tym dialektem, mógł wygłosić dowolnej długości przemówienie na dowolny temat. Doświadczeni życiowo bacowie, których pytano, czy boją się komunistów, odpowiadali, że owszem: boją się zostać zanudzeni na śmierć.
l
Mit Peerelu zawsze będzie powracał, gdy w III RP żyć się będzie ciężko. W pamięci pokolenia, które miało okazję posmakować tamtej rzeczywistości, PRL-owskie kolejki będą się skracać, tamte ulice pięknieć, a pierwszy "maluch", którym z czajnikiem na kolanach jechało się pod namiot na Mazury, wyrastać na dzisiejszego "merca".
Pokolenie, któremu PRL kojarzy się jedynie z żalem, że zamiast Teleranka pojawił się w okienku generał, Polska Ludowa wyda się pewnie krajem ubogim, ale bezpiecznym. Takim fajnym grajdołkiem bez wyścigu szczurów, gdzie wszyscy mieli na wszystko czas i kupę forsy, choć bezwartościowej.
Co człowiek, to inna PRL.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska