Kazimierz Kutz: - Śląsk trzeba z siebie wyrzygać

Mirosław Dragon
Mirosław Dragon
Kazimierz Kutz
Kazimierz Kutz Fot. Mirosław Dragon
Rozmowa z Kazimierzem Kutzem, reżyserem, posłem, pisarzem.

- Kiedy w końcu nakręci pan zapowiadaną od lat ekranizację „Cholonka” Janoscha?
- Nie byda deptoł już tej kapusty. Skończyłem z zawodem re-żysera.

- Ale przecież Janosch, czyli Horst Eckert, przyjechał nawet do pana na Śląsk. „Cholonek” miał być ukoronowaniem cyklu śląskich filmów Kazimierza Kutza.
- Ja niedługo skończę, proszę pana, 82 lata. Na miłość Boską, kiedyś trzeba skończyć! Mam na planie filmowym chodzić jak kaleka? Asystent młodszy ode mnie o 60 lat przyjdzie i powie: „Panie Kazimierzu, niech pan siedzi, my panu wszystko przyniesiemy!” Przecież to jest obrzydliwe jak seks starca!

- Teraz przerzucił się pan z kręcenia filmów na pisanie książek?
- „Piąta strona świata” to miała być taka książka – jak się mówi – na merci. Lekarze odkryli u mnie nowotwór. Ale ja - jak to mówią na Śląsku - „mom raka kajś”. Nadal pracuję, a rak się mnie przestraszył. Wiadomo, że rak jest nieuleczalny, on tylko usypia i trzeba patrzeć, czy coś tam z tym pieroństwem się dzieje. Przy ostatnim badaniu okazało się, że jest w tym samym stanie. Na badaniu miałem 0,0008 punktów. To znaczy że nikt nie ma takiego raka, jakiego ja mam.

- Z reżyserowaniem pan skończył. A gdyby miał pan wybrać inny zawód?
- Byłbym na pewno biskupem! Z kilku powodów: jestem otwarty, mam niesłychaną łatwość nawiązywania kontaktów i jestem tolerancyjny.

- Marzenia o sakrze biskupiej wzięły się z przyjaźni z opolskim arcybiskupem Alfonsem Nossolem?
- Nossol to jedna z najniezwyklejszych postaci, jakie poznałem w życiu. Niezależnie od tego, czy on jest księdzem, czy nie. Ta jego niesamowita skromność, to jego życie w ubóstwie. Byłem kiedyś u niego i zauważyłem, że w tym jego półklasztornym mieszkaniu nie było żadnych zbytków. Ten jego pokój wyglądał, jakby mieszkał w nim student.
Kiedyś po rozmowie ze mną biskup Nossol nachylił się i powiedział: „Panie Kazimierzu, jak długo żyję, jeszcze nigdy nie słyszałem tak wielu bluźnierstw w tak krótkim czasie!”. On nie jest moralizatorem, to jest wspaniały prosty ksiądz. Gdyby Chrystus kompletował od nowa 12 apostołów, to by się arcybi-kup Nossol w tym towarzystwie na pewno znalazł.

MIAŁEM CIEKAWE ŻYCIE Z BABAMI

- Jaki największy błąd popełnił pan w swoim życiu?
- Taki, że mimo iż mam trzecią żonę, ani jedna nie jest Ślązaczką. Bardzo późno to zrozumiałem, że tylko Ślązaczki się nadają na żony. W związku z tym wiele tych żon miałem, bo jako kompletny idiota nie miałem czasu na porządne rozważenie co do kobiet. Za to miałem z tymi babami ciekawe życie, no...

- Proszę coś więcej powiedzieć o tym ciekawym życiu ...
- Jeeezu! Z tymi babami to jest cały cyrk. Dwie żony miałem z Wrocławia. Nie wiem, dlaczego nie dostałem do tej pory honorowego obywatelstwa Wrocławia!
Pierwsza żona to była wspaniała, świetna dziewczyna. Fanta-stycznie grała w tenisa, była mistrzynią Polski. I ja ją uwiodłem. Ale ona nie chciała mieć dzieci. Dla mnie to jest niepojęte. Kurde, po to się człowiek niby żeni, nie?
Druga żona też była z Wrocławia. Jezu, jaka to była piękna kobieta! Ale była bardzo ograniczona, jak się okazało. Często bardzo piękne dziewczyny nie są najmądrzejsze. Ale nim się zorientowałem, już było dziecko. Co gorsze, ona nie miała instynktu macierzyńskiego, no i musiałem się z nią rozejść po 7 latach.
Zawsze po 7 latach się rozwodziłem! Później miałem 7 lat takiego frei, aż zaś żech się wzioł za ta głupota. Z trzecią żoną mam trójkę dzieci. Fantastyczne dzieci mam.

- Są dużo młodsze od pana?
- Najmłodszy dopiero zaczyna studia, ponieważ u mnie wszystko dzieje się z 20-letnim opóźnieniem. Pierwsze dziecko miałem po czterdziestce, a ostatnie po 60. roku życia. Konkurowałem z Chaplinem, który robił dzieci do osiemdziesiątki. Ale dlatego że te dzieci tak późno robiłem, jestem na starość naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Uwielbiam życie rodzinne, chodzę na zakupy, gotuję, bo ja świetnie gotuję.

- Sprawdziło się powiedzenie, że do trzech razy sztuka?
- Jak tak rozmyślam o tym moim życiu małżeńskim, to może najlepsze jest to, że mając już trzecią żonę – mówiąc językiem bokserskim - nie przeszedłem na zawodowstwo!
Czytaj więcej na następnej stronie.

NIE LUBIĘ SZLAGRÓW

- Jako prawdziwy Ślązak jest Pan też kibicem piłki nożnej?
- Od dziecka kibicuję Ruchowi Chorzów. Kibicowałem już przed wojną, kiedy Ruch był mistrzem Polski pięć razy. Raz do roku Ruch przyjeżdżał do moich Szopienic grać mecz z naszą drużyną 1. TS Szopienice.
Do dzisiaj pamiętam takiego fantastycznego napastnika, Peterek się nazywał. To był chłop, który miał 2 metry. On był taki trochę powolny. Ale jak mu już ta piłka wlazła na noga, to miał taki strzał, że Jezus Maria! Miał lewą rękę suchą, a po sezonie w zimie to jeszcze w ping ponga grał i był mistrzem Śląska.
No a po wojnie mieliśmy genialnego Gerarda Cieślika. Kiedy jako chłopak pojechał z reprezentacją Śląska do Szkocji, to on był tak jak dzisiaj Messi. Jak go zobaczyli w tej Szkocji, to go chcieli kupić. Ja go swego czasu o to pytałem, czemu nie wykorzystał tej sytuacji, przecież to pieniądze. A o na to: „A co jo bych tam robiył? Jo sie urodził 300 metrów od Ruchu i największo zmiana w moim życiu była wtedy, kiedy żech się przeprowadził na nowe mieszkanie i mom teraz 700 metrów do stadionu.”

- Młodzież w Zębowicach pytała, która aktorka jest według pana nojgryfniejszo, czyli najpiękniejsza?
- Przyjaźniłem się z wieloma pięknymi aktorkami. Z Kaliną Jędrusik byłem jak brat z siostrą. Ale nigdy o niej myślałem, że to jest obiekt seksualny. Teraz niedawno odeszła Elżbieta Czyżewska, piękna bardzo. No właśnie, te najpiękniejsze już nie żyją.
Nie tylko aktorki grały w moich filmach. W „Perle w koronie” zagrała żona górnika Łucja Kowolik. Niesamowita! Ona nie znała jeszcze smaku wódki, poza mężem nie dotknęła innego mężczyzny. Ciało miała takie nieprzecedzone przez gorzoła i kapusta. Kamera to widzi!

- „Piąta strona świata” pisana jest w połowie gwarą śląska. Jaka jest Pana ulubione śląskie słowo?
- W plebiscycie „Dziennika Zachodniego” wyszło, że najpiękniejszym śląskim słowem jest „łonaczyć’. Mówi się: „Przyjdź, to cię wyłonacza” (śmiech). W mojej książce, jak są śląskie słowa, to na marginesie daję objaśnienia do tych wszystkich ciulów.
Lubię też słowo „ołny”, z niemieckiego „bez czegoś”. To w gwarze słowo wytrych, skrót. Na przykład dziewczyna przychodzi na randkę i mówi chłopcu: „Jo jest ołny”, czyli bez majtek, co stanowi zachętę do działań prokreacyjnych. A jak się mówi „Al-fred jest zawsze ołny”, to znaczy: bez pieniędzy, czyli nie nadaje się do towarzystwa.

- Słucha pan śląskich szlagrów?
- Jo ci powiem, cała ta śląska szlagieromania to jest Śląsk skażony, Śląsk prymitywny. To jest żałosne. Trzeba patrzeć na tych Ślązaków, którzy próbują w oparciu o swoją śląskość robić rzeczy na poziomie artystycznym. Soyka jest Ślązakiem i nagrywa porządne rzeczy. To jest autor.

WALCZĘ Z DUPOWATOŚCIĄ ŚLĄZAKÓW

Czytaj więcej na następnej stronie.
Z jednej strony jest pan twarzą Śląska, a z drugiej sam pan powiedział: „Jestem zaprzeczeniem tradycyjnego Ślązoka”. Jak to rozumieć?
Ja powiedziałem wszystkim Ślązakom, że żeby zrobić coś dla Śląska, trzeba z niego wyjechać. Trzeba Śląsk wyrzygać z siebie. Po drugie powiedziałem Ślązakom, że są dupowaci. Po trzecie sam stworzyłem model Ślązaka, który się nie boi. Demonstracyjnie chodziłem jako poseł w paradach z pedałami. Ślązacy na to: „Jezus, ten Kutz zwariował, co on robi!” Ale ja mówię Ślązakom: „Nie bójcie się”. Tak jak mówił Wojtyła: „Nie lękajcie się”.
Ślązak tez może być wolnym człowiekiem. Korzystajcie z wolnego świata, z demokracji, z tolerancji. Mimo wszystko w każdych wyborach Ślązacy mnie wybierają. To znaczy, że coś im daję.

- Ale są i tacy, których doprowadza Pan do białej gorączki.
- Jest taka posłanka PiS-u, którą nazwałem niedowarzoną gęsią. Dwa dni później w moim domu zobaczyłem na bramie napisany czerwoną farbą wielki napis „PASZOŁ WON”. A dwa dni później na drodze do sklepu były rozwieszone nekrologi, gdzie zapraszano na mój pogrzeb. Moje dzieci się przestraszyły, ale powiedziałem: „Co mi mogą zrobić?” Jeżeli ma się odwagę coś publicznie powiedzieć, to nie wolno się bać. Bo inaczej będziemy zawsze wszyscy dupowaci.

- Niektórzy zarzucają Panu, że mówi pan o Śląsku, a mieszka pan od lat w Warszawie. Jak się Panu mieszka w tej Warszawie?
- Beznadziejnie. Nigdy nie lubiłem Warszawy. Ale artysta mu-si nie lubić, nie może się godzić na stan istniejący. Mnie się nic nie podobo w Polsce i tak musi być. Od tego jest artysta. Żadna partia mi się nie podobo, siedza se z boku i myśla. Dzięki tej takiej śląskiej cierpliwości i patrzeniu z boku udało mi się – jak by to powiedzieć – no, nie dałem dupy!
Wdałem się w politykę, jestem posłem i mieszkam pod Warszawą. Ale zawsze w poniedziałek jestem w Katowicach w biurze po-selskim i spotykam się z ludźmi w różnych sprawach.

- Powiedział pan, że w książce chciał pan dotknąć istotności Śląska. Udało się dotknąć?
- Malgorzata Szejnert napisała książkę „Czarny ogród” o Giszowcu. I kiedy chodziła po tym Giszowcu, taki stary Ślązak zapytał jej, czego szuka. Ona mu mówi: „Ja bym chciała odkryć tajemnicę, czym jest ten Śląsk?” A on na to: „To jo wom powiem, co to jest Śląsk. Wiy pani co? My to wszystko smolymy!” Genialne! „Piąta strona świata” to jest właśnie książka o tym, jak my to wszystko smolymy.
Na Śląsku mówi się: „Synek, nie narażej się!” Ja to nazwałem dupowatością. Ślązacy są dupowaci, ponieważ nie buntują się, byle tylko przetrwać w tej wielkiej podróży historycznej.

- Może pomogło to Ślązakom właśnie w przetrwaniu tej podróży?
- Można to nazwać tajemnicą trwania Śląska. To jest wielka cecha, żeby tyle wieków wytrzymać. W osamotnieniu, bez elit, bez arystokracji, bez ziemiaństwa, bez tych pieprzonych dworków, koników, szabelek i nieudanych powstań!
Za to z tym ciężkim dupieniem na roli lub w kopalniach. Podczas rewolucji industrialnej Ślązacy zostali zakwalifikowani przez Niemców jako plemię przeznaczone na proletariat. Ślązacy stali się niewolnikami przemysłowymi i kolonią wewnętrzną. Praca i służba w wojsku – to było ich przeznaczenie.

CZY WY ROBICIE NOWĄ RZESZĘ?

- Teraz głośno domaga się pan praw dla Ślązaków?
- Już przed wojną wojewoda Grażyński stwierdził, że na Śląsku nie ma problemy śląskości, jest tylko problem polskości lub niemieckości. Ustawa z 2005 roku [ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych – red.] mówi to samo: nie ma Ślązaków w Polsce. Możesz być tylko Niemcem lub Polakiem. To jest właśnie straszny dramat.
Ja w Sejmie nic innego nie robię, tylko walczę o to, żeby uznać odrębność, inność Ślązaków. To nie chodzi o narodowość, ale żeby uznać etniczność Śląska. Śląsk pracował na to siedem wieków i ma swoją mowę – język regionalny.
Ale zasada prowadzenia polityki wobec Ślązaków jest taka, że jak ci się nie podoba, to spieprzaj. Co to za państwo, które wypuściło 2 miliony ludzi do Niemiec? Polityka Polski wobec Ślązaków jest polityką antypolską, bo zmusza ich do germanizacji.

- Pana apele w sprawie Śląska przynoszą jakiś skutek?
- Ja to wszystko mówię w Sejmie, tylko nikt tego nie słyszy. W związku z tym parę dni temu odszedłem z klubu Platformy Obywatelskiej. Powiedziałem im: „12 lat wam pomagam i nic nie zrobiliście dla Śląska!”.
Ale mam nadzieję, że za kilka miesięcy oni będą musieli coś dać na wybory i uznają gwarę śląską za język regionalny.

- Czemu Warszawa nie słucha pana argumentów w sprawach Śląska?
- Cały problem w tym, że Ślązaków jest za dużo. Jest nas 10 razy więcej niż wszystkich innych mniejszości narodowych. Oni już obliczyli, że gdy uznają Ślązaków, to na różne inicjatywy państwo musiałoby dawać nam 40 milionów zł rocznie. Teraz na wszystkie mniejszości narodowe i etniczne państwo daje 26 mln zł. A jest tych mniejszości piętnaście.
Mnie szlag trafia, bo co to jest w budżecie państwa 40 mln zł?! A można by za to wprowadzić za to w szkołach jedną lekcję tygodniowo historii Śląska i nauki języka śląskiego. Tak jak jest to dla Mniejszości Niemieckiej. I ciągle nie można się tego doprosić. Śląsk tyle dał Polsce, że coś mu się należy.

- Chodzi tylko o pieniądze?
- Oni myślą, że my tu robimy germanizację. Na Boga Świętego, czy wy tutaj na Opolszczyźnie pracujecie na nową Rzeszę Nie-miecką? Przecież te idioty tak myślą w Warszawie! Oni ciągle myślą, że Śląsk chce się oderwać.
Trzeba walczyć, żeby wreszcie przejrzeli na oczy, bo za 20 lat Polaków będzie 30 milionów i będzie 5 milionów Chińczyków albo Wietnamczyków, a oni wyrzucają Ślązaków z Polski. To trzeba naprawdę być kretynem!
My jesteśmy u siebie, na Boga, mamy prawo żyć we własnym kraju. Jak długo można tylko doić ten Śląsk?

- Nestor opolskiej Mniejszości Niemieckiej Bernard Kus obruszył się, że pisze pan w książce o Wawrzku, który „nie kala sobie gęby ani jednym niemieckim słowem”. Tymczasem na Opolszczyźnie Mniejszość Niemiecka od 20 lat uczy w szkołach języka niemieckiego.
- Wy jesteście z Zielonego Śląska, wiejskiego, a ja opowiadam w książce o Czarnym Śląsku, przemysłowym. Ja wam zazdroszczę. Wy przez to, że jesteście Mniejszością Niemiecką, jesteście bardziej wolni niż Ślązacy, którym nie uznaje się ich śląskości.
Śląsk jest dzisiaj podzielony na Opolszczyznę i Górny Śląsk. A przecież Górny Śląsk jest jeden! Tutaj nigdy nie miało znaczenie, czy ktoś jest proniemieckie czy propolski. Ślązak to Ślązak! To normalne, że od wieków mieszkali tutaj Ślązacy-Polacy, Ślązacy-Niemcy i Ślązacy-Ślązacy. A oni w Warszawie myślą, że Ślązacy to są takie podejrzane facety. Dlatego nadal muszę się kopać z tym koniem!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska