Kazimierz Łukawiecki: Jestem ofiarą intrygi

fot. Archiwum
Dr. Kazimierz Łukawiecki
Dr. Kazimierz Łukawiecki fot. Archiwum
Rozmowa z byłym dyrektorem opolskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia.

- Jak zdrowie?
- Dziękuję, pod kontrolą. Od kilku dni jestem pod opieką kliniki. Syn, który jest kardiologiem, ostrzegł mnie przed skutkami złych emocji. Robię więc badania.

- W piątek po południu ma być pikieta pod opolskim NFZ w pana obronie. Mają zjechać autokary. Znów będą emocje.
- Reakcja zwykłych ludzi, często anonimowych dla mnie pacjentów, jest czymś niebywałym. Pocieszam się, że warto było znaleźć się w tej absurdalnej sytuacji, żeby to przeżyć. Te wszystkie telefony, maile, przypadkowe spotkania w sklepie czy na ulicy. Często te wypowiedzi są okraszone siarczystym przekleństwem. Ludzie mówią wprost, co o tym wszystkim myślą. Nigdy się nie podlizywałem centrali, prezesowi. Wszystko, co robiłem w NFZ - wiem, że to zabrzmi patetycznie - robiłem z myślą o pacjentach. I kiedy teraz stałem się w NFZ persona non grata, pacjenci mi tak pięknie dziękują. Dla mnie nie ma większej nagrody. Boję się tylko, kiedy słyszę o jakichś planach strajkowych. Podobne pomysły staram się gasić w zarodku.

- Społeczny protest w obronie urzędnika - tego jeszcze w Polsce nie było...
- W obronie całego opolskiego NFZ. To jest niesamowite, bo z badań wynika, że NFZ (obok ZUS) jest najbardziej znienawidzoną instytucją w Polsce. To przez nas, w opinii ludzi, brakuje pieniędzy na leczenie, są długie kolejki do specjalistów. Ocena opolskich pacjentów jest w tym kontekście po prostu niebywała. Ludzie widzą, że staraliśmy się wychodzić im naprzeciw. Weźmy taki szczegół jak karty do leczenia za granicą. Codziennie wydajemy ich 800 i nie ma kolejek! Trwa to kilka minut, z uśmiechem. Cały parter biurowca zamieniliśmy na biuro obsługi pacjentów.

- Możemy porozmawiać szczerze o przyczynach pańskiego odejścia?
- Spróbujmy.

- Od czego zaczęły się pana problemy?
- Od przyjścia nowego prezesa, Jacka Paszkiewicza. Za poprzednich: Jerzego Millera i Andrzeja Sośnierza, byłem takim nieoficjalnym dziekanem korpusu dyrektorów. Podejmowałem z prezesami rozmowy w imieniu dyrektorów, aranżowałem spotkania. Sama nominacja dla Paszkiewicza była dla nas zaskoczeniem. Nasze środowisko miało dość jasne zdanie na temat jego kompetencji, wcześniejszych dokonań. Dziś wielu dyrektorów z tamtego okresu już nie pracuje.

- Dlaczego Platforma Obywatelska postawiła na Paszkiewicza? Czy to prawda, że znaczenie miały jego gdańskie przyjaźnie, m.in. z wpływowym w otoczeniu Donalda Tuska Sławomirem Nowakiem?
- Nie chciałbym na ten temat rozmawiać.

- Czy to prawda, że minister Ewa Kopacz proponowała panu, żeby pan zajął fotel prezesa Paszkiewicza, czyli kierował krajowym NFZ?
- Również na to pytanie niezręcznie mi dziś odpowiadać.

- Nie zaprzecza pan?
- Powiem tak: miałem okazję poznać i blisko współpracować z panią minister zdrowia Ewą Kopacz. I bardzo sobie tę współpracę chwalę. Często w trakcie różnych konferencji zabierałem głos na temat rozwiązań systemowych dla całego kraju. Dzieliłem się pomysłami. Dzięki temu praca opolskiego NFZ została zauważona w kraju. A ja zostałem zauważony i doceniony przez panią minister.

- Jeden z naszych informatorów twierdzi, że zanim pan stracił stanowisko, nieformalną propozycję kierowania opolskim NFZ otrzymał Andrzej Oćwieja, znajomy prezesa Paszkiewicza, były dyrektor opolskiego szpitala MSWiA. Oćwieja niedawno stracił pracę w szpitalu w Środzie Śląskiej.
- Również do mnie doszły tego typu głosy. Jeszcze kilka tygodni temu traktowałem je jako plotki. Teraz układa mi się to w logiczną całość. Ale dowodów nie mam.

- Ile prawdy jest w twierdzeniu, że od wpływowych osób związanych z centralą dostawał pan sugestie, by w sposób specjalny potraktować na Opolszczyźnie pewną firmę medyczną?
- Absolutnie nie będę się na ten temat wypowiadał w mediach.

- Zawsze może pan zaprzeczyć.
- Ani nie potwierdzę, ani nie zaprzeczę. Po prostu na to pytanie nie odpowiem.

- Zatem jak ze świetnego fachowca, którego chce się awansować do centrali, przepoczwarzył się pan w faceta, którego trzeba w trybie nagłym wywalić z roboty?
- To był proces. Wraz z nadejściem prezesa Paszkiewicza skończyły się konstruktywne spotkania, jakie my, dyrektorzy, znaliśmy z czasów prezesa Jerzego Millera. Zaczęły się odprawy z połajankami. Każdy dyrektor z własnym zdaniem był podejrzany. Odczułem, że jestem na czarnej liście, kiedy prezes ukarał mnie upomnieniem za to, że nasz kierowca nie miał 8-godzinnej przerwy między zakończeniem a rozpoczęciem pracy. Problem w tym, że to był kierowca samochodu osobowego, a kara nastąpiła w oparciu o artykuł, który dotyczy kierowców... ciężarówek.

- Co jeszcze panu zarzucano?
- Nieoficjalnie wiem, że prezes nie mógł znieść naszej aktywności. Inicjowania systemowych rozwiązań, głośnych akcji prowadzonych z mediami. Myśmy zajęli się reformowaniem systemu na skalę regionu i chwaliliśmy się tymi sukcesami w kraju i Europie. Braliśmy udział w kongresach, gdzie nas doceniano. W wyobrażeniu prezesa Paszkiewicza dyrektor NFZ to po prostu księgowy, zamknięty na cztery spusty w swoim gabinecie.

- Prezes mógł czuć z pana strony zagrożenie?
- Nie wiem, nie siedzę w jego głowie.

- Jak wyglądała sama procedura odwołania?
- Przez kilka tygodni poprzedzających godzinę "zero" była kompletna cisza. Aż zaczęliśmy się zastanawiać, czy nie jest za spokojnie. No i mieliśmy rację, bo 27 maja do Edwarda Gondeckiego, szefa rady NFZ, przyszło pismo z prośbą o "wydanie opinii w związku z zamiarem odwołania dyrektora oddziału". Sformułowano pięć podstawowych zarzutów. Wszystkie absurdalne.

- W pierwszym...
- ...chodziło o przekroczenie wydatków na leki za rok 2009. Tymczasem nie tylko nie było przekroczenia, ale pojawiła się spora oszczędność, dokładnie: 1 milion 48 tysięcy i 17 groszy. Tę nadwyżkę przeznaczyliśmy na procedury ratujące życie. Monitoring leków jest naszą specjalnością. Proszę sobie wyobrazić, że Polacy mają największy w Europie udział w koszcie zakupu leków - pokrywamy 64 procent ich detalicznej ceny. Podjęliśmy w związku z tym działania, które miały przynieść oszczędność i dla pacjenta, i dla NFZ. Wdrożyliśmy autorski program do analizy recept i akcję "Przyjazna apteka", w której namawialiśmy do zastąpienia drogich leków ich zamiennikami. Nasz ostatni program, ograniczający przepisywanie antybiotyków, został dostrzeżony w Europie, m.in. kilka tygodni temu na konferencji w Madrycie. Proszę mi pokazać choćby jedną mamę, która by nie chciała sprawdzić, czy antybiotyk jest dla jej dziecka naprawdę niezbędny. Dzięki takiej polityce udział zakupu leków w naszych ogólnych kosztach spadł w ostatnich latach z 20 procent do ponad 13. Więc ten zarzut prezesa Paszkiewicza nas po prostu obraża.

- Co jeszcze panu zarzucono?
- Wadliwe planowanie zabezpieczenia świadczeń, m.in. brak planów zakupu. Tymczasem audyt, na który powołuje się prezes, wskazał nieprawidłowości w tej sprawie w... centrali NFZ, a nie w naszym oddziale! Żeby było jeszcze śmieszniej, opolski model planowania zakupów prezes Paszkiewicz wprowadził w całym kraju 10 maja.

- Podobno prezes zarzuca też panu wydawanie zbyt wielu zezwoleń indywidualnych na niestandardowe leczenie.
- Tak, to zostało sformułowane groźnie, jako nieuzasadnione wydatkowanie środków publicznych. Kolejny absurd. W pierwszym kwartale wydaliśmy 15 takich zgód. Nie mogę odmawiać pomocy ciężko chorym ludziom, ze skomplikowanymi przypadkami medycznymi. Nie chcę też doprowadzić do sytuacji, że szpitale będą sobie wybierać tzw. łatwych pacjentów, a tych trudnych traktować jak gorące kartofle. Szpital musi mieć partnera w dyrektorze funduszu, by mógł skutecznie leczyć również nietypowe przypadki. Często dokumentacja w takich sprawach liczy kilka segregatorów. Do mnie dyrektorzy szpitali dzwonili na komórkę, kiedy była potrzeba pilnych decyzji. Spotykaliśmy się, często z marszu, dawałem jasną odpowiedź. Wiem, że w niektórych NFZ-etach z dyrektorem trzeba się umawiać dwa tygodnie przed terminem.
- W zarzutach pojawiły się jeszcze trzy magiczne literki: CBA.
- Tak, to zawsze działa na ludzi, tymczasem tu też Paszkiewicz trafił kulą w płot. Nasza wewnętrzna kontrola w 2007 roku wykazała, że dwa szpitale, w Opolu i Brzegu, miały pewne nieprawidłowości w rozliczeniach z nami. Wyegzekwowaliśmy od nich sumę źle rozliczonych świadczeń medycznych - to było kilkaset tysięcy. Jednak prezes Paszkiewicz uznał, że powinniśmy dodatkowo ukarać szpitale kwotą 2 procent ich rocznych kontraktów, ok. 2 milionów złotych. Zgodnie z opinią naszych radców prawnych, byłoby to nieprawne. CBA potwierdziło naszą wersję. I tyle w sprawie "trzech literek".

- Jak się wobec tych zarzutów zachowała rada opolskiego NFZ?
- Bardzo profesjonalnie. W dniu, kiedy zarzuty doszły do Opola, rada przyjmowała nasze roczne sprawozdanie. Wszystkie pozycje zostały ocenione pozytywnie. Przewodniczący Gondecki poprosił zatem o dokumenty na każdy ze sformułowanych w Warszawie zarzutów. Obrady trwały długo, skrupulatnie badano papiery. I w finale opinia rady była dla mnie zdecydowanie pozytywna. Tymczasem sekretariat prezesa Paszkiewicza zasypał nas telefonami: czy jest już stanowisko rady? Ile jeszcze trzeba czekać? Chcieli nawet, żeby im to potem przez telefon odczytać. Opinię rady dostarczyliśmy poprzez jednego z pracowników wprost do sekretariatu prezesa NFZ.

- Prezes ją przeczytał przed podpisaniem pańskiego zwolnienia?
- Byłoby to technicznie trudne. Bowiem dosłownie po kilku minutach od momentu wpłynięcia do jego sekretariatu pisma z Opola kurierem wysłał do nas moją dymisję. Sądzę, że była wcześniej podpisana i chodziło wyłącznie o spełnienie wymogu formalnego. Bo prezes musi się zapoznać z opinią rady, ale nie musi jej brać pod uwagę.

- Jak się pan dowiedział o dymisji?
- Na drugi dzień rano siedzieliśmy w moim gabinecie z przewodniczącym Gondeckim. Dymisja przyszła poczteksem. Nie powiem, żeby mnie to nie ruszyło. Ale jako specjalista od zdrowia zaniepokoiłem się stanem przewodniczącego Gondeckiego. Był zdruzgotany, totalnie zaskoczony.

- W końcu to nominat jego partii zgotował wam ten los.
- Nie chcę wchodzić w politykę. Obaj mieliśmy wtedy poczucie absurdu. I wiarę, że to da się odkręcić.

- Tego samego dnia po 13.00 odbyło się spotkanie z załogą NFZ. Muszę przyznać, że widok płaczących kobiet mógł zrobić wrażenie.
- Uznałem, że muszę ludziom o tym osobiście powiedzieć. Sam się wzruszyłem, wzruszył się Gondecki. Na tej sali poczuliśmy, jak bardzo staliśmy się w opolskim NFZ zespołem. Teraz wszyscy pracownicy podpisali wzruszający list w mojej obronie. Muszę powiedzieć, że to jest ogromna nagroda dla menedżera. Ja przez te wszystkie lata jednego upomnienia ludziom nie dałem, a porządek w firmie był.

- Po południu sprawa zaczęła się odkręcać. Pan dostał telefon od wiceministra zdrowia, Edward Gondecki od byłego wicepremiera Schetyny. Obydwa uspokajały - będzie dobrze, przyjdzie wycofanie dymisji.
- Tak miało być, choć ja byłem ostrożny. Nadzieja była w tym, że moje odwołanie nie ma najmniejszej podstawy merytorycznej. To perfidnie uknuta intryga przeciwko mnie.

- Pod chwilową nieobecność w Polsce minister zdrowia.
- Tak, Ewa Kopacz była wtedy na posiedzeniu Rady Europy w Luksemburgu. I dostaliśmy zapewnienie, że jak wróci, to sprawa się szybko wyjaśni. Wiceminister Cezary Rzemyk, który w ministerstwie nadzoruje NFZ, sugerował pozytywne zakończenie sprawy. Tym bardziej że wstawili się za mną dosłownie wszyscy. Na czele z władzami regionu, lokalnej Platformy, środowiska medycznego. Od ministra Rzemyka usłyszałem, że wpłynęło do nich kilkadziesiąt protestów w tej sprawie.

- Pani minister wróciła i nic się nie zmieniło.
- Odbyło się spotkanie z opolskimi posłami Platformy.

- Które nie dało żadnego efektu. A posłowie wprowadzili w błąd opolskie media, że jest zawieszenie decyzji o dymisji na 30 dni. Po raz kolejny wyszło, że wpływy opolskich polityków w centrali są bliskie zera.
- O polityce, jak już podkreślałem, nie chcę mówić. Wiem jednak z relacji posłów, jak to spotkanie wyglądało. Szczególnie jak zachowywał się prezes Paszkiewicz. To był szczyt arogancji, oni czegoś takiego nigdy wcześniej nie widzieli. Paszkiewicz siedział niedbale rozparty i żuł gumę. Powtarzał, że nie cofnie decyzji, bo ma takie prawo. I kropka.

- Zawiódł się pan na minister Ewie Kopacz? Przecież jeszcze kilka tygodni temu mówiła: dyrektorze, ma pan tu w Warszawie samych przyjaciół.
- Z wielkim szacunkiem odnosiłem się i odnoszę do pani minister. Za wcześnie na deklaracje, że się zawiodłem. Raczej mam wrażenie, że pani minister nie zawsze jest przez centralę NFZ rzetelnie informowana.

- Ależ pan dyplomatyczny...
- Tak oceniam sytuację: centrala NFZ nie wspiera pani minister w trudnych sprawach. Pomimo tej przykrej sytuacji deklaruję wolę dalszej współpracy z Ewą Kopacz.

- Na przykład jako jej doradca?
- Nie było takiej propozycji.

- Gdyby była?
- Tobym się zastanowił.

- Strzelamy sobie w kolano - tak sprawę pańskiego odwołania komentują lokalni politycy PO.
- Na szczęście nie jestem lokalnym politykiem.

- Ale poparł pan kandydaturę Bronisława Komorowskiego, wszedł do jego honorowego komitetu.
- Tak, bo to zgodne z moimi poglądami. Ale nie jestem politykiem. I żeby była jasność - nie poparłem Komorowskiego z powodów koniunkturalnych. Nie spodziewałem się wtedy, że można mnie zwolnić pod sfingowanymi zarzutami.

- A co pan sądzi o Andrzeju Oćwiei, który jest przymierzany do zajęcia pańskiego fotela?
- Mogę prosić o następne pytanie?

- Proszę bardzo. Na portalu internetowym Środy Śląskiej Andrzej Oćwieja chwalił się niedawno, że wyprowadzi na prostą tamtejszy szpital tak, jak wyprowadził szpital w Opolu.
- Powiem tak: w szpitalu MSWiA w Opolu dobry czas nastąpił, kiedy dyrektorem został pan Marek Drobik. To skromny i profesjonalny menedżer. Nie powiązany z żadną koterią. Objął szpital z kilkudziesięciomilionowym zadłużeniem i doprowadził do tego, że wynik za rok 2009 był już na plusie.

- Czy prawdą jest, że jedną z pierwszych decyzji Oćwiei w szpitalu MSWiA był zakup samochodu i zamiana sali dla chorych w służbowy apartament?
- W środowisku to żadna tajemnica. NFZ jednak nie nadzorowało bieżącej działalności tego szpitala, w związku z czym nie miałem prawa się temu przeciwstawić. Ale nie chcę mówić o dyrektorze Oćwiei.

- Co pan będzie teraz robił?
- Na razie korzystam z długiego urlopu i dbam o zdrowie. Potem zobaczymy. Poradzę sobie. Dużą radość daje mi praca ze studentami. Jako jedyny dyrektor NFZ w kraju zrobiłem doktorat z zarządzania służbą zdrowia. Do tego 45 publikacji naukowych na karku. W dniu, kiedy przysłano mi odwołanie, otrzymałem nominację do nagrody Lider Ogólnopolskiego Systemu Zdrowia. Za pomysły i innowacje w ochronie zdrowia. To zobowiązuje. Będę dalej robił to, co kocham. Tylko nie wiem jeszcze gdzie.

- Pojawiają się głosy, że pańskie odwołanie ma jeszcze jeden - poza ambicjonalnym - podtekst. Otóż, może ono być przygrywką do likwidacji opolskiego oddziału NFZ. Takie plany już były, udało się je rzutem na taśmę powstrzymać. Może centrala uznała, że nie nadaje się pan na likwidatora oddziału?
- Nawet nie chcę o tym myśleć. Obroniliśmy oddział fantastycznie, tu marszałek Sebesta odegrał wielką rolę. Jeśli znów byłby powrót do tamtej koncepcji, to muszę pogratulować prezesowi Paszkiewiczowi bystrości: na likwidatora faktycznie nie mam kompetencji.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska