Kędzierzyn-Koźle - najbardziej zatrute benzenem miasto w Europie

fot. sxc.hu
fot. sxc.hu
Mieszkańcy duszą się od pyłów, dostają nudności od wszechobecnego smrodu. Ludzie walczą, bo chcą żyć zdrowo. Tyle, że od efektów tej walki jeszcze bardziej ich boli głowa.

Lubomir Horyl z Kędzierzyna-Koźla, emerytowany inżynier, z wykształcenia chemik, zbiera wycinki prasowe. "Znajdźcie tego truciciela", "Kto zanieczyszcza środowisko?", "Dowiemy się, kto zatruwa powietrze" - tytuły uderzają po oczach.

- Tyle już się pisało o tym, mówiło, a inspektorzy nic nie robią - denerwuje się. Urzędnikom kilka razy podsuwał wskazówki, która firma chemiczna może odpowiadać za to, że w mieście śmierdzi, a ludzie chorują. Bo, jak twierdzi, na chemii trochę się zna i jak spojrzy na kominy, to parę faktów potrafi pokojarzyć. Pisał nawet do Ministerstwa Ochrony Środowiska.

- Nie słuchali mnie. Ta nasza walka o czyste miasto to chyba jest daremna - macha ręką.

Wiarę powoli traci też Wojciech Kowalski, mieszkaniec Pogorzelca: - Byłem kiedyś na spotkaniu z urzędnikami. Powiedzieli, że sprawę uda się załatwić I co? Wstyd mi kogoś z rodziny zaprosić do miasta, bo jak przyjeżdżają, to pytają, co tu u nas wisi w powietrzu.

- Ale jak się nie dziwić, jak stężenie benzenu jest u nas najwyższe w Europie. Podobno tylko w jednym mieście w Grecji jest jeszcze tak źle jak u nas. Do tego dochodzi straszne zapylenie - zżyma się Zbigniew Barszcz, miejski radny. On też się niedawno zaangażował w walkę o czyste powietrze nad Kędzierzynem, bo jest przekonany, że spora część nowotworów, na jakie zapadają mieszkańcy, to wina właśnie benzenu. Radny Barszcz jako jeden z niewielu jeszcze ma nadzieję, że coś się uda zrobić.

Emerytom nerwy puściły

Nikt już dokładnie nie pamięta, kiedy się ta batalia zaczęła. Ludzie sięgają pamięcią wstecz i wyliczają: - Sprawą zajmował się wojewoda, marszałek, starosta, prezydent, Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Przemysłu Chemicznego, Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska, ministerstwo, prokuratura, sąd.

- Przez kilkadziesiąt lat nas truli i nikt nie zwracał na to uwagi. Przyszedł czas, by za to zapłacili... - Alojzy Kirchniawy z Koźla, lokalny społecznik i obrońca przyrody, tak się zdenerwował trzy lata temu, że wraz z czterdziestoma innymi mieszkańcami miasta pozwali okoliczne firmy.

Choć w okolicy jest kilkadziesiąt różnych zakładów chemicznych, to im chodziło o pięć przedsiębiorstw: Zakłady Azotowe "Kędzierzyn", Petrochemię Blachownia, firmę Rutgers, spółkę Węglopochodne, a także Koksownię Zdzieszowice. Mieszkańcy zażądali od tych chemicznych gigantów odszkodowań na łączną kwotę czterech milionów złotych. Za utracone zdrowie.

- Właściciele tych zakładów nie mieszkają w Kędzierzynie-Koźlu i nie muszą się truć tak jak my - tłumaczył Tadeusz Głaz, który również żądał wówczas odszkodowania. - Moja żona miała przez to problemy z płucami. Mnie też ciężko oddychać na balkonie. Nie możemy tego tak zostawić.

Pierwszy raz obrońcy przyrody złożyli pozew w Sądzie Okręgowym w Opolu pod koniec kwietnia 2006 roku. Wierzyli w wymiar sprawiedliwości. Ale jak się idzie na kogoś do sądu, to trzeba pilnować, żeby w papierach był wzorowy porządek. Nie spodziewali się, że przygniecie ich urzędnicza machina biurokracji, a że większość z nich była emerytami, nie mieli na tyle pieniędzy, by w sprawie pomógł jakiś prawnik.

- Nakazaliśmy im wówczas uzupełnić niektóre dokumenty, niezbędne do rozpoczęcia procesu, jednak tego nie zrobili - wyjaśnia Ewa Kossowka-Korniak z biura prasowego opolskiego Sądu Okręgowego.

Dwa miesiące później mieszkańcy ponownie złożyli pozew. Jednak i tutaj sąd domagał się uzupełnienia dokumentów. Brakowało dokładnych danych niektórych osób i innych drobiazgów. Sprawa nigdy nie trafiła na wokandę.

Z kominów leci tylko sadza

Obrońcy przyrody postanowili pójść także inną drogą. Mniej więcej w tym samym czasie złożyli doniesienie do kędzierzyńskiej prokuratury, by ta zbadała, która z firm odpowiada za fatalny stan powietrza w mieście. Po miesiącu sprawę umorzono, bo śledczy nie dopatrzyli się znamion przestępstwa.

Przedstawiciele firm, które były oskarżane przez mieszkańców miasta,nie chcieli komentować sprawy.

- Jeśli trafi ona na wokandę, wówczas wydamy stosowne oświadczenie. Inaczej nie będziemy zajmować stanowiska - ucinał Andrzej Hynek, ówczesny rzecznik prasowy Zakładów Azotowych "Kędzierzyn".

Zresztą szefowie zakładów nigdy nie chcieli zbyt wiele mówić o tej sprawie. Jerzy Wiertelorz, prezes Petrochemii Blachownia, dokładnie dwa lata temu przez mieszkańców został oskarżony o zanieczyszczanie środowiska. Działo się to podczas spotkania Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Przemysłu Chemicznego. Ludzie zaatakowali go, bo twierdzili, że benzen wydobywa się z tzw. pochodni ustawionych na terenie kierowanego przez niego zakładu.

- Mowa o pochodniach do spalania etylenu. Efektem tego jest sadza, a nie benzen. Wie o tym każdy, kto ma choćby niewielkie pojęcie o chemii - zakończył dyskusję prezes Wiertelorz, nie zważając na krzyki na sali.

Latem 2006 roku Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska ogłosił wyniki badań jakości powietrza, które wstrząsnęły ludźmi. Stężenie ozonu, pyłów i benzenu przekraczało wielokrotnie dopuszczalne normy.

Sprawą obiecali się szybko zająć pracownicy Urzędu Wojewódzkiego w Opolu. Mieli w ciągu roku opracować tzw. program ochrony powietrza dla Kędzierzyna-Koźla. To taki opasły dokument, w którym specjaliści od ochrony środowiska po długich i skrupulatnych badaniach wyjaśniają: co śmierdzi, kto truje i jak się tego świństwa pozbyć.

A ludzi szlag trafiał

Mijały miesiące, a dokumentu nie było, choć co rusz pytali o niego mieszkańcy. W końcu usłyszeli, że zmieniły się przepisy dotyczące ochrony środowiska. I że teraz taki program ma przygotować Urząd Wojewódzki.

- Człowieka szlag trafiał, jak słuchał tego wszystkiego i widział, że urzędnicy nic nie potrafią wskórać - skarży się Michał Miąsko z osiedla Powstańców Śląskich, leżącego najbliżej zakładów chemicznych. Bloki, w których mieszka kilka tysięcy ludzi, od wielkich kominów oddziela jedynie niewielki pas lasu.

- Nieraz trzeba było zamykać okna, i to latem, kiedy wieczorami było gorąco. Lepiej już było się pocić w łóżku, niż dusić - opowiada pan Michał.

Znów z wielkim poślizgiem, ale wreszcie, oczekiwany program powstał. Specjaliści od ochrony powietrza z Urzędu Marszałkowskiego przywieźli go w marcu tego roku do Kędzierzyna-Koźla na spotkanie z mieszkańcami. Ludzie mieli nadzieję, że w teczkach urzędników jest wreszcie cudowna broń przeciw trucicielom.

- Przecież tu nie ma konkretów! A jak już się nawet jakieś pojawiają, to są oderwane od rzeczywistości - kręcili głowami.

Bo w papierach stoi, że za nadmierne zapylenie miasta odpowiadają nie zakłady, ale... zwykli mieszkańcy. Zdaniem specjalistów powodem przekroczenia stężenia pyłów są spaliny z pieców węglowych wykorzystywanych przez lokatorów. Zdaniem urzędników wszystkie domy i mieszkania, które korzystają z takiego ogrzewania (są ich tysiące), należy podłączać do miejskiej sieci ciepłowniczej.

Niby mają podejrzanego

- To nierealne - przyznaje Brygida Kolenda-Łabuś, wiceprezydent Kędzierzyna-Koźla. - Miasto nie ma pieniędzy, by to sfinansować, poza tym nikogo nie można zmusić, by przeszedł na inne ogrzewanie niż węglowe.

Ludzie, wychodząc ze spotkania, przyznawali, że więcej się po pracy urzędników spodziewali. Ci ostatni bronili się, zapewniając, że konkrety tam są.

- W maju sejmik będzie głosował nad przyjęciem tego programu. Jeśli tak się stanie, będzie mógł być realizowany - zapewnia Andrzej Brzezina, zastępca dyrektora Departamentu Ochrony Środowiska Urzędu Marszałkowskiego.
Ale jego zdaniem najważniejsze jest to, że z opracowania wynika, która z firm najprawdopodobniej emituje przeklęty przez mieszkańców benzen. Ale te podejrzenia ujawnione zostaną dopiero po zatwierdzeniu dokumentu.

Czy to oznacza, że wówczas do którejś z kilkudziesięciu firm chemicznych wpadną inspektorzy ochrony środowiska, wstrzymają produkcję i założą plomby na kominy? Raczej mało prawdopodobne.

- Potwierdzam, że stężenie benzenu w Kędzierzynie-Koźlu należy do największych w Europie. Ale i tak nie jest ono tak wielkie, żeby stwarzać zagrożenie życia i zdrowia dla mieszkańców. W zeszłym roku wynosiło ono 10 mikrogramów na metr sześcienny, gdzie norma europejska wynosi 5 mikrogramów.

Jest ono i tak kilkakrotnie mniejsze niż na przykład za czasów Gierka, gdzie dużo produkowano, a mało kto patrzył na ekologię. Do dziś norma bhp dla ludzi pracujących w szkodliwych warunkach wciąż wynosi... 1600 mikrogramów na metr sześcienny.

- Uśrednione dane nie mówią prawdy - Michał Miąsko jest o tym przekonany.
- Bywają godziny, kiedy poziom stężenia benzenu niesamowicie rośnie, a potem wraca do zwykłego poziomu. Ludzi się nie oszuka, bo wyniki ze stacji badawczych ustawionych na terenie miasta można przecież przeglądać w internecie.

A propos stacji - to sprawę od razu mogłoby załatwić przenośne urządzenie badawcze. Taki naszpikowany elektroniką wóz stawia się w okolicy konkretnego zakładu i już wiadomo, kto truje. Urzędnicy od trzech lat mówią o jego kupnie. Na pytanie, kiedy to się stanie, odpowiedź jest zawsze ta sama: nie ma pieniędzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska