Kibic zaczepki nie puści płazem, ale chce zerwać z wizerunkiem chuligana

Tomasz Kapica
Tomasz Kapica
Bartek i Szymon, kibice Chemika, podczas zbiórki pieniędzy na ekshumację Żołnierzy Wyklętych. Przemysław Stanek, kibic Zaksy, wrzucił im do puszki 20 zł.
Bartek i Szymon, kibice Chemika, podczas zbiórki pieniędzy na ekshumację Żołnierzy Wyklętych. Przemysław Stanek, kibic Zaksy, wrzucił im do puszki 20 zł.
To, co się dzieje na wielu polskich trybunach, to swoisty fenomen. Europa może nam pozazdrościć, bo tam chuligaństwo stadionowe przeżywa swój rozkwit i nikt nie wie, jak temu zaradzić.

W październiku kibice MKS Kluczbork włączyli się w akcję zbierania pieniędzy na budowę hospicjum w Smardach Górnych. Podczas meczu z ROW Rybnik wspólnie z zawodnikami zebrali 1048 złotych i 40 groszy. Wiele podobnych akcji mają już za sobą fani opolskiej Odry. Rok temu stowarzyszenie kibiców "Jedna Odra" przeprowadziło zbiórkę nakrętek na rzecz chorej dziewczyny Oli Myśliwiec, która cierpi na mukowiscydozę. Na trybuny stadionu przy Oleskiej przyniesiono ich ponad pół tony. Zagorzały kibic Odry Robert Ćwikliński wziął z kolei udział w "Kibicowskiej Wyprawie Rowerowej przez Polskę". Przejechał 1700 kilometrów, odwiedzając siedziby ponad 40 klubów. Przedstawiciele każdego z nich przekazywali na licytacje koszulkę z autografami piłkarzy. Dochód z akcji - 7 tys. złotych - został przekazany opolskiemu hospicjum Betania. - Za pieniądze zostały kupione m.in. drogie plastry odleżynowe, przeznaczone zostały również na zakup podnośnika dla chorych - wyjaśnia Jadwiga Rymorz, wiceprezes zarządu Betanii.

- Na wsparcie opolskiego hospicjum zdecydowały się także te stowarzyszenia kibiców, które wcale nie przyjaźnią się z Odrą - podkreślał niedawno pan Robert na łamach nto. W mijającym roku ostro do pracy wzięli się także kibice Chemika Kędzierzyn-Koźle. W marcu na meczu pucharu Polski ze Startem Namysłów zebrali 1400 zł na ekshumacje i identyfikacje Żołnierzy Wyklętych, czyli członków polskiego podziemia antykomunistycznego, z których wielu zostało pomordowanych i pochowanych w bezimiennych mogiłach. Akcję powtórzyli 1 i 2 listopada pod kędzierzyńsko-kozielskimi cmentarzami. Wówczas zebrali ponad 10 tys. złotych, wzbudzając wśród mieszkańców szacunek tym, że tak chciało im się stać przez wiele godzin na zimnie z puszkami w rękach. - Oprócz swojego oczywistego wymiaru materialnego, kwesta przyczyniła się do rozpowszechnienia wiedzy o Żołnierzach Wyklętych, sprowokowała do zadania wielu pytań na ich temat, na które chętnie odpowiadali wolontariusze - podkreśla Wojciech Łuczak, prezes Fundacji Niezłomni, która zbiera pieniądze na ten cel.

W grudniu "chemicy" włączyli się także w organizowaną przez Stowarzyszenie Odra-Niemen - a koordynowaną przez Kędzierzyńskie Centrum Inicjatyw Patriotycznych - zbiórkę paczek żywnościowych dla polskich kombatantów mieszkających na Kresach. Koszt przygotowania jednej paczki dla byłych żołnierzy Armii Krajowej, która zawierała podstawowe produkty żywnościowe (makarony, konserwy, owoce w puszkach) wynosił 100 zł. Kibice z Kędzierzyna wysłali ich na Kresy ponad 30. Oprócz tego organizowali wykłady historyczne i koncert Tadeusza Polkowskiego, nazywanego bardem współczesnej patriotycznej młodzieży.

Opolscy kibice wspierają także samych siebie. Fani Odry zbierali na przykład pieniądze na nagrobek dla swojego nieżyjącego kolegi Jerzego Ciołki. "Cioła" był jednym z najbardziej zasłużonych kibiców niebiesko-czerwonych. Pochodził z niezbyt bogatej rodziny, kibice uznali więc, że sfinansowanie pomnika jest ich obowiązkiem. Podobnych inicjatyw w całej Polsce są setki. Na początku września fani Stali Rzeszów zorganizowali mikołajki dla podopiecznych rzeszowskiego domu dziecka i przynieśli dzieciom worki pełne prezentów. Z kolei fani GKS Tychy nawiązali współpracę z tamtejszym Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej. Zebrali 600 kg żywności dla podopiecznych MOPS-u. W akcje charytawne włączają się już kibice niemal każdego klubu w Polsce. Wartość pomocy, jaką ofiarują, można już liczyć w milionach złotych. Kibice nagłaśniają te akcje, współpracują głównie z lokalnymi mediami, a także zaprzyjaźnionymi (czytaj: prawicowymi) ogólnopolskimi, jak m.in. Gazeta Polska czy Telewizja Republika.

Cieślik płakał, oglądając zadymę

Akcje charytatywne i budowanie pozytywnego wizerunku kibica to, jak już wspomnieliśmy, jedna strona medalu. Jest jeszcze ta ciemniejsza, czyli bójki, ustawki, napady. Od czasu do czasu w Polsce dochodzi do "awantur na szczycie" pomiędzy najsilniejszymi grupami. "Porządkują" one bardzo rozbudowaną tzw. scenę chuligańską, wskazując, kto jest na topie, a kto przeżywa regres. W 2004 roku na stadionie Ruchu Chorzów doszło do jednej z największych bójek w historii polskiego futbolu. Na trybunach i murawie stadionu starli się ze sobą fani miejscowego Ruchu i Łódzkiego Klubu Sportowego. W awanturze brali także udział zaprzyjaźnieni z chorzowianami chuligani Widzewa Łódź, po stronie "ełkaesiaków" bili się kibole z GKS Tychy. W sumie na pięści, brechy i kamienie tłukło się kilkaset osób. 55 próbujących zaprowadzić porządek policjantów trafiło do szpitala, zatrzymano ponad setkę bojówkarzy.

Legenda chorzowskiego Ruchu, Gerard Cieślik, płakał, gdy widział demolowany stadion. Już wtedy wśród samych kibiców pojawiły się wątpliwości, czy to naprawdę musi tak wyglądać. Bo oprócz tego, że sam klub poniósł bardzo poważne konsekwencje finansowe, to wielu kiboli otrzymało surowe wyroki za bójki na stadionie, niektórzy trafili nawet za kraty.

Sześć lat później doszło do kolejnej wielkiej awantury, tym razem pomiędzy fanami Ruchu i Lecha Poznań. Ale już nie na stadionie czy w jego pobliżu, ale na leśnej polanie, w objętym tajemnicą miejscu. Biło się po 250 osób z każdej strony, na gołe pięści, z zasadą tzw. basty, która mówi, że kto ma dość, ten spokojnie odchodzi na bok. Od tego czasu coraz częściej chuligani rozgrywają swoje "mecze" tak, by nikt spoza ich środowiska tego widział i nie musiał płakać na widok demolowanego stadionu. Kilkanaście dni temu odbyła się podobna "ustawka na szczycie", tym razem pomiędzy kibolami Lecha i Lechii Gdańsk. Obie ekipy wystawiły po 73 osoby, walka trwała dokładnie dwie minuty. Wygrał Lech, rewanżując się jednocześnie za porażkę z Lechią sprzed paru lat. O tych bójkach media nie informowały, bo zwyczajnie o nich nie wiedziały.

Wielu zada pytanie: a nie można byłoby całkowicie wyeliminować chuligaństwa i pozostawić na trybunach tylko to, co dobre, czyli doping, oprawy, akcje charytatywne i patriotyczne? Teoretycznie tak byłoby najlepiej. Sęk w tym, że nie ma ani jednego kraju w Europie ani w Ameryce Południowej, gdzie udałoby się całkowicie wyeliminować chuligaństwo (pomijając oczywiście małe kraje, gdzie zorganizowany ruch kibicowski praktycznie nie istnieje).

- Możemy więc mieć awantury w lasach, o których poza samymi chuliganami najczęściej nikt nie będzie wiedział, albo częste bójki na stadionach, jak kiedyś. Które rozwiązanie jest lepsze? - pyta retorycznie jeden z opolskich kibiców, którego poprosiliśmy o komentarz.

Angielskie Waterloo w Parku Saskim

Policja prowadzi do sądu kiboli Śląska Wrocław, którzy napadli na kibiców Odry Opole, kiedy rozgrywali turniej piłkarski na Orliku przy ul. Częstochowskiej.

Polscy kibice są obecnie uważani za najsilniejszych w Europie. O tym, kto będzie wiódł prym na Starym Kontynencie, zadecydowała walka pomiędzy Polakami a Anglikami, która odbyła się w 1999 roku w Warszawie przy okazji spotkania piłkarskich reprezentacji obu krajów. "Angole" przyjechali do Polski w chwale najgroźniejszych chuliganów Europy (co prawda już mocno naciąganej, ale jednak). W dniu meczu od rana dochodziło do starć pomiędzy kibolami obu drużyn, głównie w okolicach stołecznych pubów, w których pili Anglicy. Na miejsce decydującej ustawki wybrano teren Parku Saskiego. Bojówkarze z Wysp dostali wydrukowane instrukcje z mapkami ułatwiającym dojście na miejsce planowanej awantury. O umówionej godzinie zjawiło się tam około 150 Anglików i mniej więcej tyle samo Polaków. Ci pierwsi ustawili się do boju w charakterystyczny dla siebie sposób: ławą, z pełnymi kuflami i puszkami w rękach, ubrani w krótkie spodenki i koszulki reprezentacji Albionu, spod których wylewały się piwne brzuchy. Pewni wygranej, jak wszędzie dotąd w Europie. Polacy do walki przygotowali się inaczej: większość rozciągała się, rozgrzewała stawy. Ci, którzy mieli rozgrzewkę za sobą, słuchali wskazówek dotyczących taktyki.

Ruszyli. Pierwsze linie zderzają się, padają pierwsze ciosy i pierwsi znokautowani leżą na ziemi. Wśród Anglików konsternacja - wysportowani rywale okładają ich niemiłosiernie. Pięści i kopniaki lądują na twarzach i korpusach podchmielonych chuliganów z Wysp. Druga linia wyspiarzy, która miała wspomóc wysuniętych do przodu bojówkarzy, staje w miejscu.

Ten moment zawahania przesądza o wyniku starcia, którego stawką jest chuligański prymat w Europie. Zaczyna się pogrom. Angole salwują się ucieczką, rozpoczyna się wielka pogoń przez Park Saski. Ci, którzy padają na ziemię, są bici, nierzadko do utraty przytomności. Niektóre grupki zatrzymują się i próbują walczyć, ale po kilku sekundach kibole z Wysp lądują na chodniku bądź trawie. Główna grupa Anglików wybiega z parku wprost na ruchliwe torowisko, niewiele brakuje, by ktoś wpadł pod koła. Niektórzy warszawiacy będą potem opowiadać w mediach, że takie sceny oglądali wcześniej tylko w filmie "Braveheart - Waleczne Serce". Wielką awanturę zakończoną sromotną przegraną synów Albionu przerywa policja, która dopiero po kilku minutach dowiedziała się o tym, co się dzieje w centrum Warszawy.

Bazylea potrafi zadymić

Bartek i Szymon, kibice Chemika, podczas zbiórki pieniędzy na ekshumację Żołnierzy Wyklętych. Przemysław Stanek, kibic Zaksy, wrzucił im do puszki 20 zł.

Dziś tak wielka ustawka w centrum polskiego miasta raczej nie byłaby możliwa. Policja sporo się w ciągu tych 15 lat nauczyła, sami chuligani nie są także skorzy do tego, by okładać się pięściami na oczach mieszkańców i kamer monitoringu. - Za duży przypał - mówią bojówkarze. To m.in. efekt fali potępienia kiboli, z jaką w ostatnich latach mieliśmy do czynienia.

Co innego w Europie Zachodniej, tam chuligaństwo stadionowe, w swoim tradycyjnym charakterze, przeżywa prawdziwy renesans. Jedną z najbardziej aktywnych ekip chuligańskich w Europie są kibice szwajcarskiego FC Basel, klubu z bogatej Bazylei, który w ostatnich latach regularnie gra w piłkarskiej Lidze Mistrzów. Wielu kibiców, m.in. angielskiego Liverpoolu, przyjeżdżało do Bazylei niemal jak na piknik, nie spodziewając się, że na miejscu czeka na nich groźny przeciwnik i tęgie lanie.

Fani FC Basel lubią porozrabiać także na "gościnnych występach".
Podczas wyjazdu na mecz ligowy z FC Zurych zdemolowali centrum tego pięknego miasta, wywołując w nienawykłej do takich awantur Szwajcarii prawdziwy szok. Europejska Federacja Piłkarska (UEFA) także straciła cierpliwość do krewkich fanów z Bazylei. W marcu tego roku zamknęła tamtejszy stadion za to, że miejscowi kibice, rzucając race i inne przedmioty na murawę, przerwali na kilkanaście minut mecz 1/8 Ligi Europy z Red Bull Salzburg.

Obraz środowiska kibiców tworzą w dużej mierze media. Dla wzbogacenia atrakcyjności swoich materiałów często idą na skróty albo wręcz zakłamują rzeczywistość. Postępują tak również te media, które chcą być traktowane jako te rzetelne, a nie szukające taniej sensacji. Przed Euro 2012, które odbyły się w Polsce i na Ukrainie, w stacji BBC ukazał się wstrząsający reportaż przestrzegający kibiców przed przyjazdem do naszego kraju. Polscy kibice zostali przedstawieni jako rasiści, faszyści, antysemici, bezwzględni chuligani. Angielski piłkarz Sol Cambpel mówił wprost do kamery: "Lepiej zostańcie w domach, bo wrócicie w trumnach".

Materiał oburzył wielu Polaków, politycy Solidarnej Polski domagali się nawet oficjalnego sprostowania od angielskiej stacji. Na filmie suchej nitki nie zostawiło wielu polskich dziennikarzy. Rzeczywistość okazała się oczywiście zupełnie inna niż przedstawiona w reportażu BBC. Wszyscy pamiętamy wspaniałych irlandzkich kibiców, którzy w liczbie 20 tysięcy bawili się na meczach w Poznaniu i Gdańsku, a także przez wiele dni tłumnie oblegali miejscowe puby, przystrajając je w setki zielonych flag, delektując się jednocześnie polskim piwem.

Dlaczego w kraju, który ma przecież najgroźniejszych chuliganów w Europie, nikt nie atakował panoszących się na każdym kroku Irlandczyków? Odpowiedź jest prosta: ponieważ oni sami nie przyjechali się tu bić. Żadna polska chuligańska ekipa nie pozwoliłaby sobie na to, aby na nich napaść czy wyzwać do bójki. Byłoby to odebrane przez resztę środowiska jako zachowanie "frajerskie".

To nie oznacza, że na Euro 2012 było bardzo spokojnie. Pomijając awantury z kibicami z Rosji (które w rzeczywistości miały zupełnie inny niż kibicowski podtekst) dochodziło do ataków na fanów z innych krajów. "Skrojeni" z flag i lekko pobici zostali na przykład niektórzy kibice Chorwacji, której reprezentacja także grała mecze w Poznaniu. Z tą jednak różnicą, że ofiarami byli nie przypadkowi fani, ale członkowie tzw. Torcidy, czyli chuligani Hajduka Split. Zdarzenia te minęły bez jakiegokolwiek medialnego echa. Wszystko dlatego, że Chorwaci nigdzie tego nie zgłaszali, nie mieli o to pretensji. Wszak po to między innymi na mistrzostwa przyjechali...

Takie zasady (czyli atakujemy tylko chuliganów) nie obowiązują w wielu europejskich krajach. W Hiszpanii, Włoszech, Grecji czy Turcji można dostać po głowie bez względu na to, czy przyjechało się tylko na mecz, czy także przy okazji szukać mocniejszych wrażeń. Zapomnieli o tym kibice Śląska Wrocław, którzy w liczbie zaledwie 18 pojechali busami na mecz z Sevillą w Lidze Europy. Hiszpanie zaatakowali ich przed meczem. Byli uzbrojeni m.in. w noże. Kilku wrocławian zostało rannych, stracili także swoje flagi.

Zdjęcia trofeów natychmiast trafiły do internetu, było to bowiem bardzo ważne wydarzenie w środowisku kibicowskim całej Europy. Wydarzenia zrelacjonowały także wszystkie polskie media. "Krwawa jatka w Hiszpanii" - to jeden z tytułów, jakie można było wówczas przeczytać. Fotorelację z tego wydarzenia zamieścili na swojej stronie internetowej także kibice Sevilli. Zatytułowali ją... "Witajcie w Katyniu". Tytuł nie był przypadkowy, większość fanów tego klubu ma bowiem skrajnie lewicowe poglądy (w przeciwieństwie do prawicowców z Betisu Sevilla), które często podkreślają, wywieszając na meczach komunistyczne symbole.

Dopadli ich na drugim końcu Europy

Warto tu wspomnieć o zakończeniu całej tej historii, o którym w mediach nie było już ani słowa. Chuligani Śląska zrewanżowali się Sevilli. Najpierw próbowali ich dopaść na Bałkanach podczas jednego z kolejnych meczów. W jakiś sposób o tych planach dowiedziała się policja i zatrzymała wrocławian na trasie. Wreszcie udało im się to w... walijskim Cardiff, gdzie klub z Andaluzji grał swój mecz. Polacy polecieli tam samolotem, na miejscu wyzwali Hiszpanów na honorową bójkę po 40 kibiców z każdej strony, którą wygrali. Na koniec zabrali im flagę i wrócili do domu.

W Hiszpanii nikt nie myśli nawet, by podobne porachunki załatwiać bez afiszowania się i wzbudzania zainteresowania zwykłych ludzi. Tam kibole po prostu piorą się po pyskach w każdym z możliwych miejsc. Miesiąc temu doszło do potężnej awantury między kibicami Atletico Madryt i Deportivo La Corunia. Dwustu chuliganów starło się pod stadionem, 11 osób zostało rannych, z czego cztery ciężko.

Większość poszkodowanych została ugodzona nożami. Jimmi, 43-letni kibic Deportivo, został skatowany na śmierć. Był bity po głowie, na koniec nieprzytomnego wrzucono do rzeki. Zmarł po bezskutecznej reanimacji. Niecałe dwa tygodnie później kibice Barcelony zaatakowali fanów Paris Saint Germain, którzy przyjechali obejrzeć mecz swojej drużyny w Lidze Mistrzów. Dwóch Francuzów zostało dźgniętych nożami. Na szczęście przeżyli. Nic nie działo się przypadkowo, napastnicy mieli kominiarki. Atakowali tak, by zabić.

Z kolei Włosi o tym, jak potężny mają problem z kibolami, przekonali się już dwa lata temu przy okazji meczu w Lidze Europy pomiędzy rzymskim Lazio a angielskim Tottenhamem. Chuligani z całej Europy mają ciśnienie na "Yid Army", jak nazywani sa kibice z północy Londynu. Są oni bowiem czołową ekipą w Anglii i jedną z niewielu, która kojarzy się jeszcze z legendarną angielską potęgą chuligańską z lat 80. i 90.

Gdy londyńczycy zebrali się w rzymskiej knajpie "Drunken Ship", do środka wtargnęła zamaskowana grupa 50 krzyczących po włosku chuliganów. Część z nich miała na głowie kaski motocyklowe. Uzbrojeni byli w noże, kastety i śruby, którymi rzucali w głowy Anglików. Bar został doszczętnie zdemolowany, a goście brutalnie pobici. Wielu z nich trafiło do szpitala. Tuż po ataku postawiono na nogi całą rzymską policję, zorganizowano naloty na mieszkania notowanych wcześniej za bójki kibiców Lazio. Śledztwo, które bacznie obserwowała włoska opinia publiczna, wykazało, że za atakiem stoją jednak chuligani klubu Roma. Dwóm osobom postawiono zarzuty usiłowania morderstwa.

Głos Jurasa

W Polsce tego typu brutalne napaści są dziś niemal nie do pomyślenia. Co nie oznacza, że wzbudzających uzasadnione oburzenie awantur nie ma już wcale. Kilka miesięcy temu bojówka Śląska Wrocław wpadła na turniej kibiców Odry Opole, który odbywał się na jednym z opolskich "orlików". Fani niebiesko-czerwonych zostali pobici, ale, co sami podkreślali, wszystko odbyło się honorowo, biorąc pod uwagę kibicowskie standardy.

Bójka, nagrana przez kamery monitoringu, odbiła się medialnym echem w całej Polsce. Kibole na forach internetowych generalnie chwalili Śląsk za inicjatywę i odwagę, ale zaczęły sie pojawiać głosy, że "orlik" nie jest jednak najlepszym miejscem na kibicowskie porachunki. Trzeba tu podkreślić, że negatywne komentarze dotyczące tego typu zdarzeń są bardzo rzadkie. Kibole bowiem nawet gdy są przekonani, że popełniają błędy, nie chcą się do tego przyznawać.

Tym większą wartość miał niedawno wpis na blogu niejakiego Jurasa, jednego z bardziej znanych kibiców Legii. Juras przeszedł cały "kibicowski szlak", którego częścią były także bójki i wyroki. Skrytykował jednak niedawne zachowanie swoich kolegów na meczu Ligi Europy w Lokeren, gdzie fani z Łazienkowskiej mocno narozrabiali. UEFA nałożyła na Legię kolejną srogą karę finansową. To o tyle istotne, że w ciągu ostatnich dwóch lat wskutek awantur wzniecanych przez kiboli Legii klub z Warszawy stracił w sumie 10 mln zł.

"Znajmy umiar w naszych działaniach, poznajmy konsekwencje. Dogadajmy się, kiedy można, a kiedy nie wypada poszaleć. My, kibice Legii Warszawa, a tak nazywam każdego, którego dobro klubu jest na pierwszym miejscu, najprościej mówiąc, musimy się ogarnąć" - napisał na blogu Juras.

Chuliganom w Europie nawet przez myśl nie przechodzą tego typu refleksje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska