Kiedy bije dzwon

Danuta Nowicka
Dzwon „Władysław” z warszawskiego Ursynowa.
Dzwon „Władysław” z warszawskiego Ursynowa.
I na Wielkanoc, i na pogrzeb dzwon bije tak samo. Mimo to w pierwszym przypadku odbierany jest jako radosny, zaś w drugim - jako smutny.

Jest dzwon na trwogę, ostrzegawczy, na modlitwę, symbolizujący wolność, radość, odstraszający złe moce. Dawni chrześcijanie wierzyli, że ów przedmiot azjatyckiego pochodzenia w kształcie odwróconego kielicha posiada moc magiczną. Późniejsze badania naukowe poniekąd to potwierdziły: ultradźwięki potrafią uśmiercić wirusa wścieklizny i zapalenia opon mózgowych.
Na Górze św. Anny dzwon bije w każdy piątek - z wyjątkiem Wielkiego Piątku. Podczas czwartkowej mszy św. Wieczerzy Pańskiej odzywa się po raz ostatni, wtórując hymnowi uwielbienia, po czym milknie do sobotniej wigilii paschalnej. Zaś z jej okazji szczególnie donośnie brzmią dzwony zawieszone w ogrodzie świątyni. Pierwszy, ważący prawie tonę "Franciszek" (imię nadano ku czci założyciela zakonu), drugi - "Maryja", trzeci - "Antoni" (na pamiątkę świętego, cieszącego się u franciszkanów szczególną estymą) i czwarty, "Józef" (patron Kościoła powszechnego). Milczy "Anna". Konstrukcja wieży już nie wytrzymałaby bicia jej trzystuletniego serca.
Wszystkim dzwonom kościelnym nadaje się imiona. Od fundatora, chrzestnych, świętych, cech własnych, przeznaczenia. Otrzymują je podczas uroczystego chrztu. Istnieje przekonanie, że nabrawszy oczyszczającej mocy, dzwon nie bije już własnym głosem, lecz świętego. To wrażenie potęguje zawieszenie - pomiędzy niebem a ziemią.

W Europie pojawiły się na przełomie VI i VII wieku. Były symbolem bogactwa i potęgi, stanowiły o prestiżu fundatorów, trwałości i więzi społeczeństw. - To nieprawda, że okupanci zawsze przetapiali dzwony na armaty - mówi Janusz Felczyński, znany ludwisarz. - Takie przypadki zdarzały się stosunkowo rzadko. Wróg rabował, żeby ludzi zasmucić, odebrać im nadzieję. Z Polski dzwony wywożono podczas rozbiorów, podczas drugiej wojny światowej Niemcy ściągali je z całej Europy do składowisk we Wrocławiu i pod Hamburgiem, gdzie do dzisiaj zaopatrują się niemieckie parafie.
Odlewnia dzwonów Felczyńskich powstała w 1808 roku w Kałuszu, na Ukrainie. W 1922 firma się rozpadła: macierzysta zajmowała się robieniem pieniędzy, nowa, przemyska, przyjmowała co ważniejsze zlecenia i pracowała na prestiż. Po wojnie została jedna, po polskiej stronie.
- Zawsze była to firma rodzinna - zapewniają Janusz Felczyński, przedstawiciel siódmego pokolenia ludwisarzy i jego matka, absolwentka akademii sztuk pięknych i autorka zdobień. - To dawało nam siłę. Przeżyliśmy zabory, kupę wojen, przeszliśmy komunę...
Z odlewni Felczyńskich pochodzą cztery nowe dzwony świętoannieńskie. Największy polski dzwon, 14-tonowa "Maria" z Lichenia, przyjechał aż z Włoch (- Co tu ukrywać, to fundacja papieska, dlatego pieniądze zostały za granicą - zauważa Felczyński), ale już drugi co do wielkości, dwunastotonowy "Józef" - z rodzimego Przemyśla.
"Józef" jest ósmym dzieckiem, jeśli tak można powiedzieć o 12-tonowym kolosie, w licheńskiej rodzinie. Kiedy tych dzieci pojawi się tuzin, powstanie carillon i możliwość wygrywania wielu melodii. Dotąd w Polsce tylko jeden kościół, w Limanowej, posiada taki zestaw. Natomiast dość powszechnie występują grupy "kilkudzwonne", tzw. kuranty, do wygrywania pojedynczych melodii.

Najsłynniejszy polski - "Zygmunt", który wziął imię od fundatora Zygmunta I Starego, urósł do wymiaru patriotycznego symbolu. Dzięki wadze 10,9 tony (jak najczęściej podają źródła), przez całe wieki był numerem jeden. Licheń zepchnął go na trzecią pozycję. Wykonany przez Jana Behama w Norymbergi w 1520 roku, został umieszczony na Wawelu po nadbudowaniu na wieży dodatkowego piętra. Po raz pierwszy odezwał się swoim dostojnym, dźwięcznym głosem 13 lipca 1521. Jego wymiary: 2,42 m średnicy w najszerszym miejscu, 1,99 m wysokości, grubość ścian od 7 do 21 cm. Tworzywo: miedź - w 80 procentach i cyna - w 20. Aż ośmiu mężczyzn uruchamia 300-kilogramowe serce, już po czterokrotnej transplantacji. Po ostatniej "operacji" odezwał się w Wielką Sobotę przed dwoma laty. Dodać warto, że panny chętnie to serce dotykają w nadziei rychłego wyjścia za mąż i przeżycia szczęśliwej miłości, a krakowianie wierzą, że rozgania chmury i sprowadza słoneczną pogodę.
W cieniu "Zygmunta" pozostają jego starsi sąsiedzi: "Głownik" i "Urban" (z 1460 r.), "Półzygmunt" (1463) i "Kardynał"(1455).
Być może nie byłoby "Zygmunta", gdyby jego fundator nie odwiedził Torunia i nie usłyszał najstarszego kołysanego dzwonu środkowej Europy. Przeczytajmy za królem na spiżu: "Roku Pańskiego 1500, 22 dnia września ja trąba Boża ku chwale Boga i świętych Jana Chrzciciela i Ewangelisty patronów tej świątyni zostałam odlana".

"Tuba Dei", czyli "trąba Boża", jest dziełem miejscowego ludwisarza, Marcina Szmidta, i, poniekąd, toruńskich mieszczan, bo na rzecz staromiejskiej fary świętych Janów przeznaczyli własne pieniądze. Z dokumentów wynika, że gotową formę na 34-metrową wieżę wciągnęło siedem dorodnych wołów. Żeby to stało się możliwe, zbudowano specjalną, 800-metrową pochylnię. Zdobiona czterema małymi płaskorzeźbami (Zygmunt słynie z wizerunków świętych Zygmunta i Stanisława, Orła Polskiego i Pogoni), została tak skonstruowana, że nawet bardzo delikatnym uderzeniem można ją pobudzić do drgania. Do rozkołysania 7 ton spiżu potrzeba już od czterech do sześciu osiłków, którzy uruchomią mechanizm, za pomocą (tu ciekawostka) nóg. Dzwon uchodzi za równie cenny zabytek, co Drzwi Gnieźnieńskie i pewno tylko cudowi Boskiemu należy przypisać fakt, że przetrwał niejeden kataklizm i został wykupiony od Szwedów.

Firma Felczyński i Spółka jednemu dzwonowi poświęca trzy miesiące, nie licząc czasu uzgodnień i projektów, bo te niekiedy zajmują nawet rok. Rzecz jasna, zdarzają się wyjątki; wielki dzwon licheński zajął aż siedem miesięcy. Nic więc dziwnego, że właściciel odlewni jak nikt przywiązuje się do dzwonu i jak nikt inny zna jego dźwięk.
- Nie odbieram go jednak na poziomie emocji - twierdzi Felczyński. - Przede wszystkim dzwon ma być dobry technicznie i estetyczny. To przecież instrument, taki sam jak skrzypce, tyle że perkusyjny, uderzany przez serce.
Specjaliści twierdzą, że o ile jednak na podstawie analizy dźwięku skrzypiec nie dałoby się odtworzyć ich kształtu, o tyle w przypadku dzwonu jest to możliwe. Charakter drgań pozwala przewidzieć, poza wielkością i kształtem, także jego strukturę wewnętrzną.
Gdyby tak w jednej chwili usłyszeć bicie kilkunastu tysięcy dzwonów - tyle właśnie posiadamy ich w kraju - byłby to dźwięk intensywny i niezwykle złożony. A przecież zabraknie w nim głosów instrumentów, które padły ofiarą najeźdźców. Pierwsza historyczna wzmianka o kradzieży dotyczy wywiezienia przez księcia Brzetysława z Gniezna "olbrzymich dzwonów" w roku 1039. Wiadomo także, że podczas potopu szwedzkiego cenne egzemplarze zniknęły z kościoła św. Jakuba w Toruniu; jeden pękł i został przetopiony, drugim prymasowska katedra w Uppsali szczyci się jako najstarszym w Szwecji. Od kolejnych dzwonów "wyzwolili" nas Niemcy, Austriacy i Rosjanie. Zdarzało się, że jeden z najeźdźców ściągał z wieży, a drugi przejmował gotowy łup. Podczas II wojny światowej sami Polacy zdejmowali dzwony i chowali na cmentarzach w grobach.

Dzwony to szczególni świadkowie historii. Bo witały i żegnały królewskich gości, bo ich dźwięk uświetniał ważne ceremonie, bo oznajmiały, jak choćby toruńska Tuba Dei, otwarcie i zamknięcie bram średniowiecznego miasta, wzywały rajców na posiedzenie, wyznaczały czas targu, początek pory nocnej. W czasach współczesnych te najważniejsze uruchamia się tylko ze szczególnych okazji: na Nowy Rok, na rezurekcję w Wielkanoc, procesję Bożego Ciała i pasterkę. A także w związku z wizytą papieża. Uruchomienie ze świeckiej okazji wymaga specjalnego zezwolenia biskupa. Tylko raz stało się to na polecenie rządu - 9 marca 1953, w dniu pogrzebu Stalina. Prymas Stefan Wyszyński odnotował w swoich zapiskach: "... ostatecznie jest to dowód, że nawet marszałkowi Stalinowi jakieś urządzenia kościelne są potrzebne, bodaj w chwili pogrzebu".
Czasami dzwony biją bez żadnego powodu. - Ponieważ u nas sterowane są przez komputer, któryś z braci przez pomyłkę włączył mechanizm. Była północ i wszyscy zerwali się ze snu w przekonaniu, że albo wydarzyło się coś niespodziewanego, albo wzywani są na modlitwę. Rano odwiedzili nas zaniepokojeni mieszkańcy Góry św. Anny - wspomina ojciec Leon Mazur.

Największym dzwonem świata jest stary rosyjski Car Kołokoł, 200 ton spiżu. Za to współcześnie najwięcej dzwonów produkuje się w Polsce, u Felczyńskich. Wejście do Unii prawdopodobnie zapewni firmie większe otwarcie na świat, jeśli to jeszcze możliwe. Już dziś odlewa dzwony dla krajów katolickich na wszystkich kontynentach. Dla Argentyny, Brazylii, Nowej Gwinei. - W ubiegłym roku miałem przedziwne zlecenie, dla Burkina Faso - opowiada Janusz Felczyński. - Musiałem szukać na mapie, gdzie taki kraj się znajduje. Okazało się, że zamawiał Włoch, przez internet, płacił Niemiec, robił Polak, a dzwon do Afryki zawiózł Francuz...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska