Kiedyś też liczyła się dobra reklama

Radosław Dimitrow
Kapelusze Hoflicha, miały stylowe pudełka.
Kapelusze Hoflicha, miały stylowe pudełka. kopia:DIM, ze zbiorów P. SMykały
Przed II wojną światową strzeleccy kupcy i przedsiębiorcy zachwalali swoje produkty i usługi w prasie, na ulicach, a także poprzez nietypowe gadżety. Niektóre z nich zachowały się do dziś.

Mieszkańcy Strzelec, którzy 21 czerwca 1887 roku sięgnęli po czasopismo "Katolik" mogli przeczytać, że "dobra sieczkarnia jest tylko w Wielkich Strzelcach". Autorem reklamy byli Bracia Prankel, którzy poza odlewaniem żeliwa trudnili się w produkcji maszyn rolniczych. Bracia zachwalali ponadto mechaniczne młockarnie i wialnie, które (jeśli wierzyć reklamie) oferowane były w najtańszych cenach i do tego z gwarancją. Reklama w "Katoliku" była napisana po polsku z racji tego, że była to gazeta skierowana do polskojęzycznej mniejszości. Podobne ogłoszenia ukazywały się także w prasie niemieckiej. W ogłoszeniu braci Prankel czytamy dalej: "Dla wygody naszych szanownych odbiorców, wysyłać będziemy odtąd naszych podróżnych przedstawicieli handlowych, prosząc w razie potrzeby zleceniami swemi ich zaszczycić" - pisali bracia.

W prasie można było też znaleźć reklamy m.in. hotelu przy dzisiejszej ul. Kościuszki oraz sklepu z artykułami dla dzieci prowadzonego w rynku przez Petera Jandę.
Znacznie ciekawsze były jednak gadżety związane ze strzeleckimi firmami, które także pełniły funkcję reklamy. Dla przykładu Pius Gabor, słynny szewc ze Strzelec, miał w sklepie łyżki do butów z wygrawerowaną nazwą zakładu i adresem. Z kolei Emanuel Paisdzior, który w rynku prowadził sklep z męską odzieżą oferował fraki i garnitury na wieszakach, na których widniała nazwa jego sklepu.

Dużą uwagę w tamtych czasach zwracano także na to, by produkty były estetycznie opakowane. Kapelusznik Josef Hoflich, który prowadził swój zakład w rynku, sprzedawał kapelusze w stylowych, czerwonych pudełkach. Na wielu opakowania widniało jego imię i nazwisko zapisane dużą czcionką. Z kolei piwa ze strzeleckich browarów sprzedawane były w stylowych butelkach, na których widniała nazwa zakładu. Takie butelki były zwrotne, więc przy zakupie nowego piwa klient oddawał starą butelkę, która wracała do browaru, gdzie była myta i ponownie napełniana. Do dziś zachowały się butelki ze strzeleckiego "Browaru Dietrich" i browaru Jozefa Steinitza.

- Warto zauważyć, że przedwojenne firmy działające na tych ziemiach bardzo często nazywane były od nazwiska właściciela - mówi Piotr Smykała, znawca lokalnej historii. - To nie przypadek. Istniało bowiem takie przekonanie, że jak ktoś podpisuje się pod pracą własnym nazwiskiem, to stara się ją wykonać najlepiej, jak jest to możliwe. Obco brzmiące nazwy były po prostu mniej wiarygodne niż nazwisko właściciela.
Powszechne w przedwojennej rzeczywistości były także szyldy reklamowe umieszczane nad sklepami i karczmami. Dla przykładu mieszkańcy Suchej, którzy robili zakupy w sklepie Franza Piechotty z daleka mogli przeczytać, że sprzedaje on mięso, wędliny a także piwo. Natomiast przed wejściem do karczmy Emanuela Tischbierka w Olszowej gości witał duży napis "Gasthaus".

- Mimo upływu lat w reklamie niewiele się zmieniło - zauważa Smykała. - Przedsiębiorcy do dziś zachwalają swoje produkty i usługi w podobny sposób.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska