Klik i wychodzę na durnia (z Jandą)

Zbigniew Górniak
archiwum
Po felietonie o polskim strachu przed islamem, który wcale nie wynika z niewiedzy, jak nam to wmawiają medialni rezonerzy, lecz wręcz przeciwnie - z wiedzy, dostałem list od czytelnika „NTO”. Nakrzyczał on na mnie za to, że użyłem w felietonie określenia „parszywy, smutny PRL”. Bo dla niego to był wspaniały okres historii Polski, a ja, niewdzięczny neofita, nawet pisząc o agresywnych Arabach, musiałem sobie ulżyć i strzyknąć jadem na tamten ustrój.

Szanowny panie, lewą ręką bijąc się w pierś, z prawą biegnę do zgody. Jakkolwiek bowiem głośno nie próbowałbym zakrzyczeć sam siebie, to muszę przyznać, że jakieś tam przecież sentymenty do PRL we mnie jeszcze siedzą. I nie chodzi wyłącznie, choć też, o ową słynną tęsknotę za młodością. Za krzepkością, jurnością, kacem, który mijał już po dwóch kefirach, a nie po dwóch tygodniach i beztroską wynikającą z tego, że wtedy nikt nic nie musiał, za to teraz musi milion rzeczy na dobę. Kto chce dokładniej wiedzieć, co mam na myśli, niechaj przeczyta opowiadanie „Po śniadaniu” Eustachego Rylskiego, najlepszego obecnie pisarza polskiego, który dziwnym trafem nie dostał jeszcze nagrody Nike, pewnie dlatego, że nie pisze nic o gender i ekologii oraz nie domaga się rozliczania Polaków z przybijania Żydów do wrót stodół.

To jednak, za czym przede wszystkim tęsknię, to pewna charakterystyczna nawet dla tamtych czasów elegancja i umiar. Wyraźna granica pomiędzy tym, co wypada, a czego nie, zwłaszcza w sztuce i kulturze.

„Zobacz Krystynę Jandę z wibratorem w dłoni”… - czy wyobrażacie sobie taki tytuł w którymś z ówczesnych tygodników kulturalnych? Na przykład w „Kulturze”, pal licho, że nie paryskiej, a tylko warszawskiej. Nie do pomyślenia. A dziś taki tytuł wrzeszczy z głównej strony internetowej kombajnu medialnego, który pracuje non stop dwadzieścia cztery na dobę po to, żeby mi udowodnić, że jego autorom „ nie jest wszystko jedno”. Naprawdę? Zobacz Krystynę Jandę z wibratorem w dłoni - i co potem? Podziel się linkiem ze znajomymi? Napisz komentarz, czy jej z tą gumową pałą do twarzy? A może - czy jej z nią do pochwy? A może zobacz i onanizuj się? O to wam chodziło, panowie redaktorzy? To trzeba było to napisać. Po co się ograniczać? Jak coming out, to coming out. Mógł się coming outować wasz bohater, ksiądz Charamsa, możecie i wy.
Nie ma dziś już chyba takiej świętości, nie ma takiego autorytetu, którego by młody redaktor onlajn nie zbrukał swą głupotą, aby tylko czytelnik (user) stuknął w klawisz i otworzył wiadomość. Bo każde stuknięcie, to ziarno w klepsydrze zysku, to grosz od reklamodawcy. Stuknąłem i ja, a jakże. Ale wiedziony nie sprośną, seksualną żądzą i perwersyjnym marzeniem o Krystynie Jandzie - od takich potrzeb są inne zakamarki sieci. Kliknąłem, bo chciałem zobaczyć, co też młodzi redaktorzy od upowszechniania kultury skryli za tym tytułem. I co mi się ukazało? Całkiem rzeczowa recenzja filmu Małgorzaty Szumowskiej „Sponsoring”. To nie jest film porno, a Krystyna Janda gra w nim jedną z poważniejszych ról i w jednej ze scen bierze po prostu w dłoń ten nieszczęsny wibrator. I to ta scena tak bardzo podnieciła młodego redaktora onlajn.

Ale przecież, na Boga, nie na tym polega tu sztuka, nie na tym zasadza się ten film, nie o to w końcu chodziło autorowi solidnej i poczciwej skądinąd recenzji, aby epatować czytelnika tym gumowym przedmiotem zastępczym. To durny redaktor zrobił z niego idiotę, wymyślając mu taki tytuł. I robiąc przy okazji idiotkę z Krystyny Jandy oraz ze mnie, czytelnika, który nie po to wykupuje internetowy abonament Piano, żeby dostawać piany na pysku.

P.S. Zgadnijcie, jaki tytuł dla tego felietonu podszeptywał mi diabeł do ucha.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska