Klimat nas rozpieszcza, więc ludzie zastanawiają się, gdzie są zimy z tamtych lat?

Radosław Dimitrow
Radosław Dimitrow
Tak wyglądała w styczniu 1979 r. droga w rejonie Góry św. Anny. Auta grzęzły w zaspach.
Tak wyglądała w styczniu 1979 r. droga w rejonie Góry św. Anny. Auta grzęzły w zaspach. Fot. archiwum gddkia
Pozamykane szkoły, zatrzymane pociągi i nieprzejezdne drogi z powodu półmetrowych zasp. Takie zimy w latach 70. i 80. były na Opolszczyźnie normą. Dzisiaj się już nie zdarzają.

Był dzień przed sylwestrem 1978 r., gdy za oknami zaczął sypać śnieg. Według prognoz miał padać przez dwa dni. Ale nikt nie przewidział, że spadnie go w tym czasie aż pół metra, a na Opolszczyźnie - podobnie jak w innych częściach kraju - ogłoszony zostanie stan klęski żywiołowej.

Opolanie, którzy planowali 31 grudnia wyjazd na zabawę sylwestrową, mieli ogromny problem, żeby dojechać na imprezy. Śnieg kompletnie zasypał drogi, co sprawiło, że w zaspach tonęły nie tylko samochody i autobusy, ale nawet pługi, którymi drogowcy próbowali usuwać biały puch. Stanęły też pociągi.

- Pamiętam te dni tak, jakby to było wczoraj, bo w momencie, gdy wszystko stanęło, ja musiałem pilnie jechać do szpitala w Strzelcach Opolskich, żeby zawieźć jedną z naszych mieszkanek, która zaczęła rodzić! - wspomina Jan Puzik z Kadłuba pod Strzelcami Opolskimi. Puzik był wtedy jednym z nielicznych mieszkańców wsi, który miał na własność dużego fiata.

- Przedarcie się przez 15 kilometrów zasypanych dróg okazało się prawdziwą wyprawą. W aucie jechał ze mną mąż rodzącej, który co kilkadziesiąt metrów wyskakiwał z auta i machał łopatą na drodze, żebym mógł przejechać.

Podróż trwała grubo ponad godzinę. Ciężarna szczęśliwie zdążyła do szpitala. W drodze powrotnej kolega Puzika znów musiał jednak machać łopatą.

- Bo wiatr znowu nawiał na drogę potężne ilości śniegu - dodaje pan Jan.

Na wyjątkowo śnieżną zimę 1978/79 roku złożyło się kilka czynników. Zanim nadeszła śnieżyca, nad krajem wisiały gęste deszczowe chmury. Z północy zaczęły jednak nadciągać mroźne masy powietrza, które zamieniły deszcz w opady śniegu. Wiał przy tym silny wiatr. Na domiar złego dwa dni później przyszły kilkunastostopniowe mrozy, które zamieniły zwały śniegu w twardą skorupę. Do odśnieżania kraju rząd zaangażował wszystkie służby, włącznie z wojskiem. „Ze zrozumieniem spotkał się apel o masowe przystąpienie ludności do akcji odśnieżania miast i szlaków komunikacyjnych” - głosił komunikat rady ministrów.

W trakcie zimy stulecia największe siły rzucone zostały na drogę E-22 (dzisiejsza droga krajowa nr 94) od Opola w kierunku Strzelec Opolskich i Brzegu. Kierowcy pługów dostali polecenie, by nie tylko usuwać śnieg, ale także sprawdzać, czy w samochodach, które utknęły w zaspach, nie znajdują się ludzie, którzy wymagają pomocy. Gdy pierwsze pługi się przedarły, ruszyły za nimi autobusy. Ale opóźnienia na wszystkich trasach były ogromne. Dla przykładu na trasie Krapkowice-Opole podróż trwała nawet 4 godziny. Zdarzały się także przypadki, że autobusy grzęzły w zaspach i nic nie było w stanie ich wyciągnąć - nawet wysiłek wszystkich pasażerów, którzy wychodzili, by pchać pojazd z całych sił. Taka sytuacja wystąpiła choćby w Karczowie pod Opolem, gdzie kierowca musiał po prostu porzucić autobus, którzy utknął na dobre.

Jeszcze gorzej było na drogach lokalnych, które łączyły wsie i miasta. Dla przykładu kompletnie nieprzejezdne były ulice w rejonie Góry św. Anny oraz te sąsiadujące bezpośrednio z polami, gdzie na skutek wiatru powstały potężne zaspy. Na archiwalnych zdjęciach, które zachowały się z tamtego czasu, widać, że śnieg sięgał powyżej dachów samochodów osobowych.

- Dzisiaj takich zim już nie ma - zauważa Gabriela Puzik z Kadłuba, żona pana Jana. - Dzisiaj, jak lekko sypnie śniegiem to ludzie lamentują, że drogowcy znowu zaspali. A w PRL-u, jak pług pojawił się we wsi raz dziennie na głównej ulicy, to ludzie się cieszyli, że mogą jako tako przejść.

Pamiętnej zimy 1979 r. najgorsza sytuacja panowała na torach. Pasażerowie, którzy w Nowy Rok wybrali się w podróż ekspresem „Opolanin” do Warszawy utknęli w połowie drogi. Po kilku godzinach spędzonych w pociągu PKP jakimś cudem podstawiła na trasie zastępczy skład. Ludzie, brnąc przez zaspy, przesiedli się do innego pociągu i dojechali do celu. Ale kolejne pociągi zostały już odwołane.

W Opolu kolejarze próbowali czyścić zwrotnice i usuwać śnieg przy pomocy mioteł. Do rozgrzewania torów używali ponadto palników. Gdy to nie pomogło, na pomoc wezwano wojsko z Opolskiego Pułku Obrony Terytorialnej.

Na Odrze pracowali ponadto saperzy, którzy przy pomocy materiałów wybuchowych wysadzali lód, by woda mogła swobodnie spłyną i aby przy roztopach nie doszło do powodzi.

Z chaosu, który spowodowała zima, najbardziej cieszyły się dzieci, bo zamknięte zostały niektóre szkoły i przedszkola. Przymusowe ferie związane były nie tylko z tym, że dzieci miały problem, żeby dotrzeć na lekcje, ale także z faktem, że w wielu budynkach zrobiło się po prostu zimno, bo ciężarówki nie były w stanie dowieźć opału.
Zimno w mieszkaniach

Na skutek problemów z transportem do sklepów przestały regularnie docierać m.in. chleb i mleko. 6 stycznia 1979 r., czyli tydzień od pojawienia się obfitych opadów śniegu zamkniętych było 60 proc. sklepów w regionie, należących do spółdzielni spożywców.

Na ulicach było także niebezpiecznie. Dla przykładu w Krapkowicach na krawędziach dachów kamienic potworzyły się potężne sople lodu dochodzące do pół metra. Na pomoc wezwano strażaków, którzy podstawili drabiny i zrzucili sople. Z kolei w Strzelcach Opolskich doszło w tym czasie do tragicznego wypadku. Osobowa warszawa zderzyła się czołowo z ciężarówką. Trzy osoby zginęły na miejscu, a czwarta trafiła do szpitala. Milicja nie podała oficjalnej przyczyny zdarzenia - przypuszczać można, że do wypadku przyczyniła się śliska nawierzchnia.

Po akcji odśnieżania, do której kolektywnie przystąpili mieszkańcy całego regionu, sytuacja wydawała się opanowana. Ale prawdziwe kłopoty dopiero nadeszły. Śnieg doprowadził do poważnych awarii na liniach energetycznych, więc pojawiły się przerwy w dostawach prądu. To sprawiło, że stanęły niektóre zakłady i ciepłownie. Przerwę w pracy miała np. ciepłownia w Strzelcach Opolskich, co spowodowało, że temperatura w mieszkaniach szybko spadła do 12 stopni Celsjusza.

- Kłopoty wynikają z dwóch przyczyn: po pierwsze - wyłączeń dopływu prądu do ciepłowni; po drugie - kłopotów z dostawami węgla. Sytuacja nie jest łatwa - tłumaczył wtedy Ryszard Pazdan z Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej.

Braki w dostawach prądu pojawiły się w całym kraju. Dlatego władze zaapelowały do mieszkańców o oszczędzanie energii. Z tego samego powodu obroty ograniczyły cementownie - w Górażdżach wyłączone zostały młyny do produkcji cementu, a w Strzelcach Opolskich młyny surowca (do produkcji klinkieru). Załodze, która obsługiwała te urządzenia, wręczono łopaty i musiała iść odśnieżać tory.
Arktyczne mrozy

Ale atak zimy z 1979 r. wcale nie jest jedynym, który pamiętają Opolanie. Zaledwie 8 lat później, w styczniu 1987 r., nasz region zaatakowała fala arktycznych mrozów. Słupki rtęci spadły poniżej 20 stopni Celsjusza. Zimo było zresztą w całym kraju - w Białymstoku stacje meteorologiczne odnotowały -34,6, natomiast w Kielcach 33,9 stopnia.

„Tym razem meteorolodzy się nie mylili. Po pierwszej fali mrozu przyszła następna, jeszcze ostrzejsza, a dalsze opady śniegu, zawieje i zamiecie dodatkowo skomplikowały sytuację. Skutki tych kaprysów pogody odczuwane są obecnie we wszystkich dziedzinach życia. Najdotkliwiej daje się we znaki niedogrzewanie mieszkań, przedszkoli, szkół i miejsc pracy.” - donosiła „Trybuna Opolska” w styczniu 1987 r.

Państwo okazało się zupełnie nieprzygotowane na atak mrozów. Brakowało prądu i węgla, co sprawiło, że ciepłownie nie mogły pracować z większą mocą. „Lokatorzy mają zimno. Przy ul. Koszyka od środy temperatura spadła do 8 stopni, a z kolei w mieszkaniu przy ul. Krajewskiego (obecnie Jankowskiego - przyp. red.) dwa grzejniki są zupełnie zimne. Podobnie wygląda sytuacja w innych częściach miasta.”

By podnieść temperaturę w grzejnikach, ówcześni włodarze Opola postanowili... odciąć części mieszkańców ciepłą wodę. Ta decyzja rozsierdziła ludzi.

- Co mi tam panie daje stopień czy dwa więcej w kaloryferze, kiedy mógłbym w tym czasie dzieci rozgrzać ciepłą kąpielą? Pan wie, ile ja energii zużyję na zagrzanie czterech, pięciu baniaków wody do wanny? - pytał wtedy jeden z czytelników „Trybuny Opolskiej”. Z głosów innych czytelników dzwoniących do redakcji biły wtedy gniew, złość i gorycz. W podobnej sytuacji znaleźli się także mieszkańcy Kluczborka i Kędzierzyna-Koźla. Najgorzej było natomiast w Głubczycach, gdzie w budynkach pozamarzały całe grzejniki.
Zima bez butów

Kulejąca gospodarka PRL-u nie ułatwiała mieszkańcom przetrwania mroźnych dni. Rodzice małych dzieci skarżyli się przede wszystkim na brak zimowych butów, o czym donosiła „Trybuna Opolska”:

„W sklepie »Wszystko dla dziecka« w Opolu na półce nie było ani jednej pary interesujących nas bucików, a kierowniczka sklepu oświadczyła. »Codziennie buciki dla dzieci w wieku od roczku do 10 lat chce kupić ok. 200 klientów. Jest wręcz tragicznie, a dostawa 30 par bucików powoduje dantejskie sceny«”. W efekcie wiele dzieci chodziło do szkół i przedszkoli w bucikach letnich, co nierzadko kończyło się odmrożeniami.

Na mrozy skarżyli się wtedy także pasażerowie autobusów, którzy z powodu opóźnień w rozkładzie często bardzo długo sterczeli na przystankach. By umilić im czas szefostwo Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacji Miejskiej ustawiło przy przystankach koksowniki.

Arktyczne mrozy utrzymywały się wtedy przez miesiąc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska