Za kreację w “Mojej krwi" Eryk Lubos, debiutujący w pierwszoplanowej roli na szerokim ekranie, otrzymał prestiżową Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. I to pierwszy powód, dla którego film Marcina Wrony (reżyser i współscenarzysta) warto obejrzeć.
Eryk Lubos wciela się w postać faceta, który na chleb zarabia walcząc z przeciwnikiem na ringu. Igor jest bokserem-zawodowcem. Sportowa kariera stoi przed nim otworem, zarabia krocie. Stać go na wystawne życie, limuzyny itp. Wszystko gra aż do momentu, gdy ten twardziel dowie się, że jest chory. Śmiertelnie. Lekarze dają mu najwyżej kilka miesięcy...
Najpierw jest niedowierzanie, szok, zaraz potem potrzeba odreagowania, czyli panienki, wóda, narkotyki i gniew. W końcu przychodzi etap uspokojenia i refleksji, która u Igora skutkuje chęcią spłodzenia syna. Bo trzeba po sobie zostawić jakiś ślad. Mężczyzna, który kobiety zawsze traktował przedmiotowo i tę sprawę próbuje załatwić “po swojemu".
Spotkanej na warszawskim stadionie X-lecia młodej Wietnamce proponuje taki układ: ona urodzi mu dziecko, a w zamian on zapewni jej polskie obywatelstwo...
“Moja krew" obfituje w sceny odrażające, brutalne, pełne przemocy. Nie to jednak najbardziej uderzyło, a czasem zniesmaczyło, recenzentów filmu Wrony. Niektórzy zarzucili mu po prostu męski szowinizm. Mimo że finał tej historii jest ckliwo-sentymentalny. Bilety po 15 i 13 zł (ulgowe). Film trwa 91 min.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?