Życie sportowca jest ograniczone czasowo praktycznie do okresu młodości - sztuczne jej wydłużanie jest często równie żenujące jak przyciasne rurki i kuse spódniczki u mężczyzn i kobiet między 40-tką a 50-tką.
Trwające troszkę dłużej życie aktorskie zakończone graniem pod koniec kariery w kilkunastu, epizodycznych rolach rocznie w słabych produkcjach dla utrzymania finansowego status quo też bywa przykre. No chyba, że jest się jak Nicolas Cage i proces „rozmieniania na drobne” trwa przez dekady i nikt na to nie zważa.
Podobny problem z „zejściem ze sceny” mają politycy. Tu przekonanie o własnej świetności i możliwościach realizacji ambicji, celów, wizji i misji jest chyba najwyższe ze wszystkich zawodów świata, a witalność godna pozazdroszczenia. Można sobie tylko wyobrazić jak wielkiego „kopa” daje świadomość posiadania władzy, że 70-latkowie są w stanie politycznie pracować całymi dniami, podczas gdy ich niepolityczni odpowiednicy wysiadają po dwóch godzinach z wnukami. No ale i na tych „tytanów pracy” także musi przyjść czas.
Przyszedł już na Janusza Korwina-Mikke, aczkolwiek on sam jeszcze tego nie przetrawił i po raz kolejny zakłada własną partię. Idzie, sądząc po kilku otwarcie chętnych do przejęcia po nim schedy, nieuchronnie po samego Prezesa Kaczyńskiego (choć i tu nie ma mowy o usunięciu się całkowicie w cień).
No i na koniec z euroemerytury wrócił Donald Tusk, ale czy starczy mu energii na całą kadencję trzymania w ryzach różnorodnej koalicji? Najważniejsze, żeby schodząc ze sceny wszyscy mieli świadomość, że widz, szczególnie ten polityczny, zapamięta głównie ich ostanie mecze i role.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?