Komorowski: Maj nigdy nie był zirytowany, maj był zawsze pogodny. Wszystko da się pokonać miłością

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
Dariusz Bloch/polska press
Zawsze pisałem w maju na zamówienie artykuły o miłości, od kilkudziesięciu lat. I zawsze pisałem, że „kiedy znów zakwitną białe bzy”, albo „to był maj, pachniała Saska Kępa”, a teraz mam ochotę zaśpiewać: „a po nocy nastanie dzień, a po burzy spokój” - mówi seksuolog Andrzej Komorowski

Pan się wydaje urodzonym optymistą
Boże jedyny, a skąd pani to wie? Bo ja taki jestem, ale myślałem, że zdążyłem się zastawić, ukryć to skutecznie.

Ale to słychać po pana głosie, widać po sposobie bycia - to się po prostu czuje
Zawsze pisałem w maju na zamówienie artykuły o miłości, od kilkudziesięciu lat. I zawsze pisałem, że „kiedy znów zakwitną białe bzy”, albo „to był maj, pachniała Saska Kępa”, a teraz mam ochotę zaśpiewać proszę pani: „a po nocy nastanie dzień, a po burzy spokój”, piosenkę z repertuaru Budki Suflera.

Tak, znamy, piękny utwór! I co pan pisał o miłości w tych swoich artykułach?
To taki czas biologiczny mówiąc szczerze, od marca do maja, u zwierząt nawet od lutego, zaczyna się czas przyciągania emocjonalnego, seksualnego, erotycznego. Zwierzęta już założyły gniazda, już się kokoszą, pracują ciężko, żeby wyżywić pisklęta. Z ludźmi jest tak samo: zakochujemy się w maju, w kim innym - nie w samym maju. Maj kojarzy się też z tym, że wszyscy wędkarze czekają na pierwszego tego miesiąca, bo to początek sezonu, żony się wściekają, dziewczyny pchają się na wyjazd ze swoimi chłopakami na te ryby, bo może się uda przy okazji zrobić grilla. A ten nic, tylko o tych rybach myśli. Maj jest piękny!

NASZE WYWIADY:

Trudno się przyciągać w tym roku, zakochiwać, stroszyć piórka, jak jesteśmy pozamykani w domach, co? Częściej chodzimy w dresach niż przewiewnych sukienkach, głupio też robić makijaż tylko po to, żeby wynieść śmieci, zresztą w maseczkach na twarzy niewiele z tego makijażu widać
Tak, w tym roku maj jest zupełnie inny. Długo czekałem aż druga brzoza zakwitnie przed moim oknem. Jedna zakwitła na przełomie marca i kwietnia, a ta zakwitła dopiero w zeszłym tygodniu. Pojawiły się liście, jest inny czas. Nigdy w życiu nie pisałem w maju o polityce, o chorobach, maj kojarzył mi się zawsze z wyzdrowieniem, z unoszeniem. Jest takie opowiadanie „Przygody niebieskiego mundurka”, gdzie pewien chłopak bardzo, bardzo choruje. Długo to trwa, aż przyjeżdża do niego w końcu jakiś dziwny lekarz, który otwiera okna i każe chłopcu funkcjonować w tej wiośnie. Każe mu podawać rumianek, miętę, świeże warzywa i ten chłopak zdrowieje, z każdym dniem czuje się lepiej. Tak to jest, że ten maj kojarzy się z radością, ze spełnieniem, z nowością, z wylatywaniem, z odchodzeniem, ale najpierw z przychodzeniem.

Tylko ten maj będzie trochę inny niż poprzednie, sam pan to zresztą powiedział
Ten maj będzie niezapomniany. Ludzie są wściekli. Chociaż właściwie nie wiadomo, na co być wściekłym: na pandemie, na politykę, na polityków? We Francji zaczynają się rozruchy, ludzie są przeciwni zabieraniu im swobód obywatelskich. Wcześniej maj był w Paryżu piekłem z zupełnie innego powodu, bo wszyscy ruszali na majówkę i korki były niemiłosierne. Teraz nie - wszystko jest zamknięte. Paryż, w porównaniu do tego, co było dawniej, świeci pustkami. Zadzwoniłem wczoraj do kilku moich przyjaciół szykując się do tej rozmowy i pytałem, z czym im się kojarzy ten czas, który przeżywamy. Przyjaciel, lekarz onkolog opowiedział mi, że jest strasznie zmęczony, że bardzo dużo pracuje. „Co cię wzięło, żeby o takiej porze dzwonić, masz coś pilnego?” - zapytał, zbył mnie trochę, aż mi się niemiło zrobiło, ale zagadałem go, zaczęliśmy rozmawiać. Francuzi są znużeni, chcą protestować, bo pozamykano ich w domu, nałożono na nich różnego rodzaju zakazy. Żółte kamizelki, to nic w porównaniu z tym, co się tam dzieje dzisiaj. Są wściekli na Chińczyków. Wszyscy są skupieni na funkcjonowaniu, jak trybiki w wielkiej machinie i powtarzają, że to się musi skończyć. Francuzi mówią, że trzeba wrócić nawet do droższych, ale swoich produktów, że nie może być tak, aby wszystko produkować w Chinach, żeby nie istniał żaden produkt bez chińskiego wsadu. Inny znajomy…

Też z zagranicy?
Nie, z Warszawy. Więc on z kolei mówi mi, że w tej cholernej pandemii, jak sam się wyraził, postanowili z żoną i dwoma wnuczkami pojechać na cmentarz na grób jego teściów. Pojechali, wnuczki się trochę nudziły, ten cmentarz, czemu trudno się dziwić, wcale ich nie ucieszył. I jedna w drodze powrotnej mówi: „Dziadku, a ja bym chciała zobaczyć krówkę albo konika”. To były małe dziewczynki, kilkuletnie. Gdzie tu znaleźć krowę w środku miasta? Jeszcze niedawno tu u mnie, na Chomiczówce, jedna się pasła i tak sobie myślałem: „Boże, to było tak niedawno”, a potem sobie uświadomiłem, że to było 20 lat temu. Pasła się tu na rogu, teraz stoi tam dom. Ale jedźmy dalej. Więc ten przyjaciel widział gdzieś po drodze stadninę, zawrócili, podjechali pod tę stadninę, stała tam już jakaś pani z córeczką, karmiły mleczami kucyka. Ta rzeczywistość trochę go rozśmieszyła, dziewczynki zaczęły się bawić. I w tym momencie mój znajomy uświadomił sobie, że jest ostro uczulony, że ma alergie: drobinki sierści i skóry kucyka unosiły się w powietrzu. Nic jednak nie mówił, ale po chwili zaczął kasłać, dusić się. Mówi: „Każda ta drobinka jest maciupeńka, ale w porównaniu z takim koronawirusem - ogromna”. W tych maseczkach po godzinie, dwóch wdychamy go całkiem naturalnie, jak powietrze, a tym bardziej w maseczkach nie atestowanych, bo takie do nas przyleciały z Chin. Przenika przez nie wszystko.

To raczej mało optymistyczna opowieść!
Bo ludzie są wściekli. Inny znajomy, też lekarz piekli się: „Jeszcze te wybory, przecież to jest niemożliwe. Absolutnie nie może ich być, absolutnie! Będę miał więcej ludzi na oddziale”. Ale dobrze, będzie bardziej optymistycznie. Bo przecież koniec końców wszyscy pojechali na zieloną trawkę, ten znajomy z Paryża, który tak narzekał poleciał kupić kebaba i zaczął się zastanawiać, gdzie można pojechać na rowerze, bo on może jako lekarz pojechać niemal wszędzie. I mówi mi: „Chyba nie wytrzymam, chyba pojadę”. Zadzwonił do dziewczyny, gdyby nie koronawirus i ta głupia polityka, mógłby się z nią zobaczyć. Wszyscy są zirytowani, nie wiadomo na co, nie wiadomo na kogo. Maj nigdy nie był zirytowany, maj był zawsze pogodny.

Musimy tę pogodę znaleźć sami w sobie, nie ma innego wyjścia!
No więc to jest jedyna rzecz, jaką możemy zrobić: trzeba się czuć w tych mieszkaniach tak, jakbyśmy jechali na majówkę, wspólnie, razem - co nie jest wcale łatwe. Mój inny znajomy, też Francuz powiedział mi, że w zeszłym tygodniu znowu zaczął sam gotować i piec. Zawsze był z tego powodu lubiany w towarzystwie. Możemy sobie kupić dobre wino, którego nie brakuje teraz w sklepach. Możemy wrócić do starych miłości, przypominać sobie majowe romanse, czy inne wydarzenie. Wiele takich pamiętam nawet sam. Pamiętam na przykład majową przeprowadzkę z żoną, tuż na 1 maja, pamiętam pierwszomajowy pochód, z którego uciekam po paru minutach, bo żona w tym czasie rozpakowywała nasze graty, bośmy je wcześniej sprowadzili do tego mieszkania. Byliśmy szczęśliwi. Byliśmy młodym małżeństwem, mieliśmy nowe mieszkanie na czwartym piętrze, nikt na nas nie pokrzykiwał. Byliśmy znowu wolni. Codziennie truchtaliśmy sobie do pracy i byliśmy zachwyceni.

NASZE WYWIADY:

Pan, wiedzę, potrafi się cieszyć z małych rzeczy
Tak, proszę pani, cieszy mnie moja brzoza, od której zacząłem naszą rozmowę.

Nie wszyscy potrafią
Nie wszyscy. Mnie moja brzoza bardzo cieszy. Zdaję sobie sprawę, że parę gołębi, która gniazdowała co roku na drzewie obok, wzięła albo pandemia, albo polityka, albo głupota, albo jakieś tragiczne wydarzenie, bo ich nie ma. Gołąb sprawdzał tu gołębicę przez parę lat, w zeszłym roku sprowadził nową, a teraz go nie ma. Rozglądam się na obie strony mieszkania, nie znajduję gołębia. Żal mi go i jego nowej dziewczyny, czekam na niego. Pamiętam jego byłą dziewczynę i jej poprzedniczkę. Pamiętam, jak kiedyś młody gołąb wypadł im z gniazda i wkładałem go na drzewo. Potem się dowiedziałem, że i tak nigdy by go nie przyswoili, to też smuciłem się wtedy, młody zmarł i leżał kilka metrów dalej. Zabrałem go i pochowałem. Kota też kiedyś ratowałem w maju, kota, którego dopadły sroki. Dwie pary srok, one nigdy nie są partnerskie - to są krwiożercze zwierzęta, które zżarły wszystko, co się w miastach znajduje. Nie ma przecież w miastach ptaków, zawsze były wróble, nagle wyparowały - wytłukły je właśnie sroki. Któregoś dnia postanowiły zatłuc małego kotka. Tak go dziobały, że cały ociekał krwią, żal mi się go zrobiło. Razem z sąsiadką podbiegliśmy do niego, rzuciliśmy na kota sąsiadki kurteczkę i uratowaliśmy biedaka przed tymi srokami. Były wściekłe, fruwały wkoło nas. W maju, pewnego dnia, z szefową Trójki udaliśmy się na kawę, wychodziliśmy z samochodu, kiedy coś mnie walnęło ostro w głowę. Zgłupiałem, mówię: „Co jest?” Patrzę, na dachu samochodu siedzi wrona, szara, a druga - ojciec albo matka, nie wiem - zaatakowała mnie, bo myślała, że jakąś krzywdę tej małej wronie robię. Wziąłem ją do rąk i rzuciłem do góry, odfrunęły. To wszystko maj - tyle mam wspomnień z majem. Nigdy nie myślałem, że będę musiał w maju chodzić na głosowanie podczas pandemii. Moi pacjenci zawsze w maju tłumnie biegli do terapii…

Teraz się boją i nie przychodzą?
Teraz nie mogę prowadzić terapii. Nie podoba mi się to wszystko. A pandemii się boję, jak każdy. Chociaż niektórzy ją lekceważą i udają, że nic się nie dzieje. Później okazuje się, że mimo 20 lat chorują bardzo poważnie. Jedna z moich znajomych lekceważyła wszystko, biegała po mieście aż pewnego dnia zachorowała bardzo ciężko, na szczęście przeżyła - wygląda jak suchelec. Ona nikogo nie zaraziła, tylko siebie. Może później, jako nosiciel. Wszyscy się tego boimy jak demona. Trochę się boimy demona jak naznaczonego, zapowietrzonego - jak dawniej mawiano. Ale to nie jest jedyny aspekt rzeczywistości. Wie pani, mimo że tych wróbli jest tak mało, obserwuję kilka par, które tutaj latają. Zawsze byłem zainteresowany ptakami, kiedyś chciałem zostać ornitologiem. W końcu się okazało, że jestem seksuologiem. Blisko, bym powiedział, ale to nie to samo. Ludzie się boją o pracę, bardzo się boją. Ja też nie wiem, jak mam pracować. Ludzie do mnie nie przyjdą. Jak mam z nimi rozmawiać: w masce? W przyłbicy? Jak to będzie możliwe? Pracowanie przez Skype’a? Ani rąk, ani nóg, nie widzę ludzi, nie widzę jak się zachowują. Są płascy na ekranie. Nie umiem tą metodą pracować, jest ona możliwa i wielu kolegów tak pracuje.

Tylko musimy iść dalej, nie uważa pan? Nie możemy cały czas tkwić w tym marazmie, bo nas to zabija, przecież wciąż dzieją się dobre, fajne rzeczy i trzeba je dostrzegać
Moim pacjenci dzwonią do mnie z całej Europy, niektórych kompletnie nie pamiętam. Jeden, 20 lat temu się z nim spotkałem, mówi, że w tej pandemii koronowariusa przyjechał do niego zięć i zapytał, czy może im jakoś pomóc, czy może przywieźć jakieś jedzenie. Od dwóch lat się nie odzywali. „Cieszę się, że do mnie przyjechałeś, tak się boję o matkę, mieszka daleko w Rzeszowskiem. Nie mogę do niej pojechać” - odpowiada ten mój pacjent. I przyznał temu zięciowi, że przesadził te dwa lata temu, że przeprasza. To się też zdarza w koronawirusie, proszę pani. To ponoć koronawirus sprawił, ale myślę, że nie, że to potrzeba bliskości ludzi - ludzie boją się, że coś złego zrobili, że muszą to nadrobić, szybko załatwić, bo mogą nie zdążyć, bo może koronawirus ich zabije, zarażą się i nie wiadomo, co będzie. Ludzie się nawet siebie boją.

Ale nie wszyscy, niektórzy zachowują zdrowy rozsądek
Tak, ale słyszą pani o tej lekarce? Jak się ludzie dowiedzieli, że opiekuje się ludźmi z koronawirusem, to tę miłość, którą w sobie mieli zamienili w sekowanie jej, pomalowanie drzwi jej mieszkania. Naciskali wreszcie, żeby się wyprowadziła. I się wyprowadziła.

Takie ekstremalne sytuacje jednych uskrzydlają, a innych nie, wręcz przeciwnie - wychodzi z nich, co najgorsze
Uskrzydlają tych, którzy mają skrzydła. Jest taka historia, którą powtarzają sobie ludzie. Dzisiaj ją nawet usłyszałem od pewnego adwokata, jako adwokacki żart, a wiec wysublimowany. Rzecz się dzieje w Stanach Zjednoczonych, pewien facet, mimo że był niewinny i wskazywały na to wszystkie dowody został przez ławę przysięgłych skazany na śmierć. Apelacje nic nie dały. Przygotowywał się na to krzesło elektryczne, ale przyszedł do niego adwokat i mówi: „Będziemy jeszcze walczyć”, ten pyta: „A o cóż panie mecenasie?”, „O niższe napięcie” - odpowiada ów mecenas. Trochę wariacki żart oddający naszą rzeczywistość. Ludzie mimo wszystko się zakochują. Nie mogą robić wesela, ale to wesele wyprawią sobie później. Można wziąć ślub w urzędzie stanu cywilnego, a na kościół będzie czas później. Ludzie powinni się cieszyć, że kogoś wokół siebie mają, że się radują. Ze smutkiem wspominają tych, którzy odeszli, bo wiele osób odchodzi. Znajomi z Francji stracili swoją matkę, która była też naszą przyjaciółką. Stara kobieta, ale myśmy się z nią przyjaźnili. Była dla nas piękną pogodą, była dla nas majem - zawsze jeździliśmy do niej w maju. W tym czasie kwitła w jej pokoju eukarya, koty chowały się pod łóżko, a ona robiła nam herbatę. Teraz odeszła. Zawsze będzie mi się kojarzyła z majem i ze swoim uśmiechem. Nie można się poddawać wszystkiemu. Nie przeraża mnie najbardziej pandemia, pandemia jest przymusem, takim wyrzutem sumienia. Kiedy zaczynamy się wściekać, budzimy w sobie lęk. Ten lęk nas paraliżuje.

ZOBACZ TEŻ INNE INFORMACJE O EPIDEMII KORONAWIRUSA SARS-CoV-2:

Pytam więc właśnie pana, jak się tego lęku pozbyć?
Trzeba kochać, mimo wszystko, siebie, tym razem może także znajomych, przyjaciół, sąsiadów. Jesteśmy nestorami na naszej klatce schodowej. Wdzięczny jestem, bo młodzi ludzie nam pomagają. Nie tylko nam, także innym starszym osobom. Przychodzą, interesują się, czy czegoś nam nie trzeba - młodzi sąsiedzi, którzy mieszkają naprzeciwko. Oni są Hiszpanami obydwoje, ze słowiańskimi korzeniami, przychodzą rano i pytają, czy nam czegoś nie trzeba kupić. I kupują nam chleb, gazetę, przynoszą do domu. A zaczęło się od tego, że jak się sprowadzili, była właśnie Wielkanoc, wszystkim na klamkach od drzwi powiesili prezenty.

Strasznie miłe!
Tak, to taki hiszpański, nie tylko hiszpański, bo zachodnioeuropejski zwyczaj, że sobie ludzie składają świąteczne życzenia. My dzielimy się jajeczkiem, a oni dają sobie prezenty. Są radośni. My jesteśmy poważni i wściekli. Dali nam prezenty, a teraz chodzą i pytają, czy mogą pomóc. Sami mają malutkie dzieci, są zajęci, ale są też życzliwi w tych trudnych dla nas wszystkich czasach.

I to jest pozytywne w tym wszystkim, takie drobne ludzkie odruchy, prawda?
Tak, wyglądam przez okno i widzę ich małą córkę dojeżdżającą do domu na rowerku i jego, naszego sąsiada niosącego malutkie dziecko na piersi. Wtedy myślę sobie: dobrze, że świat jest. Nasza młoda sąsiadka, mimo że odgradza się od wszystkich tysiącem maseczek i rozmawia z ludźmi z odległości trzech metrów, pomogła, kiedy było trzeba. Zapytała, czy pomóc. Więc wie pani, nie jest najgorzej na świecie. Ludzie sobie pomagają. Oczywiście, wszyscy, niezależnie, od tego, jak głosowali, są wściekli na politykę. Nie wiem, co będzie z tymi wyborami, ale wszyscy zrozumieli, że coś się stało, tak w ogóle coś się stało. Wszyscy są w takiej samej sytuacji, niezależnie od poglądów politycznych. Tylko politycy dolewają oliwy do ognia. Ale wszystko da się pokonać miłością, życzliwością. Oczywiście, życzę wszystkim zakochania w tym maju. Bo maj jest cudowny, chciałbym, żeby wróciły grille, których nienawidzę i nie znoszę, zwłaszcza, jeśli sąsiedzi robią je sobie na balkonie, ale chciałbym, żeby wszyscy byli dla siebie mili. Żeby mogli się ze sobą spotkać. Maj jest naprawdę wspaniałym, radosnym czasem. Bez jeszcze nie kwitnie, więc może ta radość przyjdzie później.

Więc jest jakaś nadzieja?
Jeden ze znajomych ma wydawnictwo, kiepsko mu idzie, właściwie plajtuje, ale nie potrafi i nie chce robić niczego innego. Kocha to, co robi. I mówi mi ostatnio: „Wiesz, najwyżej będę sprzedawał książki z jakiegoś łóżka na ulicy”. Miłość jest ważna, najważniejsza. Inni znajomy, pracujący w branży muzycznej, ma trzy wnuczki. Strasznie jest w nich zakochany, właściwie świata poza nimi nie widzi. I też mówił mi ostatnio, że ma w nosie politykę, że ma w nosie wybory, że boi się koronowirusa, ale nie zamierza się poddawać, bo ma dla kogo żyć. Te wnuczki są dla niego najważniejsze na świecie. Mówiłem już i powtórzę jeszcze raz: miłość do ludzi, do pracy pomoże nam przez to przejść.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

2024 Omówienie próbnej matury z matematyki z Pi-stacją

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Komorowski: Maj nigdy nie był zirytowany, maj był zawsze pogodny. Wszystko da się pokonać miłością - Portal i.pl

Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska