Konsulat Niemiec w Opolu ma już 20 lat

Krzysztof Ogiolda
Krzysztof Ogiolda
Pierwsze lata funkcjonowania konsulatu wyznaczały gigantyczne kolejki Opolan po niemiecki paszport.
Pierwsze lata funkcjonowania konsulatu wyznaczały gigantyczne kolejki Opolan po niemiecki paszport.
Kiedyś był uważany przede wszystkim za "fabrykę paszportów". Dziś wspiera niemiecki biznes w naszym regionie i działalność kulturalną mniejszości.

Historia opolskiego konsulatu jest niemal tak samo długa jak historia wolnej Polski po 1989 roku. Jego powstanie uzgodnili w czasie historycznego spotkania w Krzyżowej kanclerz Helmut Kohl i premier Tadeusz Mazowiecki.

Wtedy też zostało przesądzone, że niemiecka placówka dyplomatyczna powstanie w Opolu, czyli w regionie zamieszkiwanym przez mniejszość niemiecką, a nie w województwie śląskim, które też miało na taką placówkę ochotę.

W zamian Polska mogła otworzyć konsulat w Monachium.

Apostołowie pojednania

W ciągu 20 lat istnienia opolska placówka miała siedmiu szefów. Ale największy wpływ na jej postrzeganie w regionie wywarli niewątpliwie pierwsi konsulowie Manfred Gerwinat i jego zastępczyni, Ingeborg von Pfeil, nie bez racji nazywani do dziś apostołami polsko-niemieckiego pojednania.

Hrabina przyjechała do Opola jeszcze przed swoim szefem. Znała język polski, wszystko przyjmowała z dobrą wiarą i była otwarta na ludzi. A co najważniejsze, była wolna od jakichkolwiek żalów i pretensji, choć wraz z rodziną doświadczyła goryczy powojennego wypędzenia z heimatu. Do rodzinnych Krzyżowic wróciły dopiero - w styczniu 2012 roku, w 67. rocznicę ucieczki mieszkańców przed Armią Czerwoną - jej prochy.

- Osiemnaście lat temu pani hrabina przyjmowała mnie do pracy w Opolu - wspomina Leonard Malcharczyk, asystent konsula Niemiec. - Była ujmującą kobietą i jednocześnie osobą z klasą, jak na szlachciankę przystało. I podobnie jak Manfred Gerwinat miała w sobie mnóstwo entuzjazmu.

Wtedy nie pytaliśmy, na jak długo trzeba zostać w pracy. Oboje konsulowie wprowadzili taką atmosferę życzliwości i zaufania, że nikt z nas nie przychodził do roboty z niechęcią. Byliśmy zespołem i tak zostało właściwie aż do dziś.

Od tamtych czasów wśród pracowników opolskiego konsulatu (jest ich obecnie 27) przetrwał zwyczaj wspólnego obchodzenia - przy kawie i cieście - urodzin, a także integracyjnych wyjazdów i wycieczek.

- Na początku lat 90. niektóre pomysły przyjmowały się z trudem - wspomina ze śmiechem Leonard Malcharczyk. - W 1993 roku w ramach integracji pracowników konsulatu wpadliśmy na pomysł wspólnych wyjazdów na basen w Gogolinie. Pan konsul Gerwinat zaproponował także wspólną saunę. Wchodzimy do środka, a tu konsul i jego małżonka siedzą, jak ich Pan Bóg stworzył. Dla nich, światowych ludzi, nie był to prawdopodobnie żaden problem, ale my rumieniliśmy się solidnie. Było też o tym trochę gadania w Gogolinie.

Podsłuchu nie było

Początkiem historii opolskiego wicekonsulatu było przejęcie budynku przy ul. Konsularnej po Zarządzie Wojewódzkim Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Przebudowę budynku i jego przystosowanie do nowej funkcji zaprojektował i prowadził nestor opolskich architektów Andrzej Hamada.

- Ten budynek był przed wojną piękną modernistyczną willą z lat 30. - opowiada pan Hamada. - Zależało mi bardzo, żeby jej nowoczesna bryła pozostała z zewnątrz całkowicie nienaruszona, i przekonałem do tego stronę niemiecką. Za to w środku trzeba było zmienić prawie wszystko.

Na swoim miejscu zostały tylko główne ściany. Część pomieszczeń znalazła się w tzw. strefie bezpieczeństwa. Firma z Niemiec montowała w nich nawet kuloodporne okna. Także telefony zakładała firma z Monachium. Byłem przy tej inwestycji nie tylko architektem.

Na zlecenie inwestora, czyli niemieckiego MSZ we współpracy z Konsulatem Generalnym we Wrocławiu, zostałem także inspektorem nadzoru budowlanego. To była wtedy w Polsce nowość. Szczególnie ważne dla mnie, polskiego architekta, było wówczas poczucie, że ów niemiecki inwestor ufa mi całkowicie. Żadna złotówka nie została wydana bez mojego podpisu.

Ze względu na przeszłość siedziby konsulatu, jego pracownicy nawet po tak gruntownym remoncie obawiali się, że w ścianach zostały podsłuchy. O tym, że ich nie było, mogli się przekonać ostatecznie dopiero po powodzi, gdy jak w większości domów na Pasiece trzeba było wszystkie tynki zbić aż do gołej cegły.

Konsulat został zaskoczony powodzią jak wszystkie budynki prywatne i publiczne na Pasiece. Woda parła z taką siłą, że w referacie paszportowym podniosła pełną dokumentów szafę i przykleiła błotnistym szlamem do sufitu. Kiedy woda opadła, szafę z trudem udało się oderwać. Ze środka pracownicy wyjęli setki paszportów.

Rozłożyli je na kocach na tarasie i pracowicie suszyli, przewracając kartkę za kartką. Praca była żmudna, ale żadnego z dokumentów nie udało się ocalić. Wszystkie po wysuszeniu zostały przeznaczone do zniszczenia.

Konsulat uratowany

W 1999 roku nad konsulatem zawisło inne niebezpieczeństwo. Placówce - w ramach oszczędności - groziło zamknięcie. I wtedy - może po raz pierwszy - okazało się tak wyraźnie, że Opolanie są do swojej ambasady (tak często nazywają konsulat pytający o drogę do niego interesanci) przywiązani.

Mniejszość zbierała podpisy w jego obronie. Na wysokim szczeblu w Berlinie interweniowali marszałek województwa Stanisław Jałowiecki i biskup opolski Alfons Nossol. Konsulat został uratowany.
Przez wiele lat był nazywany "fabryką paszportów", bo też wydawał ich najwięcej wśród wszystkich niemieckich placówek dyplomatycznych na świecie. W najlepszych latach nawet 25 tysięcy rocznie.

Symbolem konsulatu były wtedy długie kolejki interesantów po "czerwone książeczki". Wydział paszportów przyjmował wtedy nawet 150 osób dziennie.

Jednym z pierwszych posiadaczy niemieckiego paszportu był Alojzy Olsok, dziś lider mniejszości niemieckiej w Źlinicach. Jego zdjęcie z dwoma paszportami zrobione dla Polskiej Agencji Prasowej opublikowała większość niemieckich gazet.

- Wtedy, na początku lat 90., niemiecki paszport był marzeniem - przyznaje pan Alojzy. - Polskim władzom w ogóle się go nie pokazywało, ale po niemieckiej stronie był przepustką do legalnej i lepszej pracy, bo mając Staat, a potem paszport, nie było się obcym. Można się też było legalnie zameldować. A jeśli jeszcze człowiek umiał się po niemiecku dogadać i nie dał sobie w robocie napluć w oczy, mógł się już całkiem czuć u siebie.

Dla najstarszej generacji niemiecki paszport był symbolicznym potwierdzeniem zabronionej w PRL-u tożsamości. Dla pokolenia średniego i młodszego - przepustką na opłacalny niemiecki rynek pracy. Dziś najstarsze pokolenie odchodzi, młodsi po wejściu Polski do Unii nie muszą koniecznie mieć "czerwonej książeczki", by dostać pracę na Zachodzie.

Kiedyś konsulat wydawał 25 tys. paszportów rocznie, potem 20 tys., teraz odbiera je ponad 10 tys. interesantów. Sytuacje, w których klienci udawali niewidomych, byle dostać się do konsulatu poza kolejnością, żyją już tylko w pamięci pracowników i w anegdocie. Profil pracy konsulatu z latami się zmieniał.

Nie tylko paszporty

I ta zmieniająca się rola została w pełni zaakceptowana przez niemieckie władze. Potwierdzeniem tego był fakt, iż w 2008 roku wicekonsulat w Opolu został podniesiony do rangi konsulatu.

Od 2007 roku opolska placówka zajmuje się finansowaniem projektów kulturalnych mniejszości niemieckiej w całej południowej Polsce. Rocznie na ten cel przeznacza się około 450 tys. euro.

Inną wizytówką konsulatu są od kilku lat opolskie stoły gospodarcze. Na zaproszenie konsula kilka razy w roku spotykają się niemieccy inwestorzy prowadzący interesy w naszym regionie. Zwykle jest ich ponad 40. Przy okrągłym stole wymieniają pomysły i doświadczenia, radzą się wzajemnie, jak pokonywać meandry polskiego prawa, ale też zwyczajnie poznają się nawzajem i zaprzyjaźniają.

Konsulat opolski organizuje także imprezy kulturalne integrujące mniejszość niemiecką i większość polską. Tydzień Filmu Niemieckiego czy organizowany wspólnie przez konsula i marszałka województwa koncert noworoczny gromadzą od lat liczną publiczność.

Ważną część pracy konsulatu stanowi także opieka nad przebywającymi w Polsce obywatelami Republiki Federalnej. Na opiekę konsularną mogą liczyć turyści, którzy na przykład zgubili dokumenty czy pieniądze albo zostali okradzeni.

Z myślą o nich do północy działa w konsulacie specjalny telefon. Pracownicy działu konsularno-prawnego wystawiają im zastępcze paszporty lub potwierdzenia utraconych dokumentów samochodowych. Zdarzało się nieraz, że ktoś o 23.00 dzwonił, by się dowiedzieć, jakie dokumenty musi złożyć, by uzyskać paszport. Wtedy jednak pracownicy grzecznie, ale stanowczo proszą o telefon w godzinach urzędowania.

Pracownicy konsulatu pomagają też w nawiązaniu kontaktu w Niemczech z rodzinami osób, które zmarły w Polsce (tak było m.in. po katastrofie hali w Katowicach), przy wyrejestrowywaniu kupionych w Niemczech samochodów, zdobywaniu zaświadczeń z urzędów stanu cywilnego, służą pomocą ofiarom wypadków drogowych.

Ponieważ słusznie uchodzą za ludzi dobrze poinformowanych, bywają pytani niemal o wszystko, na przykład jak załatwić niemiecką emeryturę. Ale wtedy odsyłają do ZUS.

Zadaniem konsulatu jest także opieka nad obywatelami niemieckimi, którzy weszli w konflikt z polskim prawem.

Od czasu do czasu do konsulatu trafiają interesanci nietypowi. Najbardziej pracownikom zapadł w pamięć wynalazca, który zapewniał, że ma patent na niezwykły silnik - perpetuum mobile, a bał się, że ktoś mu ukradnie pomysł, więc był gotów go ujawnić tylko prezydentowi Niemiec. Inny interesant chciał władzom niemieckim dostarczyć fantastyczny projekt przekształcenia całego Górnego Śląska w park narodowy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska