Konsultant wojewódzki Jarosław Mijas: podparta kijem pediatria ledwo zipie w regionie

Mirela Mazurkiewicz
Mirela Mazurkiewicz
dr Jarosław Mijas, opolski konsultant wojewódzki w dziedzinie pediatrii oraz ordynator Oddziału Klinicznego Pediatrii w Szpitalu Powiatowym w Strzelcach Opolskich.
dr Jarosław Mijas, opolski konsultant wojewódzki w dziedzinie pediatrii oraz ordynator Oddziału Klinicznego Pediatrii w Szpitalu Powiatowym w Strzelcach Opolskich. archiwum prywatne
Rozmowa z doktorem Jarosławem Mijasem, opolskim konsultantem wojewódzkim w dziedzinie pediatrii oraz ordynatorem Oddziału Klinicznego Pediatrii w Szpitalu Powiatowym w Strzelcach Opolskich.

Po 7 latach bycia konsultantem wojewódzkim złożył pan rezygnację, a obowiązki będzie pan pełnił tylko do 5 kwietnia. Co przelało czarę goryczy?
Mam dość. Dość przyglądania się, jak zadowoleni z siebie politycy, osoby z zarządu NFZ i niektórzy dyrektorzy szpitali doprowadzają do zapaści dziecięcą pediatrię w regionie. Sytuacja jest na tyle poważna, że trzeba bić na alarm i zastanowić się, co zrobić, by za kilka lat nasze dzieci nie zostały zupełnie bez dostępu do opieki medycznej. A tymczasem politycy patrzą na ten złowieszczo wiszący nad głową sufit i mówią, że skoro nie spadł nam on jeszcze na głowy, to nie jest źle. Nie będę tego firmował swoim nazwiskiem. Jestem lekarzem i dla mnie najważniejsze jest dobro małych pacjentów, a nie zadowolenie takiego czy innego człowieka w pięknym garniturze, który dużo obiecuje, ale nie dotrzymuje tych obietnic. Małe województwo teoretycznie jest łatwiejsze do zarządzania, bo tu nic się nie ukryje. Doskonale wiadomo jaka jest sytuacja w konkretnym szpitalu czy przychodni. Powiem pół żartem pół serio, że ja nawet wiem, na co chorują konkretni pediatrzy.

A chorują podobno na potęgę. Wielu pediatrów ma już zresztą swoje lata, co widać w statystykach Okręgowej Izby Lekarskiej w Opolu.
Kadra nam się starzeje, a nakładające się na to przepracowanie jest prostą drogą do chorób autoimmunologicznych. Gdy zaczęła się pandemia, powiedziałem dyrektorowi opolskiego oddziału NFZ, że pediatria w regionie ledwo dyszy. Obiecał, że będziemy rozmawiać, ale na zapowiedzi się skończyło. W lipcu ubiegłego roku zrobiłem drugie podejście, bo uznałem, że musimy przygotować się na jesienną falę zachorowań. Rozmawiałem z wojewodą i szefem NFZ, no i usłyszałem, że plan jest taki, by każdy oddział pediatryczny miał wydzieloną część covidową. Złapałem się za głowę, bo to świadczy o kompletnej nieznajomości sytuacji. Oddziały nie są przystosowane do takiej organizacji, m.in. ze względu na niewystarczającą liczbę węzłów sanitarnych i warunków do izolacji. No i przyszła jesień, z nią wzrost zachorowań i okazało się, że małych pacjentów nie ma gdzie kierować. Ale i bez pandemii sytuacja jest dramatyczna. Są szpitale, gdzie ordynator, lekarz w wieku 70+, sam jeden prowadzi oddział i odpowiada za to, by się to wszystko nie rozsypało. Nawet kontrolę musiałem skrócić, bo jego telefon bez przerwy dzwonił, sygnalizując kolejne obowiązki. Na innym oddziale sytuacja była niemal identyczna, tyle tylko, że ordynator o 10 lat młodszy. Smutna refleksja jest taka, że u nas wszystko ma grać na papierze. Jak to się przełoży na faktyczne leczenie pacjentów, nikt nie myśli. Na moje zastrzeżenia dostałem pismo z NFZ z informacją, że zakontraktowali tyle, a tyle miejsc pediatrycznych. Pojechałem na kontrolę do jednego z takich oddziałów i złapałem się za głowę, gdy zobaczyłem te miejsca, bo oddział nie nadawał się do funkcjonowania. Podobnie sprawa wygląda na neurologii dziecięcej, która przyjmuje dzieci od 3 roku życia, bo stworzenie warunków dla niemowląt wymaga nakładów finansowych. Przykłady takich wydmuszek można mnożyć, a pandemia tylko to uwydatniła. Ostatecznie dziecięcy oddział covidowy został uruchomiony w Kędzierzynie-Koźlu, ale on błyskawicznie się zakorkował. Idea była taka, że małych pacjentów z innymi jednostkami chorobowymi będą przejmowały Strzelce Opolskie, czyli mój oddział oraz Krapkowice. Tymczasem nagle okazało się, że pediatria w Krapkowicach też będzie covidowa. Efekt był taki, że w Strzelcach zostaliśmy z opieką nad czterema powiatami: kędzierzyńsko-kozielskim, głubczyckim, krapkowickim i strzeleckim. To był istny Armagedon. Napisałem w tej sprawie do wojewody. Już wcześniej sugerowałem zresztą, że oddział covidowy należy stworzyć tam, gdzie jest mało przyjęć, żeby w ogólnej populacji mali pacjenci tego nie odczuli. Mamy takie oddziały, na przykład w Prudniku czy Kluczborku.

Co stało na przeszkodzie?
Wojewoda wysłuchał z uwagą, a później stwierdził, że skoro tak, to mam zadzwonić do tych szpitali i to z nimi załatwić. Osłupiałem, bo przecież konsultant wojewódzki jest od tego, żeby doradzać, opiniować, a nie rozwiązywać problemy za polityków, czy wdrażać konkretne decyzje. Ja nie mam żadnej władzy wykonawczej. Już nie mówiąc o tym, że moją rolą jest leczenie pacjentów, a nie wyręczanie tych, którzy brylują w mediach, opowiadając o tym jak jest świetnie, kiedy gołym okiem widać, że nie jest. Proszę mi wierzyć, praca pediatry, to nie jest robota na 8-10 godzin dziennie, a w moim przypadku nawet na 13. Jesteśmy urobieni po łokcie. Z danych Okręgowej Izby Lekarskiej w Opolu wynika, że już teraz blisko 43 proc. pediatrów w regionie jest w wieku 60+ Proszę sobie wyobrazić, co będzie za 4-5 lat. Systemu nie da się naprawić, ograniczając się do robienia PR-u, uścisków dłoni w blasku fleszy i oklasków. Wyzwań będzie coraz więcej, chociażby związanych z pojawieniem się ogromnej liczby uchodźców, ale mam wrażenie, że dopóki podparty kijem system jakoś zipie, nikt nie myśli, by go ratować. Byle do wyborów, byle do następnej kadencji.

Na ile pojawienie się uchodźców jest zagrożeniem dla - i tak rozchwianego - systemu opieki zdrowotnej?
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Uciekającym przed wojną ludziom trzeba pomóc i to co powiedziałem, bynajmniej nie jest argumentem, by zostawić ich na pastwę losu. Trzeba natomiast uświadomić sobie te zagrożenia, by móc w porę zadziałać i ich uniknąć. Uchodźcy doświadczyli poważnego stresu, a ten nie jest obojętny dla ich systemu immunologicznego. Oni, uciekając przed bombami, nie zabierali przecież ze sobą dokumentacji medycznej, a to oznacza, że problematyczne będzie chociażby odtworzenie ich kalendarza szczepień. Ale rządzący nawet na wojnie postanowili zrobić sobie autopromocję, deklarując, że leczenie uchodźców nie stanowi żadnego problemu. Niech mi ktoś wytłumaczy te cuda. Pandemia pokazała, że system jest niewydolny. Jak to zrobić, by stał się wydolny, gdy pojawi się w nim 1,5 miliona potencjalnych pacjentów? Szlag mnie trafia, gdy widzę płaczące matki, proszące o wpłaty na ich śmiertelnie chore dzieci, bo terapia, która może pomóc, w Polsce jest nierefundowana. Na dyżurze załatwiamy chorych kilka dni czekających na wizytę w POZ. Później włączam telewizję i słyszę od tych, którzy zarządzają systemem, że wszystko jest w porządku. Nie, nie jest w porządku, a ja nie zgadzam się na pudrowanie rzeczywistości. Odbyłem setki rozmów, ale nie wyniknęło z nich nic, poza przerzucaniem się odpowiedzialnością. Przez ostatnie 10 lat w pediatrii w regionie nic dobrego się nie wydarzyło. Mówię to z pełną odpowiedzialnością i jeśli komuś przyjdzie do głowy mnie pozwać, wykażę to przed sądem.

Z tego, co pan mówi wnioskuję, że pędzimy w kierunku katastrofy. Jest sposób na to, by jej uniknąć?
Teoretycznie tak, ale nie jestem pewien, czy znajdzie się ktoś, kto tę teorię przekuje na konkretne działania. W tak małym jak Opolszczyzna województwie powinniśmy mieć pięć oddziałów pediatrycznych w szpitalach z SOR-ami. Problem braków kadrowych można rozwiązać wyłącznie poprawą zarobków. To zresztą dotyczy nie tylko leczenia szpitalnego. Jeśli nie wdrożymy sensownych działań, to za moment okaże się, że nawet w przychodni nie ma pediatry, który mógłby zbadać dziecko. Trzeba sobie powiedzieć, że ta praca jest ciężka i mało płatna, dlatego jeden lekarz bierze na siebie obowiązki za trzech, by wyjść na swoje. Młodzi lekarze nie palą się do rezydentury na pediatrii. Efekt jest taki, że niektóre ośrodki dochodzą do ściany i są gotowe zapłacić każde pieniądze, byle tylko jakiś lekarz zechciał u nich pracować. Wtedy stawka za godzinę wynosi 150 złotych, więc i z chętnymi nie ma problemu, ale to nie jest normalna sytuacja.

Nie żal panu tej rezygnacji?
Nie żal o tyle, że rozstając się z funkcją konsultanta wojewódzkiego nie zostawiam przecież moich małych pacjentów. Bycie lekarzem było moim marzeniem od przedszkola. Nie poszedłem do tego zawodu dla pieniędzy. Ci, którzy sądzą, że bycie konsultantem wojewódzkim wiąże się z wielkimi apanażami będą zawiedzeni. W skali roku dostawałem za to 2,8 tys. złotych, a proszę mi wierzyć, że ta wieczna szarpanina kosztowała mnie sporo zdrowia i bynajmniej nie jest to metafora.

Nie boi się pan, że podszczypywanie polityków odbije się panu czkawką?
Nie boję się, choć nie wykluczam, że zacznie się szukanie sposobów na to, jak mi podokuczać. System jakoś się trzyma, tylko dzięki temu, że są w nim jeszcze ludzie z poczuciem obowiązku. Albo rządzący w końcu zdadzą sobie z tego sprawę, albo zderzenie ze ścianą nastąpi szybciej niż ktokolwiek sądzi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska