Kontrrewolucja u bram

"Smoleńsk" to film, który powinni zobaczyć polscy uczniowie - orzekła minister edukacji Anna Zalewska. Wchodzący dziś do kin obraz, jak wynika z udostępnionych wcześniej fragmentów, realistycznie pokazuje wybuch na pokładzie tupolewa. Wybuch, którego nie było, a przynajmniej nikt dotąd nie udowodnił, że był. Tymczasem według pani minister, która jako widz lepszego sortu widziała dzieło Antoniego Krauzego już w poniedziałek, film może być traktowany jako obraz „edukacyjny, biograficzny, dokumentalny”.

Przerażające. Minister Zalewska chce wciskać naszym dzieciom kreację artystyczną jako twardą wiedzę historyczną, za to boi się przyznać, kto zabił Żydów w pogromie kieleckim, co od dekad jest zbadane i udowodnione. Czego nikt poważny nie kwestionuje, a śp. prezydent Lech Kaczyński godnie uhonorował. To jest po prostu niebywałe, żeby w wolnym kraju ktoś tak nieodpowiedzialny i tchórzliwy jak Anna Zalewska był ministrem edukacji.

Apropos tchórzostwa - doczekaliśmy czasów, w których lizusostwo polityczne sięgnęło rozmiarów godnych filmów Barei. Oto na Forum Ekonomicznym w Krynicy, gdzie jeszcze niedawno tytuł Człowieka Roku przyznawano Donaldowi Tuskowi, Bronisławowi Komorowskiemu czy Manuelowi Barroso, honoruje się Jarosława Kaczyńskiego i Wiktora Orbana, którzy są tam fetowani jako liderzy „europejskiej kontrrewolucji”. Imprezę od lat organizuje ten sam człowiek. Jak się okazuje, typ tak obrotowy, że powinien raczej zarządzać karuzelą.

To wszystko byłoby nawet śmieszne, gdyby nie było w najwyższym stopniu niepokojące. Bo strach pomyśleć, gdzie to się zatrzyma. Czy po rozmontowaniu Trybunału Konstytucyjnego nie przyjedzie kolej na sądy powszechne (polecam okładkowy wywiad). I czy rodzice nie będą musieli w domach tłumaczyć dzieciom, że to, czego się uczą z programu minister Zalewskiej, to nie wiedza, lecz kontrrewolucja, którą odkręci następna ekipa.