Włochy to kraj, który zamarł z powodu epidemii koronawirusa. Ulice są wyludnione, szkoły i urzędy są pozamykane, a na zakupy może wyjść z domu tylko jeden członek rodziny. Przestrzegania zakazów pilnują karabinierzy - opowiada Agnieszka Bakuła pochodząca ze Strzelec Opolskich i mieszkająca od czterech lat w Italii, w Kampanii, 30 kilometrów od Neapolu.

Do wtorku, 10 marca, we Włoszech zmarło z powodu koronawirusa ponad 630 osób, a zakażonych jest ponad 8,5 tysiąca osób. Władze ogłosiły kraj zamkniętą strefą.
Mieszkając we Włoszech mam sporo spostrzeżeń na temat tego, dlaczego ten kraj ma problem z koronawirusem - powiedziała nto pani Agnieszka.
Według niej koronawirus rozrósł się na Półwyspie Apenińskim w tempie błyskawicznym z powodu braku wiedzy i poczucia tego, że sytuacja jest naprawdę poważna.
Zamykanie szkół, ale również kin, teatrów, siłowni, basenów i innych miejsc, w których przebywa większa liczba ludzi nie jest żadnym błędem. Tutaj zamknięto wszystko, niestety za późno, gdyż w ciągu jednej doby choroba rozprzestrzeniła się w tempie błyskawicznym - dodaje pani Agnieszka. - Po drugie do samego końca organizowane były mecze piłkarskie, na które przychodziło po kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Nasza rozmówczyni jeszcze do niedawna pracowała w żłobko-przedszkolu, który zamknięty jest od zeszłego tygodnia do 6 kwietnia. Od poniedziałku zaczyna pracę w szpitalu. Teraz potrzebna jest tam każda para rąk do pomocy.
Agnieszka Bakuła przekonuje też, że za późno władze wydały rozporządzenie o zakazie podróżowania po kraju, gdyż znaczna część mieszkańców z północy, gdzie koronawirus zbiera największe żniwo, przeniosła się na południe Włoch.
Jeszcze tego samego dnia, kiedy rząd zakazał przemieszczania się po Włoszech, do Neapolu przyjechało z północy pięć pociągów wypełnionych pasażerami. Nikt ich nie zatrzymał, nikt nie zbadał i nie poddał kwarantannie. Wszyscy rozjechali się do rodzin i znajomych - mówi pani Agnieszka.
Koronawirus. Jak dziś wygląda życie we Włoszech
Nasza rozmówczyni mówi, że za oknem widzi wojsko i helikoptery, które przeprowadzają dezynfekcję miasta. W nocy, kiedy opryski prowadzone są z powietrza, mieszkańcy mają zalecenie zamykania okien i drzwi oraz zabezpieczenia zwierząt w pomieszczeniach.
Właśnie przyjechał do mnie pan po odbiór śmieci i też jest w specjalnej masce i rękawicach - relacjonuje.
Pani Agnieszka dodaje, że z domów można wyjść tylko w ostateczności. Procedury wyglądają tak, że tylko jeden z członków rodziny może wejść do sklepu, a do środka jednorazowo wpuszczanych jest kilka osób, natomiast zdecydowana większość spraw załatwiana jest przez internet. W miarę normalnie działają tez zakłady pracy.
Według relacji naszej rozmówczyni, w sklepach nie brakuje żywności. Natomiast towarem deficytowym są maseczki ochronne czy środki dezynfekcyjne. Jak dodaje pani Agnieszka cena popularnego płynu do dezynfekcji wzrosła z dnia na dzień z 1 euro do 8 euro, ale i tak nie jest już dostępny.
- Jesteśmy kontrolowani na każdym kroku. Karabinierzy pytają się nas po co, gdzie jedziemy i w jakim celu, czy mieliśmy kontakt z osobą zarażoną, a za powiedzenie nieprawdy grozi odpowiedzialność karna - mówi. - Mamy specjalne oświadczenia, w których napisane jest m.in. gdzie pracujemy i w jakich godzinach, więc wówczas możemy poruszać się po mieście.
Ulice są opustoszałe. Tętniące zazwyczaj deptaki i promenady w Neapolu wyglądają jak wymarłe.
- Jeszcze tydzień temu wszystko wydawało się śmieszne i wyolbrzymione przez media teraz zaczynamy widzieć panikę i pustki na ulicach - mówi pani Agnieszka. - Niestety ludzie muszą zrozumieć, że trzeba ten okres przesiedzieć w domu i nie wychodzić bez potrzeby. Póki tego nie zrozumiemy, nie jesteśmy w stanie zablokować tego "domina" zwanego koronawirusem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?