Korrida po polsku czyli polowanie na byki ze Starego Lasu

Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Krzysztof Strauchmann
Na Dzikim Zachodzie kowboje na koniach szybko by sobie poradzili z zagonieniem bydła do zagrody. We współczesnym, zbiurokratyzowanym świecie sprawa byków na wolności nie jest taka prosta.

Drewniany płot nie wygląda solidnie. Wysypana na ziemię karma stworzyła górkę, po której chodzą byki i patrzą z góry na polną drogę. Przy zagrodzie kręci się człowiek w czerwonym polarze, ale (o dziwo) na zwierzętach ten kolor nie robi żadnego wrażenia. Pytam o właściciela.

- Pojechał do Nysy, przed chwilą, nie wiem kiedy będzie – odpowiada. Zostawiam wiadomość na kartce z prośbą o telefoniczny kontakt. Nikt nie oddzwania.

Dwa dni później pukam do domu hodowcy. Jego matka staje na progu: Syna nie ma, nie wiem kiedy będzie. Jego trudno tutaj zastać.

Za trzecim razem, znów przy zagrodzie za wioską, ten sam rolnik już bez czerwonej kurtki wysiada z ciągnika i rusza do mnie z wyraźnie wrogim nastawieniem.

- Proszę stąd odjechać! Niech się pan tu nie kręci. Nie interesuje mnie, że to publiczna droga.

Po chwili rozmowy łagodnieje.

- Tylko sensacji szukacie i przeszkadzacie. Ekipa Polsatu cały czas sieci w lesie. To nieprawda, że byki kogoś zaatakowały. Sami wymyślacie takie historie!

Kiedy pytam, jak to się stało, że zwierzęta mu uciekły, woła wsiadając znów do ciągnika:
- To nieważne!

Wielka włóczęga

Byki uciekły 17 maja z zagrody w Starym Lesie w gminie Głuchołazy. Stado 33 krów, jałówek i byków powędrowało na wschód, przeszły przez Las Lipowski i ruszyły w stronę wioski Szybowice i Mieszkowice. Na polach pokarmu jest obecnie pod dostatkiem. Weszły w świeży rzepak, zaczęły jeść i tratować. Jeden z rolników policzył, że zniszczyły mu 3,5 hektara upraw. Po zbiorach, to co najmniej 8 ton rzepaku, którego cena w skupie jest rekordowo wysoka, grubo ponad 3 tysiące złotych za tonę. Do tej pory wszyscy poszkodowani rolnicy z trzech wiosek oszacowali swoje straty na ok. 200 tysięcy. Poszkodowani pierwsi też zaczęli wydzwaniać po instytucjach państwowych, z informacją o bykach na wolności.

- Zadzwonili do mnie ludzie z Szybowic, że byki mi niszczą pole rzepaku – opowiada rolnik mieszkający kilka wiosek dalej. – Sam zadzwoniłem zaraz na policję, że są zniszczenia. Na komendzie powiedzieli, że przyjęli zgłoszenie. Kilka dni później syn pojechał tam robić opryski i sam zobaczył, że byki jeszcze siedzą na polu. Znów zadzwoniłem na policję, że nic nie zrobili i na co czekają? Aż komuś w nocy tonowy byk wyjdzie przed samochód na drodze? Odpowiedzieli min tylko, że zgłoszenie zostało przyjęte. Do właściciela zwierząt dzwoniłem cztery razy, żeby mi podał swój numer policy OC. Obiecywał, że zaraz mi wyśle sms-em. Do dziś nie dostałem. Zgłosiłem sprawę w prokuraturze. Ubezpieczenie OC rolników nie jest obowiązkowe, ale warto je mieć. To niewielka składka płacona od hektara. Sam mam takie, bo po co się spierać z sąsiadami, jak komuś ktoś niechcący szkodę zrobi?

Hodowca ze Starego Lasu początkowo próbował samodzielnie wyłapać stado. Z dobrym skutkiem. Zaangażował pomocników na koniach, jak na Dzikim Zachodzie. Obserwowali byki, jeszcze chodzące z krowami, czekali aż jakaś sztuka oddzieli się od stada. Podjeżdżali, potem postronek na rogi i marsz do dwukółki, która za traktorem dojedzie w najtrudniejszy teren. Od tygodnia, po pierwszych doniesieniach medialnych Tygodnika Prudnickiego i alarmach poszkodowanych rolników, sprawa stała się głośna. I oficjalna. Dwukrotnie na temat krów obradował powiatowy sztab kryzysowy w Prudniku. W piątek 27 maja sztab opublikował apel do postronnych, aby zachowali rozwagę, bo byki mogą być niebezpieczne. I do kierowców, żeby uważali w tej okolicy. To spowodowało jeszcze większe zainteresowanie mediów. I ściągnęło w okolicę gapiów.

Leśny obóz byczego stada

Tymczasem byki, których na wolności zostało 11, poszły jeszcze dalej na wschód i od kilku dni zaległy w lesie pod Niemysłowicami.
- Było kilka przypadków, że ktoś płoszył stado jeżdżąc w pobliżu na motocyklach czy quadach – mówi Marek Wisła, powiatowy lekarz weterynarii w Prudniku i członek powiatowego sztabu kryzysowego. – We wtorek 31 maja ktoś na quadzie znów tam wjechał i wypłoszył byki, które weszły głęboko do lasu. To trudny teren, miejscami nieodstępny dla ludzi, gęsto porośnięty. Nawet nie wiemy gdzie dokładnie zwierzęta się znajdują. Z jednej strony to nawet dobrze że są w lesie, bo nie robią szkody w uprawach.

- Do tej pory nie stwierdziliśmy tam szkód. Nawet niespecjalnie zadeptały poszycie leśne – mówi Andrzej Kwarciak z Nadleśnictwa Prudnik, które administruje lasem.

Niestety, gęsty las utrudnia wyłapanie zwierząt. Ich właściciel wywiózł tam trochę śruty, żeby przywabić je do pokarmu, ale bez efektu. W środowisku mają mnóstwo świeżego jedzenia. Teraz jest plan, żeby przyciągnąć je do jałówki w rui. Jałówka wydziela wtedy feromony, które rozchodzą się w powietrzu i przyciągają buhaje. Problem w tym, że ruja u krów trwa 18 do 24 godzin. W tym czasie trzeba takie zwierzę dowieźć do lasu. Kilka kilometrów dalej, w Wierzbcu jest duża hodowla krów państwowej Stadniny Koni w Prudniku. Dyrektor stadniny zgodził się „wypożyczyć” jałówkę, a ma ich tam ponad sto, więc będzie z czego wybierać. W akcję zaangażowany jest już także lekarz weterynarii z Nysy, który posiada oficjalne uprawnienia do używania broni Palmera, strzelającej środkami uspokajającymi. Wystrzelone w strzałce specyfiki zwiotczają mięśnie i powodują otępienie zwierząt. Po trafieniu właściciel będzie miał godzinę, żeby byka załadować na wózek i zawieść do swojej zagrody. Problem w tym, że skuteczny strzał można oddać z 20 metrów. Szykuje się więc pełne adrenaliny polowanie, bo z tonowymi buhajami nie ma żartów.

Żeby zapewnić akcji spokój sztab kryzysowy ustalił, że strażacy ochotnicy będą pilnować lasu przed wstępem gapiów. Zwierząt pilnuje też właściciel, którego powiatowy lekarz weterynarii chwali za zaangażowanie. Teren jest też dyskretnie nadzorowany przez policję.

- Liczę, że w ten sposób uda się odłowić byki. Chciałbym, żeby to się odbyło w humanitarny sposób, bez narażania zwierząt na niepotrzebne cierpienie. Nie można jednak dopuścić do tego, żeby wpadły pod auto czy pod pociąg, bo w pobliżu przebiega linia kolejowa– mówi dr Marek Wisła z Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej. – Najgorszy scenariusz będzie wtedy, jeśli stado wejdzie w wysoką kukurydzę. Może tam siedzieć niewidoczne aż do jesieni, do zbiorów, bo w kukurydzy nie da się wykorzystać broni Palmera.

- Jałówka w rui? To nie zadziała – komentuje anonimowo doświadczony hodowca bydła. – Zarząd kryzysowy powinien zdecydować o odstrzale tych byków, a potem do rzeźni. Trzeba się dogadać z myśliwymi. W dzisiejszych czasach mamy techniczne możliwości, żeby to wykonać. Nie warto ryzykować innych rozwiązań. Wiem, do czego są zdolne byki ważące po 800 kilogramów, które mają 1,5 tony nacisku w rogach. Łamią dwucalowe rury, a co dopiero ogrodzenie z desek.

- To nie jest sprawa dla myśliwych, bo byki nie są zwierzętami łownymi – komentuje (również anonimowo) myśliwy. – Odstrzał może się faktycznie okazać ostatecznym rozwiązaniem, ale to musi być pewny, śmiertelny strzał z odległości 200 – 300 metrów. Ranny czy spłoszony byk pociągnie za sobą stado i ruszą galopem przed siebie. To zadanie dla służb specjalnych.

Pod okiem kamer

Łapacze muszą się nastawić na trudnego przeciwnika, który szybko uczy się zasad nowego pola walki.

- Bydło na wolności szybko dziczeje, nabiera cech dzikich zwierząt – komentuje Marek Wisła, powiatowy lekarz weterynarii w Prudniku. – Byki tracą zaufanie do ludzi, z daleka reagują na obce zapachy, stają się czujne. To niepokojące.

Jest jeszcze jeden element ryzyka: Medialne relacje z takiego polowania. Filmy, na których widać jak ktoś łapie zwierzęta, albo do nich strzela, wywołują w Interencie ogromną falę hejtu pod adresem prowadzących takie akcje. Przykładem była choćby sprawa krowy znad Jeziora Nyskiego, która w 2018 roku uciekła hodowcy w Bukowie pod Otmuchowem i przez 3 tygodnie ukrywała się przed ludźmi na mokradłach. Ludzie, którzy ją wtedy próbowali złapać, spotkali się potem z dużą ilością złośliwości, krytyki, potępienia, a nawet gróźb. Obrońcy zwierząt potrafią być agresywni wobec ludzi.

Tylko czekać, kiedy w Internecie pojawią się zbiórki pieniędzy na wykupienie i uratowanie stada byków ze Starego Lasu. Kiedy pojawi się bogaty sponsor, oferujący bykom dostatni i spokojny żywot na swoich pastwiskach. Takich darczyńców nie brakuje. Ostatnio ktoś zbierał nawet na wykupienie transseksualnej krowy, którą homofobiczny hodowca chciał oddać do rzeźni. Prawie sto osób szybko wpłaciło na ten cel łącznie 5 tysięcy złotych.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska