Kosa między kibicami Odry Opole i Śląska Wrocław trwa już 40 lat

Marcin Sagan
Marcin Sagan
Tak w rozumieniu organizacji kibolskich wygląda idealny pojedynek. Sobota na opolskim "orliku”.
Tak w rozumieniu organizacji kibolskich wygląda idealny pojedynek. Sobota na opolskim "orliku”. Archiwum prywatne
W sobotę grupa zamaskowanych ludzi w kominiarkach w barwach Śląska Wrocław zaatakowała kibiców opolskiej Odry. To tylko mały odprysk czterdziestoletniej wojny. Starcie na opolskim "orliku" zostało uznane w światku chuliganów za pojedynek honorowy. Przegrani uznali porażkę i "nie przypucowali się psom".

Oczywiście nie należy marginalizować tego, co stało się sześć dni temu na "orliku" w opolskiej dzielnicy Malinka. To była bandycka napaść fanów ze stolicy Dolnego Śląska, o czym świadczą liczne zdjęcia i film, który trafił do internetu. Grupa dobrze zbudowanych mężczyzn przybyła do Opola w jednym celu - żeby się bić.

Środowisko zatwardziałych kibiców dla zwykłych ludzi jest zagadką, ale nie chaosem. Panują w nim surowe zasady.

Zastosowali się do nich w minioną sobotę zarówno kibice Odry, jak i Śląska. Wrocławianie, mając przewagę liczebną i "jakościową", nie katowali swoich znienawidzonych przeciwników, choć tak naprawdę mogli to zrobić.

Opolanie natomiast, mimo że byli w mniejszości, "postawili się" w sile 30 osób, a nie uciekli, jak by nakazywał rozsądek. Co jednak najważniejsze w środowisku kibiców, nie "przypucowali się psom", czyli nie zgłosili sprawy na policję.

Gdyby tak się stało, w krajowym światku kibicowskim byliby spaleni. Niezależnie od animozji pomiędzy fanatykami różnych klubów, to policja jest bowiem największym wrogiem i jakakolwiek z nią współpraca jest wyjątkowo potępiana przez całe środowisko.

Na forach internetowych czy stronach dotyczących działalności kibiców w naszym kraju ocenia się więc całą akcję z minionej soboty jako honorowe starcie. Fanatycy Odry dodatkowo nie próbowali szukać usprawiedliwień, tylko przyznali się do porażki. To też plus dla nich.

Turniej, który został przerwany w minioną sobotę w Opolu, był poświęcony pamięci zmarłego przed dwoma laty Jerzego Ciołki. Człowiek o pseudonimie "Cioła" był długo (w latach 80. i 90.) uznawany za nieformalnego przywódcę fanatyków Odry.

To właśnie wtedy, a nie w obecnych czasach bandytyzm na polskich stadionach i wokół nich był największy. W wywiadzie, jakiego "Cioła" udzielił pięć lat temu serwisowi internetowemu www.historia-odry.opole.pl, wiele miejsca poświęcił on nienawiści pomiędzy kibicami Odry i Śląska. Jego zdaniem miała ona swoje podłoże... przed II wojną światową.

Otóż we Lwowie wrogo nastawieni do siebie byli sympatycy dwóch tamtejszych drużyn: Pogoni i Czarnych. Po wojnie w ramach repatriacji w Opolu znaleźli się kibice Pogoni, a we Wrocławiu - Czarnych, swoje animozje przenieśli na grunt "ziem odzyskanych".
Jednak w Polsce o rozwoju ruchu kibicowskiego możemy mówić dopiero w latach 70.

Na początku Odra była silna

To wówczas na naszych stadionach zaczął się pojawiać zorganizowany doping, któremu towarzyszyły flagi, szaliki, ale też i wyjazdy w zorganizowanych grupach na mecze na innych stadionach oraz rodząca się agresja między kibicami różnych klubów. Opole było jednym z pierwszych miast w Polsce, w którym taka grupa się wykształciła.

Tak samo było we Wrocławiu. Zwykle tak jest, że najbliżsi sąsiedzi ze sobą rywalizują i walczą. Tak było w przypadku opolan i wrocławian.

Dla tych drugich Odra była najbliższym przeciwnikiem. Dopiero potem na Dolnym Śląsku stworzyły się dość mocne i zorganizowane grupy Górnika Wałbrzych, Zagłębia Lubin czy Chrobrego Głogów.

- Dla nas Śląsk był zawsze największym wrogiem - mówił przed kilku laty inny z aktywnie działających na przełomie lat 70. i 80. kibic Odry o pseudonimie "Snajper", który od wielu lat mieszka w USA. - Kosa (czyli wojna - dop. red.) była między nami zawsze.

Zresztą "Snajper" opisuje wiele historii z działalności kibiców Odry w przeszłości. Nigdzie jednak nie można się natknąć na tragiczny wątek śmierci Jarka, jednego z kibiców. Został on wyrzucony z jadącego pociągu przez fanów Śląska.

To wydarzenie jeszcze bardziej pogłębiło nienawiść kibiców Odry do Śląska. Przez kilka lat na opolskim stadionie szalikowcy Odry intonowali "Pieśń o Jareczku". Takie zaszłości sprawiają, że nie ma mowy o zakopaniu topora wojennego.

Śląska nie lubiło się za jeszcze kilka innych rzeczy. W czasach socjalizmu podobnie jak warszawska Legia był to klub wojskowy, który mógł, korzystając z zapisu o obowiązkowej służbie wojskowej, wyciągać za darmo piłkarzy z innych klubów.

W ten sposób wyciągnął z Odry, a jak twierdzą słusznie kibice - ukradł choćby dwóch bardzo dobrych obrońców: Romana Wójcickiego i Pawła Króla. Ponadto Śląsk miał i ma nadal w naszym regionie swoich zwolenników zwłaszcza w Brzegu i Namysłowie, co też denerwowało fanów Odry, dominujących na Opolszczyźnie.

Potyczek i starć między zwaśnionymi stronami było bardzo dużo. Na przełomie lat 70. i 80. Odra była w polskim światku kibicowskim bardzo mocna. Można znaleźć w internecie wspomnienia fanów warszawskiej Legii, jak im z autobusu, którym przyjechali na mecz w Opolu, zrobiono "kabriolet" - powybijano w nim szyby - i musieli się schronić na terenie jednostki wojskowej na Dambonia. Wtedy to szalikowcy Odry z fanami ze znacznie większego Wrocławia byli porównywalni potencjałem i liczebnością. Potem piłkarska Odra spadała w sportowej hierarchii , co oczywiście przekładało się na kondycję grupy najbardziej zatwardziałych kibiców chętnych do bójek.

W 1987 roku w Opolu doszło do walki "podjazdowej" ze strony kibiców Odry. W stolicy regionu odbywał się wówczas finał Pucharu Polski pomiędzy Śląskiem i GKS-em Katowice.

Z Wrocławia przyjechało wielu fanów Śląska (grubo ponad tysiąc). Z taką grupą opolanie nie mieliby szans w bezpośrednim starciu. Tyle że wówczas milicja nie stosowała takich zabezpieczeń jak obecnie policja.

Nie było jednej zwartej grupy, więc opolanie atakowali "mniejsze formacje" wrogów. Wrocławianie stracili sporo barw, choć oczywiście i fani Odry w kilku przypadkach dostali "oklep". Jak duża była nienawiść do wrocławian, pokazał choćby mecz żużlowy z 1991 roku, kiedy to na stadionie Kolejarza w Opolu kibice wrocławskiej Sparty, nie utożsamiający się ze Śląskiem, dostali tylko za to, że są z tego samego miasta.

Potencjał fanów obu ekip wyrównał się w drugiej połowie lat 90. Wówczas to Śląsk po spadku z ekstraklasy przeżywał kibicowski kryzys, a fani Odry po awansie piłkarzy do II ligi szli w górę. W kilku starciach to opolanie okazali się lepsi, a Śląsk stracił na ich rzecz jedną ze swoich flag (w środowisku kibiców to duży dyshonor) - fanklubu z Jelcza-Laskowic.

W sezonie 1997/98 oba zespoły po 17 latach przerwy ponownie rywalizowały w lidze. W czerwcu 1998 roku w Opolu doszło do największej zadymy w historii miasta. W meczu kończącym sezon w środku tygodnia do Opola przyjechał Śląsk. Piłkarzom Odry potrzeba było zwycięstwa, by się utrzymać w II lidze.

Kiedy na około 10 minut przed końcem goście objęli prowadzenie 1-0, dla fanów Odry rozpoczął się ich własny mecz. Mając dużą przewagę, wyłamali bramę i chcieli się dostać do grupy wrocławian.

Powstrzymała ich policja, a gdyby doszło do starcia obu grup, mogła być niesamowita jatka zakończona poważnymi konsekwencjami dla gości z Wrocławia, tak wielkie było rozjuszenie sympatyków gospodarzy potęgowane spadkiem piłkarzy do III ligi. Zamiast tego doszło do regularnej wojny opolan z policją w okolicach szkoły przy ul. Oleskiej i hali Okrąglaka, mocno ucierpiały okna w obu tych budynkach.

Była też współpraca wrogów

Śląsk to największa "kosa" Odry, ale w przeszłości dochodziło też do współpracy kibiców obu stron. W zamierzchłych już czasach, bo w 1981 roku, kibice z Wrocławia przyjechali do Opola na mecz półfinału Pucharu Polski, jaki Odra grała z Legią Warszawa.

To była niezapowiedziana wizyta. Dolnoślązacy też chcieli bić znienawidzonych w większości kraju legionistów. Zaskoczenie wśród fanów Odry było bardzo duże, no bo jak to tak nagle zacząć współpracować z największym wrogiem?

Zawarto jednak krótkotrwały sojusz. Drugi przypadek to już znacznie nowsza historia, z października 2006 roku. Wtedy to na stadionie Śląska w czasie meczu obu zespołów nie mogła się pojawić ze względu na jego remont zorganizowana grupa fanów Odry.

Obie strony doszły do porozumienia i kibice Śląska sami wprowadzili opolan na swoją trybunę, gwarantując im oczywiście nietykalność. Kiedy na tym meczu kibice Śląska zaczęli się bić z ochroną, niektórzy goście z Opola też się włączyli do tej walki po stronie znienawidzonych kibiców z przeciwnej strony barykady.

W ostatnich sezonach między obydwoma stronami panował względny spokój. Zmieniło się to rok temu. Wówczas to fani Śląska zrobili pierwszy poważny wypad do Opola. Przed meczem Pucharu Polski między Odrą i Miedzią Legnica. Grupa kilkudziesięciu dobrze zbudowanych mężczyzn bez wiedzy policji zaparkowała samochody w okolicach garaży na ul. Luboszyckiej i chodnikiem ulicy Batalionów Chłopskich ruszyła w stronę stadionu.

Fani Odry mieli informację o przyjeździe wrocławian, ale niepełną. Ruszyli bowiem do konfrontacji drugą stroną nasypu kolejowego od osiedla Chabrów. Do konfrontacji dwóch zasadniczych "bojówek" z obu stron nie doszło. Wrocławianie dostali się nie niepokojeni przez nikogo pod kasy stadionu przy ul. Oleskiej, gdzie kilka osób załapało się na kopniaki od nich. Sytuacja została jednak szybko opanowana przez policję.

Inaczej było w minioną sobotę. Nie oceniając już zachowania atakujących wrocławian, warto zwrócić uwagę, że ta akcja była przez nich bardzo dobrze zaplanowana. Zebrano bowiem około 60 osób chętnych do konfrontacji, ale ta grupa musiała mieć też dobre "rozpoznanie".

Akcja rozgrywała się bowiem w środku dużego osiedla, we wrogim dla nich mieście. Napastnicy uderzyli w momencie, kiedy mogli liczyć na zwycięstwo w bójce. Równie dobrze przecież w momencie niezaplanowanego ataku zamiast około 30-40 kibiców Odry na "orliku" mogło być ich np. 80, 100 czy 150. Wrocławianie, uciekając z miejsca zdarzenia, starali się też zmylić policję. Zamiast przebijać się przez Opole w stronę swojego miasta, ruszyli w kierunku Częstochowy, Kluczborka czy Krapkowic.

Kilkunastu zostało złapanych. Jeśli udowodni im się udział w bójce, zostaną skazani. Wcale to jednak nie będzie takie łatwe. Po pierwsze - nie ma poszkodowanych i ich nie będzie, bo to całkowicie normalne w środowisku kibiców, że nikt się nie zgłosi. Ze zdjęć też trudno napastników rozpoznać, bo większość miała na głowach kominiarki. To sprawia, że bandyci mogą się czuć bezkarni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska