Kościelni organiści poszukiwani

fot. Klaudia Bochenek
Bogdan Truty, który na organach w nyskiej bazylice gra od 22 lat, nie narzeka na brak zajęcia. Na zapłatę – też nie. Ale nie wszyscy koledzy po fachu mają tak dobrze.
Bogdan Truty, który na organach w nyskiej bazylice gra od 22 lat, nie narzeka na brak zajęcia. Na zapłatę – też nie. Ale nie wszyscy koledzy po fachu mają tak dobrze. fot. Klaudia Bochenek
Parafii, zwłaszcza tych mniejszych, nie stać na etatowych organistów, bo zamiast myśleć o oprawie mszy, księża martwią się, jak załatać dziurę w dachu. I tu z pomocą przychodzą pasjonaci.

W całej Polsce zaczyna brakować kościelnych organistów, którzy coraz częściej zamiast niedzielnych nabożeństw wybierają wesela i granie do kotleta. Trudno się im dziwić, skoro bez prawdziwego parafialnego etatu dostają za służenie do mszy "co łaska".

- Zdarza się nawet, że jest to... dziesięć złotych - zdradza ksiądz jednej z parafii na terenie diecezji opolskiej. - Jeśli patrzeć pod kątem wyłącznie ekonomicznym, to chyba nawet ja bym miał dylemat: grać czy nie grać.

W Małopolsce, pod Krakowem organiści wolą nie grać, skazując wiernych na ciche msze. Jednak opolscy wciąż jeszcze trwają przy organach. Bo - po pierwsze - to dla nich misja, a poza tym, jak tłumaczą fachowcy, recytowane msze w naszym regionie są nie do pomyślenia.

Dzięki Bogu mamy pana Franciszka. To rolnik, hodowca trzody, a przy tym człowiek z pasją. O godz. 16.00 robi co musi w oborze, a dwie godziny później już nam pięknie przygrywa na organach w kościele - cieszy się ksiądz Józef Bensz, proboszcz parafii w Wierzchu pod Głogówkiem.

Proboszcz Bensz jest przekonany, że gdyby takie sporadyczne granie pana Franciszka miało być jego jedynym źródłem dochodu, na pewno nie dałby rady się z tego utrzymać. W końcu Wierzch to nie metropolia - w niedzielę godzinna msza, czasem jakieś wieczorne nabożeństwo, sporadycznie uroczystość.

- Z przyjemnością zapłaciłbym organiście więcej, bo jest tego wart. Ale z pustego i Salomon nie naleje. Pozostaje się cieszyć, że w ogóle stać naszą parafię na taki etat - mówi ksiądz proboszcz Mikołaj Mróz z kościoła pw. św. Jakuba i św. Agnieszki w Nysie.
(fot. fot. Klaudia Bochenek)

A inna sprawa, że o etacie dla pana Franciszka mowy nawet nie ma. I nigdy nie było. - Ja mam na głowie inwestycje - dziury w dachu, sypiące się tynki. A pieniędzy jak na lekarstwo - dodaje ksiądz Bensz. - Zatem organista zarobi tyle, ile dostanie z datków. Zresztą on nie traktuje tego jak zarobek. Granie to jego pasja.

Podobnie jest w innych małych parafiach na Opolszczyźnie. Do mszy grywają rolnicy, hodowcy, gospodynie wiejskie, czasem emeryci, jest przynajmniej jeden naukowiec, wykładowca Politechniki Opolskiej. No i melomani, rzecz jasna. Nikt przy zdrowych zmysłach świadomie i dobrowolnie nie czyni sobie z gry na kościelnych organach jedynego źródła dochodu.

- Ludzie dają, ile kto może. Czasem naprawdę niewiele, ale organista nie narzeka, nie obrusza się, że mało - twierdzi ksiądz Marek Mazur, proboszcz z Ligoty Wielkiej, który ma w sumie trzy wiejskie kościoły pod sobą. - Inna sprawa, że sami mieszkańcy dobrze wiedzą, w jakiej parafia jest sytuacji, i bez mrugnięcia okiem rzucają na tacę dla grajka. Żeby msza piękniejsza była.

Bo charytatywna niemal praca organistów w parafiach opolskiej diecezji podyktowana jest też po części tradycją. Naszym śląskim rozśpiewaniem, które gdzieś w Małopolsce jest mile widziane, ale nie takie konieczne jak tutaj. - Recytowane msze w dni powszednie w okolicach na przykład Krakowa to norma. U nas rzecz wręcz nie do pomyślenia - kwituje 40-letni Krzysztof z Opola, zapalony turysta, który w niejednym kościele już się modlił.

Opolskie zamiłowanie do muzyki potwierdza Remigiusz Pośpiech z Chróściny, który jest wykładowcą w Studium Muzyki Kościelnej w Opolu. - W naszych parafiach wszystkie msze są śpiewane. Może stąd wciąż mamy sporo chcących się kształcić organistów.

Rocznie uczy się ich blisko osiemdziesięciu, a przynajmniej kilku wychodzi ze Studium z dyplomem. I nie słyszałem, aby któryś narzekał, że nie ma co robić... Pośpiech jednak przyznaje, że na przeszło 400 parafii zatrudnionych na etacie organistów jest zaledwie kilku, może kilkunastu.

Wśród szczęściarzy jest na przykład Bogdan Truty, który z organami w kościele św. Jakuba i św. Agnieszki w Nysie obcuje od ponad 22 lat. Ma etat, opłacane wszelkie składki i świadczenia, urlop, chorobowe - to i nie narzeka. - Kokosów na organach to na pewno człowiek nie zbije, ale mi tam wystarcza - twierdzi. - Prawda jest jednak taka, że sam bym się z tej pensji raczej nie utrzymał. No, ale na szczęście małżonka też pracuje.

Ile proboszcz daje panu Bogdanowi, nie chce jednak zdradzić ani organista, ani tym bardziej ksiądz. - Tajemnica handlowa - uśmiecha się prałat Mikołaj Mróz. - Uczciwa zapłata, ale bez szaleństw. Jasne, że chciałbym więcej dać, bo to człowiek wykształcony, jeden z najlepszych w diecezji. No, ale z pustego i Salomon nie naleje.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nto.pl Nowa Trybuna Opolska